sobota, 22 grudnia 2012

Rozdział II.XXI


Jestem! Późno, bo późno, ale jestem! :D
I zapraszam na kolejną część, więcej mojego smęcenia pod rozdziałem ^ ^.

***   ***   ***   ***   ***   ***

               Przerażający wrzask wstrząsnął szpitalnymi ścianami. Czy też, szpitalem wstrząsnął towarzyszący temu wrzaskowi, nagły i niekontrolowany wzrost chakry wypływającej z ciała Naruto. 
               Krzyczał. Głośno, próbując wyzbyć się strachu, który ogarnął go w chwili, gdy w małym, pękniętym lustrze szpitalnym udało mu się ujrzeć swoje oblicze. I, jak nagle wrzask wydobył się z jego gardła, tak też szybko się urwał, akurat w chwili, gdy do pomieszczenia wpadła wyraźnie wzburzona Hokage, wraz z kilkoma pomagierami.
               Osunął się, jakby w zwolnionym tempie, padając na kolana, na których zacisnął dłonie. Zamknął oczy, nie chcąc... Widzieć. Urwany oddech, towarzyszył chwilą, w których starał się uspokoić. A w pomieszczeniu, pomimo tego, że znajdowała się w nim spora garstka osób panowała cisza. Wszyscy najwyraźniej oczekiwali na kolejny ruch Uzumakiego.
               – Jestem potworem – wyszeptał w końcu. – Ja...
               Nagłe poruszenie, uświadomiło mu to, że z małej szpitalnej salki właśnie wyszło kilku ludzi, którzy przed chwilą do niej wpadli. Czy też, kilka osób zostało bez słowa wykopanych za drzwi.
               – Jestem potworem – powtórzył. Jedną z dłoni, które dotychczas trzymał na kolanie, przycisnął zaraz do twarzy. Pod powieką zatańczyły mu kolorowe mroczki. W kącikach oczu pojawiło się coś mokrego. I zaraz spłynęło po policzkach.
               – Idiota. – Ciepłe ramiona owinęły się wokół jego szyi. – Bezczelny głupiec.
               – Wyglądam...
               – Wyglądasz, jak Naruto – spokojny głos Tsunade wdarł się do jego ucha. Uspokajał. Z każdą sylabą, wypowiedzianą przez Hokage, Uzumakiego opuszczało napięcie. – Sponiewierany po walce, mocno uszkodzony Naruto.
               – Jestem potworem – powiedział ponownie. Jednak głosem wypranym z wszelkich emocji.
              
               Ze szpitala został wypisany w ciągu kolejnych kilkunastu minut. Na własne żądanie.
               Część torsu, wraz z lewą ręką została ciasno obwinięta bandażem. Za to opaska ze znakiem liścia, którą dotychczas z dumą umieszczał na swoim czole, została przewiązana tak, że przysłaniała jedno z jego oczu.
               Niemalże, jak Kakashi, pomyślał, nieco złośliwie, spoglądając w swoje lustrzane odbicie. Poprawiając materiał ochraniacza, ułożył go tak, że przysłaniał niemalże pół twarzy. W tym, lekko poszerzone lisie blizny. Chętnie również skorzystałby z czegoś, co wyglądem przypominałoby hatakową maskę.  Jednak...
               Westchnął.
               Blond kosmyki zniknęły pod czarnym kapturem.
               Musiał... Pomyśleć. 

               Z początku to było nawet zabawne.
               Obserwowanie Sasuke, kiedy miota się po wiosce, poszukując Uzumakiego naprawdę mogło dostarczyć sporej rozrywki. A przynajmniej tak, w przypływie nieco wisielczego humoru, myślał sam poszukiwany, który z pewnością odnalezionym zostać nie chciał.
               Aczkolwiek, wiedział, że tego nie uniknie. W końcu Sasuke był dobrym shinobi. Można by nawet rzec: znakomitym. Więc to tylko kwestia czasu, kiedy w końcu Uchiha wścieknie się na tyle, że przestanie przebierać w środkach, aby go dopaść. Co nie przeszkadzało Naruto w nieułatwianiu, a wręcz przeszkadzaniu w poszukiwaniach Sasuke.
               Jednak jego dobra zabawa skończyła się tuż przy polach treningowych, gdzie to czaił się na skraju lasu, czujnie obserwując poczynania Uchihy. Tam to właśnie wypatrzyło go spojrzenie szkarłatnych oczu.
               – Wyleziesz, czy mam cię sam wytargać? – Dobiegło do uszu Naruto ciche, wciekłe warknięcie. Najwyraźniej podchody po wiosce mu się nie spodobały.
               – Nie – odpowiedział, o dziwo spokojnie.
               – Co: nie? Słuchaj...
               – Nie, nie wylezę. I nie, nie masz mnie wytargiwać – kontynuował tym samym tonem. – Możemy porozmawiać, a i owszem, należy ci się. Ale nie chciałbym, abyś mnie oglądał.
               Kiedy skrywał się w cieniu, Uzumaki faktycznie czuł pewien komfort psychiczny, związany z tym, że nikt nie widzi tego, jak teraz wyglądał. Nawet jeżeli najbardziej przerażające go fakty były zamaskowane bandażami, to i tak wolał, aby nikt go nie oglądał. A zwłaszcza Sasuke.
               Uchiha zamilkł, mierząc majaczącą w ciemności sylwetkę Naruto złowieszczym spojrzeniem, wciąż mając aktywowanego sharingana.
               Tak więc, Naruto spodziewał się wrzasków. Spodziewał się awantury. Nawet się spodziewał tego, że Sasuke się fochnie, warknie coś bardzo obraźliwego w odzewie i sobie pójdzie. Spodziewał się naprawdę wszystkiego.
               Tylko nie tego, że mężczyzna jęknie, najwyraźniej sfrustrowany i powie coś w stylu:
               – Co ci znowu durnego wpadło do tego pustego łba?
               – Ekhm? Co? – zapytał, nieco skołowany Uzumaki.
               – Pstro – syknął. I w kolejnej chwili znajdował się tuż przy swoim kochanku, przytrzymując go za nadgarstki, najwyraźniej obawiając się, że bez takich zabezpieczeń Naruto mu zwieje. Co było manewrem, tak nawiasem mówiąc, który mężczyzna dosyć często stosował, jeżeli chodziło o konfrontacje z Sasuke. – To ja się pytam: co? Powinieneś wypoczywać, a nie bawisz się w ganianego zaraz po wyjściu ze szpitala! Dlaczego żeś nie dał znać, że się wypisałeś? W ogóle, dlaczego się wypisałeś? Tsunade o tym wie? Nic ci nie jest? Zrobiłeś wszystkie badania? Powinni cię nafaszerować jakimiś prochami, abyś się przez tydzień ruszać nie mógł, to przynajmniej miałbym pewność, że wszystko w porządku.
               – Dobrze się czujesz? – zapytał podejrzliwie Naruto, korzystając z chwili, kiedy Uchiha zrobił sobie przerwę na zaczerpnięcie oddechu.
               – To ja powinienem się o to pytać – padła odpowiedź, w której pobrzmiewały nutki złości.
               – Masz słowotok – rzucił nieco zdziwiony blondyn.
               – Idiota. – W kolejnym momencie Uzumaki został niemalże zgnieciony w zaborczym uścisku. Po sekundzie lekkiego zawahania splótł ręce na plecach Sasuke i wcisnął nos w zgłębienie jego szyi. Westchnął, rozluźniając się nieco. – Kretyn – Uchiha kontynuował tymczasem wyzwiska. – Nieodpowiedzialny debil.
               Trwali w uścisku długie minuty i pewnie by tak jeszcze stali jakiś czas, gdyby nie to, że Naruto był dręczony przez kilka istotnych dla niego kwestii. Tak więc, blondyn w końcu odsunął się nieznacznie od kochanka, spoglądając mu prosto w oczy zapytał:
               – Dlaczego tu jesteś?
               – Ty naprawdę jesteś idiotą? To chyba jasne, że...
               Naruto pokręcił głową, wbijając oczy w ziemię.
               – Widziałeś mnie w szpitalu.
               – Dosyć często cię tam widuję. Przez twoją głupotę, tak nawiasem mówiąc.
               – Wiesz o co mi chodzi! – Naruto podniósł głos. – Ja... Widziałeś jak wyglądam! Wiesz, co się dzieje  pod tymi cholernymi bandażami! Ja jestem...
               – Idiotą.
               – Potworem, ślepy debilu! Widziałeś, co mi się stało! Widziałeś, że ostatnie pieczęci się poluzował i...
               – I jakoś to nie wpłynęło na twoją wątpliwą inteligencję. Wciąż jesteś głupkiem.
               – Czy ty nic nie rozumiesz?! – wrzasnął, całkowicie tracąc wcześniejszy spokój. – To patrz!
               Szarpnięciem zerwał bandaż z dłoni i kolejnym wściekłym ruchem zerwał ochraniacz zasłaniający jego twarz. Z zaciętym wyrazem twarzy wbił spojrzenie w oczy Sasuke.
               Jego ręka... Wyglądała jakby obdarto ją ze skóry, spod której nie wystawały poszarpane mięśnie, a złowrogo mieniąca się czerwono-czarna chakra. Blizny na jego prawym policzku, które dotychczas były zasłonięte materiałem opaski, były poszerzone, a oko... Błękitne dotychczas źrenice zostały zastąpione szkarłatem, a zamiast białko pokryte było czernią. Zdawał sobie sprawę z tego, że wygląda odrażająco. Jak jakaś dziwaczna mieszkanka demona i człowieka. Był potworem.
               Ale na twarzy Sasuke nie zobaczył odrazy. Widział wyłącznie czystą maskę obojętności, z jaką mężczyzna obserwował widok przed sobą.
               – No i? – zapytał bez cienia emocji.
               – Ty naprawdę jesteś ślepy?
               – Ty naprawdę jesteś głupi?
               – Przestań mnie obrażać! – warknął wyraźnie roztrzęsiony Naruto. Chciał już to mieć za sobą. Żeby Sasuke już sobie poszedł, a on mógł zwinąć się gdzieś w ciemnym koncie i nie oglądać nikogo. Czy też, nie zmuszać innych, aby go widzieli w takim stanie.
               – To przestań robić z siebie głąba.
               – Ja...
               – Słuchaj – przerwał mu stanowczo Uchiha, a Naruto, o dziwo, posłusznie zamilkł. – Nie będę tego powtarzał, więc się raczej postaraj skupić, okej? – Nie czekając na żadne potwierdzenie kontynuował. – Tsunade wyjaśniła, że poprzez operacje Nanabi została zachwiana równowaga twojej chakry. Tak więc, moc Kyuubiego nieco wyszła spod kontroli, dlatego też wyglądasz teraz, jak wyglądasz. Cóż, pewnym jest, że nie będzie można tego tak łatwo naprawić, ale...
               – Naprawić? – w głosie Uzumakiego pojawił się cień nadziei. – Da się coś z tym zrobić? Cokolwiek?
               – Cicho – fuknął Sasuke. – Może. Może i nie. Co za różnica?
               – Jestem...
               – Nie. Nie jesteś – wtrącił Uchiha, przewidując co jego towarzysz chciał powiedzieć. – Orochimaru był potworem. Setki popierdolonych Shinobi, których spotykaliśmy, byli potworami. Potworem był Kakuzu, Deidara, mogę ci wymieniać długi czas, ale to teraz nieistotne. TY tymczasem POTWOREM nie jesteś.
               – ALE JAK POTWÓR WYGLĄDAM! – wrzasnął histerycznie Uzumaki. Rzucił Sasuke kolejne wściekłe spojrzenie, a następnie obrócił się na pięcie. Zacisnął oczy i przycisnął do nich zdrową dłoń. Nie uciekał, to i tak już nie miało większego sensu. Jakoś nie miał ochoty rozpoczynać tej rozmowy jeszcze raz w innym terminie.
               Siłą woli starał się powstrzymać napływające do oczu łzy złości.
               Nawet nie zauważył, kiedy ręka Sasuke oplotła go w pasie, przyciągając do torsu mężczyzny. Broda Uchihy oparła się o jego ramię. Ciemne włosy przyjemnie łaskotały go po szyi.
               – Idź sobie – zaprotestował słabo. Nie miał siły na dalsze sprzeczki. Dlaczego Sasuke nie rozumiał...
               – Gdybym – zaczął mężczyzna, ignorując wcześniejsze słowa Uzumakiego. – stracił rękę w walce, rzuciłbyś mnie?
               – Ochujałeś? – zapytał zmęczonym głosem Naruto.
               – A jakbym stracił wzrok? Słuch?
               – Nie, przecież...
               – Gdybym stracił chakre?
               – Przestań! Ja...
               – A gdyby przeklęta pieczęć Orochimaru nie zeszła i przemieniłbym się częściowo w maszkarę, w którą mnie zmieniała?
               – Przestań! Przecież wiesz, że nie! – warknął Uzumaki. Pod wpływem słów Sasuke emocje znowu zaczęły się w nim podnosić. – Kocham cię, nie ważne, co by się działo! Nie ważne jakbyś wyglądał, czy... – zamilkł nagle.
               – No właśnie – mężczyzna oderwał się od niego i obrócił go ku sobie. Na jego obliczu zagościł delikatny uśmiech. – No właśnie – powtórzył. Chwycił twarz Naruto w dłonie i przyciągnął do pocałunku. Delikatnego i pełnego czułości. Uzumaki miał wrażenie, że tym gestem Sasuke próbuje mu przekazać całe oferowane przez siebie wsparcie. – Wyobraź sobie – zaczął, po chwili, gdy się od siebie oderwali. – Że to działa w obie strony.
               Uzumaki patrzył na kochanka, jakby go właściwie widział przerywszy raz w życiu.
               – Myślałem... – zaczął niepewnie, ale Sasuke mu przerwał kolejnym, krótkim pocałunkiem.
               – Więc przestań – odpowiedział z lekkim rozbawieniem mężczyzna.
               – Nie, słuchaj – Naruto jednak czuł, że musiał coś jeszcze wyjaśnić. – Sasuke, jesteś... No kurde! Wiesz, jak wyglądasz! Leci na ciebie każda dziewczyna w wiosce, a i kilka facetów z pewnością też by się za tobą obejrzało. Możesz mieć każdego! Więc, ja, z takim wyglądem...
               – Hm... Każdego? – Uchiha przez chwilę sprawiał wrażenie, jakby poważnie zastanawiał się nad wyborem. – Każdego mówisz? No, to chyba nawet mam kandydata, który mi odpowiada.
               – Hę?
               – Ciebie, młocie.
               – Co? Och...
               Kolejny pocałunek był już bardziej stanowczy, wręcz nachalny. Pokazywał dominację Sasuke i sprawił, że Naruto zmiękły kolana.
               Złapał gwałtowniejszy oddech, kiedy Uchiha się od niego oderwał. Nieco zamglonym wzrokiem wpatrywał się w tą bezczelnie uśmiechniętą twarz.
               – Pamiętasz, co ci powiedziałem, kiedy żeś w końcu przyjął do wiadomości, że jesteśmy razem? – zapytał ni z tego, ni z owego Sasuke. Naruto zmarszczył brwi w zamyśleniu, jednak kochanek wybawił go od odpowiedzi. – Powiedziałem, że przypieczętowałeś swój nędzny los i skazałeś się na moje wieczne towarzystwo.
               Och, pamiętał to. To było... Po libacji u Tsunade, po wpadnięciu w stanie wskazującym na Sasuke, po tym, jak odbyli cholernie długą rozmowę, po... Obudzeniu się w jednym łóżku z ukochanym, tuż przy jego boku.
               Uśmiechnął się delikatnie. Uniósł ręce i wplótł je w ciemne kosmyki Sasuke i przyciągnął jego twarz ku sobie.
               – Mam przerypane, nie? – zapytał przekornie. A ich usta złączyły się w kolejnym, już nie tak grzecznym pocałunku.
               
THE END 

Tak! W końcu, po ponad półtorarocznym smęceniu doczekaliśmy się końca opowiadania ^ ^ Pisanie szło różnie, to gładko, to opornie, to znowu tylko podpełzywało, ale muszę powiedzieć, że osobiście odczuwam pewną dumę, że nie rzuciłam go w cholerę i udało mi się je skońćzyć : ) .
Bardzo chciałam podziękować wszystkim, którzy przetrwali moją radosną twórczość. W szczególności dziękuję bardzo za wszystkie komentarze, które zgromadziły się pod notkami ( wielbię je i czytuję czasami na poprawę humoru : ) To właściwie tyle, co mi przychodzi do głowy w tej chwili. Dziękuję jeszcze raz : D
Ach, no tak: WESOŁYCH ŚWIĄT i (bardzo) PIJANEGO SYLWESTRA! :D

niedziela, 25 listopada 2012

Ile?



Witam serdecznie, i na wstępie bardzo dziękuję za wszystkie komentarze :) 

Dawno się nic nie działo, więc wrzucam coś, co mi od dłuższego czasu łazi po głowie. Z chęcią bym to potraktowała jako wstęp do dłuższego opowiadania. Niestety nie mam teraz do tego głowy. Jeżeli chodzi o inne moje opa, no to będą one musiały nieco poczekać. Nie wiem ile, muszę wybrnąć nieco ze spraw studialnych, a niestety nawet jeszcze nie wlazłam w fazę nocnego napierdzielania projektów, a taka zapewne mnie czeka w najbliższej przyszłości. 

Zastanawialiście się kiedyś, co się dzieje w głowie Naruto, gdy kolejne spotkanie  z Sasuke, nie przynosi oczekiwanych efektów?

*** *** ***

Ile?
"Ile Cię trzeba dotknąć razy żeby się człowiek poparzył?
Ale tak żeby już więcej ani razu
Żeby już więcej za nic
Żeby już więcej nie miał odwagi
No ile razy?!"*

Budzisz się z krzykiem, tak podobnym do krzyków wydawanych poprzednimi nocami. Z krzykiem niosącym jego imię, oczami rozwartymi w przerażeniu. Senna zjawa ponownie ci umknęła sprzed nosa, znów nie zdołałeś jej pomóc. 

I wiesz, że to nie tylko marny sen. To ściga cię ponura rzeczywistość, w której po raz kolejny... Przegrałeś. Prawie zginąłeś, niemalże zabijając tym samym swoich towarzyszy kolejnej bezcelowej wyprawy. 

Kubek z niedopitą kawą ląduje na ścianie, kiedy rzucasz nim w przypływie goryczy. Jednak spływające po tynku ciemne smugi nie przynoszą ulgi. Rozbite kawałki porcelanowego naczynia nie dają ukojenia, którego potrzebujesz. 

– Wyglądasz jak namiastka samego siebie – słyszysz, gdy z rana stawiasz się w biurze Piątej. Wiesz. Wiesz, że się wykańczasz. Że wszystko to bezcelowe. Że nie zdołasz wypełnić danej Sakurze obietnicy. Za każdą próbą umierasz. Kawałek po kawałku, tracąc nie tylko przyjaciela, ale także coś z siebie. – Naruto... 

– Wszystko w porządku – syczysz gniewnie, kłamiąc. Bo w porządku nie jest nic. Nie jest na pewno to, że przez tyle lat nie wskórałeś nic. Ty o tym wiesz. Wiedzą wszyscy. – Do rzeczy. 

Z nowymi dokumentami potwierdzającymi kolejną jego lokalizację wyruszasz. Determinacja ponownie rysuję się w twoich błękitnych oczach. 

Jednak w końcu się złamiesz, kryształowy chłopcze. Twoje dobro cię zgubi. Zatracisz się w ciemności, zadręczany koszmarami dnia. Złamiesz się raz. I pozostaniesz w odłamkach, niezdolny do sklejenia swojej osobowości w jedną całość, bo zawsze będzie brakowało tego jednego, cholernego kawałka. 

Sparzysz swoje dłonie, niczym nieposłuszne dziecko igrające z ogniem. Nauczysz się, że o niektóre sprawy nie warto walczyć. Dowiesz się, że świat tak nie działa. Nie wszystko układać się będzie po twojej myśli. 

Ile jeszcze Naruto? 

Ile razy wytrzymasz? 

*** *** ***

*Happysad - długa droga w dół

piątek, 19 października 2012

Rozdział II.XVIII

Takżetego... Mechowy komć "komć" jak widać zmotywował do działania :"D Przerwa była długa, za co serdecznie przepraszam, noale... Pomimo wrodzonego uporu nie miałam siły tego napisać wcześniej. W końcu jednak się udało, dlatego też mam przyjemność zaprosić do czytania kolejnej części opa głównego! (juhu!)

 A i tak w ogóle to,co to za minusowanie mechowego arcydzieła D:

Dziękować za wszystkie komentarze :3 (Lubię komentarze, komentarze są fajne :"D)
 Tratatata, oto przed państwem:

Rozdział II.XVIII

***   ***   ***   ***   ***   ***



- Kyu.
- Słucham.
Naruto odetchnął. Z całych sił próbował nie stracić spokoju, który jakimś cudem mu jeszcze towarzyszył. To było za dużo: walka z Madarą, informacje o świątyni demonów, śmierć jednego z nich, a przede wszystkim, to co spotkało Sasuke. Jednak miał świadomość tego, że jeżeli teraz zacznie szaleć z rozpaczy, czy bóg wie czego, to nic nie zdziała. Próbując opanować delikatne drżenie własnego głosu powiedział:
- Przez najbliższy czas, proszę cię, abyś udawał, że nie istniejesz.
- Co?
- Ma cię nie być, nie odzywaj się, najlepiej nie patrz. Nieważne co się będzie dziać, jasne?
- Chyba nie podoba mi się to, że starasz mi się rozkazywać.
- Proszę. Kyu... To ważne.
Lis warknął coś pod nosem. Jednak Naruto chętnie uznał to zgodę. Przymknął oczy, starając się wyciszyć. Nie pomagała mu myśl, że z każdą sekundą Uchiha staje się coraz słabszy. Że z chwili, na chwilę mają coraz marniejszą szansę go uratować.
"Nanabi?" Spróbował przywołać siednioogoniastą. Nawet we własnych myślach, jego głos zabrzmiał zdecydowanie żałośnie. "Nanabi" spróbował ponownie. Jednak demon uparcie ignorował jego zawołania. Albo też, po prostu go nie słyszał. W końcu Uzumaki nie miał pewności, że może się tak komunikować z kimkolwiek po za Kyuubim.
"Nie proś mnie o coś, czego nie mogę zrobić, Naruto." Rozległ się głos w jego głowie. To było... Dziwne. Do głosy Kyu, który co chwila próbował wyprowadzić go z równowagi już zdołał się przyzwyczaić, ale rozmowa w ten sposób z kimś innym była całkowicie nowym doświadczeniem.
Blondyn przełknął ślinę. A przynajmniej próbował. Gardło miał tak ściśnięte, że prawdopodobnie nie byłby w stanie wypowiedzieć aktualnie żadnego słowa.
"Nanabi" Zaczął, a nawet w myślach jego głos zabrzmiał chyba jeszcze gorzej, niż przed chwilą. Demon był jego ostatnią deską ratunku. Jedyną deską ratunku. "Proszę."
Chłopak bardziej poczuł, niż usłyszał jak siedmioogoniasta wzdycha delikatnie.
"Kochasz go, prawda?"
"Tak" odparł bez wahania.
"Też kochałam, śmiertelne dziecię." Powiedziała, z wyraźnym bólem. "Nie była to szczęśliwa miłość."
"Jednak?"
"Co?"
"Kochałaś" zaczął. " I poddałaś się."
"Czasami tylko to pozostaje, Naruto. A ty nie znasz na tyle mojej historii, by móc mnie ocenić."
"Nie. Masz racje. Ja tylko snuję domysły, a wydaje mi się, że robię to nawet dosyć trafne. Nanabi, proszę..."
"Wymagasz ode mnie za dużo."
" To przez Kyu, tak? To on cię tak zranił?"
Demon nie odpowiedział.
"Nanabi, tylko ty możesz nam pomóc. Tylko ty, możesz uratować Sasuke. Zrobiłbym wszystko, żeby cię przekonać."
Zamilkł. Siedmioogoniasta również się nie odzywała. Sekundy mijały niczym niezmąconej ciszy, a Naruto popadał w coraz większą rozpacz. Nie wiedział co robić, nie wiedział jak przekonać demona. Jedyne co było w tym momencie dla niego pewne to to, że miał coraz mniej czasu i, że z każdą chwilą Sasuke jest coraz bliżej śmierci.
"Dobrze"
W pierwszej chwili nie wierzył, że to usłyszał.
" Dobrze." Powórzyła Nanabi. " Jednak muszę cię ostrzec."
"Co?"
"Jeżeli przejmę twoje ciało, aby go uleczyć, to może się skończyć dla ciebie śmiercią." Przerwała na chwilę, najwyraźniej oczekując jakiejś reakcji. Jednak Naruto nie odezwał się. "Twoja chcakra nie współgra tak ściśle z moją, jak z chakrą Kyuubi'ego. Może być dla ciebie śmiertelna. Może cię okaleczyć, możesz stracić swoją siłę, możesz... Zginąć, Naruto. Chcesz podjąć takie ryzyko?"
Pytanie było dla Uzumakiego absurdalne.
"Oczywiście."
W następnej chwili Naruto poczuł, jak jego własna świadomość zostaje zepchnięta gdzieś na bok. Tak jakby stał się biernym obserwatorem, z całkiem nowej perspektywy. Niby widział sytuację, która się przed nim rozgrywała, ale patrzył na nią całkowicie obcymi oczyma.
- Naruto? - usłyszał zaniepokojone pytanie, chyba Sakury, ale to nie on udzielił krótkiej odpowiedzi.
- Nie. - Rozległ się spokojny głos, który wypłynął z jego ust.
Nanabi przejęła całkowitą kontrolę nad jego ciałem, tak, że Uzumaki mógł tylko bezczynnie patrzeć na jej poczynania. Siedmioogoniasta wbiła przeszywające spojrzenie w Kyuubi'ego. Wpatrywała się w niego przez chwilę, poczym westchnęła delikatnie i, bez zbędnych słów, nachyliła się w kierunku Sasuke. Jedną dłoń przyłożyła do jego czoła, a drugą w okolicy jego serca. Ciało Uchihy zostało spowite przez delikatny poblask jej chakry.
- Nie dobrze - powiedziała do siebie, jednak głos jej był wciąż spokojny.
"Co jest?"
- Wroga chakra rozprzestrzeniła się po większości jego siatki. Cud, że jeszcze oddycha. To twardy chłopak, ale nawet tacy jak on mają swój limit wytrzymałości.
- Pomożesz mu?
- Pomogę.
"Ale najprawdopodobniej twoim kosztem, Naruto."
" Nieważne." Stwierdził zacięcie.
- Dobrze - wyszeptała Nanabi. Dłonie mocniej przycisnęła do ciała Sasuke. Przymknęła oczy i odetchnęła spokojnie. - Zaciśnij zęby, Naruto.
W pierwszej chwili nie zrozumiał dlaczego siedmioogoniasta tak mówi. Przecież nic nie czuł, widział tylko obraz przed sobą i słyszał, co inni mówią. Jednak po chwili... Po chwili poczuł, coś, jak delikatne mrowienie, które powoli objęło całe jego ciało. To mrowienie nasilało się z każdą sekundą i o ile na początku mogło jedynie irytować, tak po jakimś czasie Naruto zaczął odczuwać stopniowo nasilający się ból. Czy też raczej, jego ciało zaczęło odczuwać ból, którego chłopak był całkowicie świadomy.
"O... Kurwa." Stęknął, kiedy jego cierpienie osiągnęło poziom krytyczny. "Kurwa, kurwa, kurwa!"
Miał wrażenie, jakby każda cząsteczka jego ciała była wyrywana fragment po fragmencie, a co najgorsze, nic nie mógł na to poradzić. Nanabi wciąż pieczołowicie pracowała nad wyleczeniem Sasuke, a Naruto chciał, żeby to się skończyło. Jeszcze nigdy w życiu nie odczuwał takiej udręki, agonii wręcz.
"Wytrzymaj."
Starał się. Naprawdę się starał. Ale takiej dawki bólu nie dostarczono mu jeszcze nigdy. Gdyby chociaż mógł coś zrobić. Cokolwiek. A niestety pozostało mu tylko czekać, aż wszystko się skończy.
I skończyło, o dziwo.
Nanabi odsapnęła, wyraźnie zmęczona zabiegami jakie dokonywała jeszcze przed chwileczką. Twarz Sasuke zmarszczyła się wyraźnym grymasie. Tsunade odetchnęła z ulgą, Sakura pisnęła radośnie, a Naruto powrócił do normalności. Przynajmniej jeżeli chodzi o kwestię bycia kontrolowanym przez jakiegoś demona.
Uzumaki zacisnął oczy starając się wyciszyć.
Ból wciąż nie mijał. Ba, on się wciąż, o ile to w ogóle było możliwe, nasilał.
Przygryzł zębami wargę, starając się powstrzymać krzyk. Rękoma objął się w pasie, jakby tym ruchem miał powstrzymać to, co się z nim aktualnie działo. Paznokcie samoistnie wbiły się w skórę dłoni, momentalnie ją przebijając, a łzy spłynęły po jego policzkach.
- Zabierzciego - wystękał przez zaciśnięte zęby, gwałtownie otwierając oczy. Widok, jaki się przed nim roztaczał był lekko zamazany, a w dodatku wielobarwne mroczki tańczyły mu zawzięcie przed oczami. - Zabierzcie, zabierzciezabierzcie!
- Naruto! - Usłyszał krzyk i czyjeś dłonie złapały go za ramiona. Wrzasnął i... Zemdlał.

Przebudził się jakiś czas później. Wokół niego panował harmider, czyjeś głosy spierały się najwyraźniej. I wciąż czuł ten ból.
Stęknął i ponownie pogrążył się w stanie nieświadomości.
Kolejnym razem, gdy na moment znowu odzyskał przytomność, rozbudziły go zimne dreszcze, które co chwile wstrząsały jego ciałem. Znowu słyszał krzyki. Ale coś się zmieniło. Uchylił niepewnie powieki i zobaczył garstkę ludzi, która niemalże w amoku biegała po sali. Po chwili obserwacji znowu zasnął.
Następnym razem obudzony został bez gorączkę. Czuł, że pot spływa po jego ciele, a jeszcze ktoś najwyraźniej opatulił go ciasno kocem. Z wysiłkiem podniósł dłoń do czoła, usiłując je przetrzeć, jednak ktoś go wyprzedził, kładąc mu na głowie nawilżony chłodną wodą materiał.
Westchnął z ulgą i coś zarzęziło mu wyraźnie w płucach. Lekkie ukłucie w klatce piersiowej uświadomiło mu, że już nie czuje tego przenikającego przez każdą cząstkę ciała bólu. Czyjaś dłoń pogłaskała go delikatnie po głowie, odsuwając od twarzy nieposłuszne, mokre kosmyki.
- Gorąco - sapnął, przytłumionym, schrypniętym wyraźnie głosem. Wciąż mając zamknięte oczy spróbował kopniakiem pozbyć się okrywającej go warstwy.
- Zostaw, idioto - w cichym głosie pobrzmiewał ton wyraźnej ulgi.
- Sasu? - Tak bardzo chciał go zobaczyć, aby upewnić się, że z nim naprawdę wszystko w porządku, że nic mu nie jest. Rzucić się na niego, przytulic, pocałować, poczuć jego dotyk. Ale nie mógł. Nie miał siły nawet uchylić tej cholernej powieki!
- Tak, a teraz śpij.
- Nic. - Przełknął ciężko ślinę. - Ci nie...
- Tak, wszystko ze mną w porządku, czego nie można powiedzieć o tobie. Śpij, młotku. Niedługo będzie z tobą lepiej.
- Okej - powiedział słabo i ponownie pogrążył się we śnie.
Nie wiedział, ile czasu minęła, do momentu, gdy obudził się po raz kolejny. Ale był całkowicie świadomy tego, że jego głowa wisiała nad miską, czyjeś ręce przytrzymywały mu głowę, a gardło paliło go żywym ogniem. Wymiotował. W ustach miał nieprzyjemny posmak,a łzy szkliły się w kącikach jego oczu. Splunął nieumiejętnie, a dłoń, która jeszcze przed chwilą wplatała się w jego końcówki, już po chwili chusteczką wycierała jego usta.
Jego ciałem wstrząsnęła kolejna fala torsji.
Kiedy w końcu ten okropny czas minął, dygoczącą dłonią osunął od siebie miskę, którą ktoś natychmiast zabrał sprzed jego oczu i, czując, że już nikt go nie podtrzymuje, opadł na poduszki. Zamrugał, starając odzyskać się ostrość widzenia i mętnym spojrzeniem przebiegł po pomieszczeniu.
Przy łóżku, w którym leżał, siedział Sasuke. Uzumaki skupił wzrok na nim i nawet spróbował się nieco uśmiechnąć.
- Hej - szepnął.
- Hej. Jak się czujesz?
- Źle - odpowiedział zgodnie z prawdą. Wszystko wokół kręciło się nieznośnie i był wciąż lekko rozkojarzony. Najwyraźniej nieźle nafaszerowali go lekami. - Chcę do domu - wystękał, nieco żałośnie.
I wtedy przez twarz Uchihy przeszedł grymas, którego Naruto nie mógł w żaden sposób rozszyfrować. Mieszanka ulgi i... Współczucia? Nie spodobało się to Uzumakiemu. Ani trochę.
- Co jest? - zapytał z wysiłkiem, walcząc wciąż z wirującym przed oczami obrazem. - Sasuke?
- Pójdę po Tsunadę - zadeklarował Uchiha, podrywając się z miejsca i nie patrząc na niego wyszedł z pomieszczenia.
- Co? - wyrwał mu się niewyraźny pomruk. Podciągnął się na łokciach, co zaowocowało krótkim bólem, ale nie zważając na niego, wyciągnął przed siebie rękę, jakby tym gestem próbując zatrzymać Sasuke.
Nie zdołał. Uchiha wyszedł, a Naruto zamarł i z rosnącym przerażeniem wpatrywał się we własną dłoń. 

sobota, 13 października 2012

Część ostateczna - Mechowe zakończenie

 Jako, że ja jestem stworzonek leniwym i jak widać ostatnimi czasy nie mogącym się ogarnąć jeżeli idzie o kwestie ff to wymarudziłam u Mecha, żeby napisała mi rozdział. A i owszem, córa za zadanie się zabrała ochoczo, ale jako, że Mecha to swoisty maniak SasuNejiowy, to... No, dzieją się tu rzeczy co najmniej dziwne xD

Tak więc... Zapraszam do czytania ALTERNATYWNEGO ZAKOŃCZENIA mojego opa, które zostało stworzone przez moją wspaniała córę Mechalice, lof you :"D

Edit: Ostatnie, jakże istotne zdanie jest wytworem wspaniałej Pico, która właśnie wykręca mi się od pisania nextów, Ciebie też lof :"D


***   ***   ***
Rozdział II.XVIII - Część ostateczna - Mechowe zakończenie xD

Żeby ocalić Sasuke, tak w istocie, nie potrzeba jednak było wcale pomocy Nanabi, jak to poinformował Naruto Kyuubi. Blondyn jednak pchany żądzą ocalenia swojego ukochanego natychmiast zerwał się na nogi znad zakrwawionego i nieruchomego, jakby martwego (aczkolwiek chwilowo jedynie sparaliżowanego), ciała Sasuke i ruszył na poszukiwanie demona, który będzie w stanie ocalić wiszące na włosku życie znajdującego się trzy ćwierci do śmierci Uchihy.
Także — Naruto tego nie wiedział, sam Sasuke również, gdyż wszelkie zdolności poznawcze w tym stanie trwały tak samo on sam sparaliżowane i zamrożone. Nie myślał, jedynie krew toczyła się w jego żyłach i tętnicach, co jakiś czas malowniczo rozlewając się przez rany na upaprany szkarłatną posoką mundur — czy prościej mówiąc, jakiekolwiek odzienie miał na sobie wówczas kruczowłosy, nieprzytomny mężczyzna pozostający w stanie między życiem i śmiercią, w półtrwaniu niemalże, jak to mają w zwyczaju pierwiastki promieniotwórcze w odpowiednich warunkach.
Uzumaki, obrócił się jeszcze na pięcie, spojrzał ostatni raz na leżące w błocie ciało swojej miłości, na to jak Sakura rosi łzami jego rozchełstaną, splamioną szlachecką krwią koszulę, czy w co tam był odziany Sasuke. Przyłożywszy palce do ust, wyszeptał: — Nie minie jesień, a wrócę, mój kochany. Wrócę z medykamentem.
I pognał w siną dal, wgłąb wrzosowisk Yorkshire — jego jasna niczym len czupryna szybko zatonęła w strzępach porannej mgły pory przedświtu. Zmierzał ku Szkocji, miał nadzieję, ze gdzieś wśród celtyckich ludów i tych zabawnych dziadków z brodami, piszących runami druidów znajdzie tę demonice, która jako jedyna miała potrafić przywrócić do życia Sasuke.
No tak, ale Naruto nie wiedział, że tak naprawdę, to nie musiał…
Sasuke gorączkował, broczył krwią i majaczył na zmianę, kiedy tylko zapominał, że jest sparaliżowany i nie bardzo może, a na pewno nie powinien. Nie wyglądało jednak na to, żeby przeżył jesień, o której wspominał Naruto w swoim pełnym krytego, dławiącego w gardło wzruszenia pożegnaniu. Nie wyglądało nawet na to, żeby przeżył jakiś tydzień, czy wręcz jedną noc!
Fortunnie jednak, złożyło się tak, że od dłuższego czasu z współczesnych okolic Inverness, w szkockich Highlands, podróżował na południe bardzo odważny, młody, sliny celtycki wojownik, Neji. Nie posiadał co prawda brody, ale druid Ecwedghown uznał, że jego piękne, długie włosy za brodę nadrabiają wystarczająco. Celt schodził z zielonych zboczy wzgórz w kierunku Anglii, grając na dudach, pogryzając hagis oraz popijając whiskey (na pewno nie whisky, bo to szkockie, a Neji czuł się bardziej z Eire, niż jakiekolwiek innego kraju, nawet mimo że urodził się w Szkocji), a wiatr podwiewał mu jego klanowy kilt albo, cóż, jakiś tego prototyp. W czasach pogańskich, z których nadchodził Neji, kiltu jako takiego raczej nie było, ale w miarę podróżowania rzeczona kraciasta część odzienia jakoś tak coraz bardziej materialnie opinała się na jego biodrach, a jego dudy zdawały się grać coraz donośniej.
W końcu, po wielu mękach i udrękach takich jak wizyta w Danii i pokonanie jakiegoś potwora, dalekiego kuzyna Kaina, tego co zabił Abla i kilku innych pomniejszych gadów oraz po zwyczajowych biesiadach, czy koronacjach lub uroczych pogańskich pogrzebach, Neji doszedł w końcu do polany, na której konał Sasuke. Rychło w czas, bowiem trafił tam akurat w tym momencie, w którym los Sasuke choć niepewny nie był jeszcze przesądzony, a Naruto z zawziętością gnał na północ i znajdował się już co najmniej kwadrans drogi od polany.
Jutrzenka rozjaśniła niebo, a powietrze rozbłysło prawie elektrycznym blaskiem, tylko że bardziej różowym, jak to jutrzenka, a nie niebieskofioletowawym, jak to prąd. Dudy na których do tej pory grał odważny Celt Neji umilkły iż ostały odrzucone precz, na gęsty, miękki mech, na którym spoczywało pielęgnowane przez Sakurę ciało Sasuke. Coś zgrzytnęło-trzasnęło w powietrzu, znów, jakby prąd, a wokół zaczęły unosić błyszczące drobinki, jakby świetlisty pył, czy brokat, czy kolorowe konfetti, którym czasem rzuca się na Sylwestra.
Celt padła na kolana i ujął w dłonie bladą, zakrwawioną twarz Sasuke – nie dostrzegł większych powierzchownych ran na niej, więc doszedł do szybkiego wniosku, że nikt Sasuke nie próbował rozwalić szlacheckiego łba nieco mniej szlacheckim toporem.
— Þu – stwierdził po staroangielsku i urwał, ponieważ poczuł, jakby mu mowę odjęło. Na pewno poczuł, jakby zastąpiono mu wokabularz i zamiast użyć słowa: libban, jak przedtem miał w zamiarze, powiedział po prostu: — Przeżyjesz.
Dudy zagrały same z siebie, Neji poczuł, jak ogarnia go dziwne niepohamowane uczucie, po czym nachylił się i pocałował skrwawione usta bruneta. Po czym tenże brunet obudził się, co było dziwne i przypominało jakąś Śpiącą Królewnę.
— Gdzie Naruto? – zapytał Sasuke po przebudzeniu. — Chyba chciałem go uratować, a potem ktoś mnie zabił.
— Nie ma go – odparł Celt, choć nie wiedział kimkolwiek ten Naruto jest. W tym uniwersum solidnie się minęli, w pięćdziesięciu innych też. — Ja jestem.
— Och, widzę. Cieszę się – powiedział i pocałował Nejiego, ponieważ to niepohamowane uczucie owładnęło i jego. Brokat posypał im się na głowę, a dudy grały same z siebie dość skrzekliwą piosenkę weselną.
Naruto podróżował ku Szkocji, ale się zgubił i tutaj narratora przestał obchodzić jego los, bo miał SasuNeji w rozkwicie. I tak nagłówek z sasunaru stał się nagłówkiem z sasuneji.

THE END

poniedziałek, 24 września 2012

Alicja w krainie kartonów



Więc... No cóż... Jest to odpowiedź na MadaIr otrzymany od córy - Mecha. I... Wiele rzeczy występujących w poniższym opo zostało zainspirowane/pochodzi z forumowego sb, więc serdecznie za to przepraszam D: Ogólnie, proszę mi tego twora wybaczyć, jestem na tabletkach i kacu, a to powinno wszystko wyjaśniać xD.

Alicja w krainie kartonów

***   ***   ***

Nagłe tracenie przytomności zapewne ma wiele plusów. Znaczy się... Powinno mieć. No, musi mieć jakieś, no!

***   ***   ***

Zielone oczyska rudowłosej dziewoi z wyraźną ciekawością wpatrywały się w czarne stworzonko, które właśnie skrupulatnie wylizywało swoją sierść. Sierść była czarna, krótka i puszysta.
-  Kici, kici - zaświergoliło zielonookie dziewczę.
- Odwal się - odpowiedział kurtuazyjnie kocur, na chwilę odrywając się od zajmującej czynności, jaką było dbanie o higienę.
- Aww, uroczy! - Kot nie miał szans. W jednej chwili został złapany za sierść, a w następnej był duszony w miażdżącym uścisku. - Śliczna kicia!
- AGHR - wysyczało gniewnie stworzonko. - Zostaw mnie, wariatko! Jezuuu, czy z tobą jest coś nie tak?
- Hm? - dziewczyna wyciągnęła zwierzaka przed siebie i spoglądała na niego z widocznym zainteresowaniem. - Nie wydaje mi się, a co?
- Gadasz z kotem - stwierdził kot. - A koty nie potrafią mówić.
- Nie sądzisz więc, że to z tobą jest coś nie tak? - zapytała rezolutnie, przekrzywiając śmiesznie głowę, nie odrywając oczu od kocich ślepi. - W końcu to ty jesteś mówiącą anomalią, a nie ja. Dla ludzi mówienie jest dosyć powszechną sprawą. Potrafisz może spełniać życzenia?
- Zwariowałaś?
- No... Złota rybka potrafi.
- Czy ja ci wyglądam na złotą rybkę?
- Cóż...
- Nie odpowiadaj, błagam.
- Jest szansa, że jesteś kotem z księżyca, obdarzysz mnie magiczną mocą, dzięki której będę mogła walczyć o miłość i sprawiedliwość, wyrosną mi dwie długaśne blond kity, będę popylać w marynarskim seksi mundurku i wyrwę jakieś długowłose ciacho będące księciem?
Kot zaniemówił.
- Neji'ego Hyuuge. Tak konkretniej - dorzuciła po chwili zastanowienia.
- Zabijcie mnie... - Zwierzak z wściekłym prychnięciem wyrwał się z jej ramion i z poziomu gruntu wbijał w nią mordercze spojrzenie. Po chwili jednak ów spojrzenie złagodniało. - A wiesz ty co? Znam czarownika, który spełnia życzenia. Za drobną opłatą oczywiście.
- O. Załatwi mi ciacho? Albo moc do szerzenia dobra i miłości? W sumie do szerzenia miłości wystarczyłby mi Neji...
- Z tobą naprawdę jest coś nie tak...
- A ty, powinieneś nosić kokardę. Pomarańczową. Są bardzo modne w tym sezonie.

***   ***   ***

Tymczasem w całkiem innej części świata pewien książę zostawał właśnie zamieniony w żabę. Białooką, długowłosą żabę. Wyglądającą wciąż seksi.  I pachnącą Hugo Bossem.

***   ***   ***

- Jestem Zetsu - oznajmił kot, nerwowo machając ogonem. Najwyraźniej ostatnim wysiłkiem woli powstrzymywał się od warczenia.
- Alicja - przedstawiła się dziewczyna. - Właściwie to gdzie my jesteśmy?
- To miłe, że zaczęłaś zwracać uwagę na to co się wokół ciebie dzieje - stwierdził. - W Poznaniu, do jasnej cholerki...
- Naprawdę?! - Oczy Alicji zalśniły blaskiem żywego szczęścia.
- Nie - jęknął zwierz, z rezygnacją spuszczając łepek. - Czy ty jesteś... AGHR, nieważne. Jesteśmy w lesie, ślepa jesteś?
- Zasadniczo...
- Dobra, zamknij się. Jesteśmy w lesie. Magicznym lesie. Jak uda ci się przejść na jego drugą stronę, to spotkamy czarownika, który spełni twoje życzenie. Ale musisz wiedzieć, że między drzewami czyhać mogą  na ciebie wszelakie niebezpieczeństwa, zawiłe zadania, niebanalne łamigłówki...
- Nie lepiej by było przejść skrajem lasu?
- Nie!
- Dlaczego?
- Bo wtedy nie spotkasz PRZYGODY!
- Oh, no tak. To wszystko tłumaczy.

***   ***   ***

Zamieniony w żabę książę właśnie postanowił zmienić swój wizerunek. A uczynić to mógł wyłącznie za pomocą kobiety. A konkretnie, za pomocą jej ust.
Tak więc, książę ruszył, aby odnaleźć te usta, które pocałunkiem przywrócą mu dawny wygląd.

***   ***   ***

Las był... Normalny. A nawet można by było stwierdzić, że przyjemny. Nie wyglądał szczególnie magicznie, nawet jeżeli tu i ówdzie patatajał zbłąkany jednorożec.
- Nudzi mi się - stwierdziła Alicja.
- Jesteś w magicznym lesie. I się nudzisz? - zapytał sceptycznie kot. Jakoś średnio się to mieściło w zetsowym łbie. - Nie jesteś do końca normalna, nie?
- Wychowałam się w patologicznej rodzinie. - Dziewczyna wzruszyła ramionami. - Magiczny las to pikuś, w porównaniu do matki-alkoholiczki, która zaciążyła poprzez konsumpcje pączków.
- Co? To niemożliwie.
- Mi to mówisz?
- No dobra, ale masz ojca, nie? W końcu każdy ma jakiegoś ojca. Błagam, nie mów mi, że twoim ojcem jest bezimienny pączek...
- Oczywiście, że mam, ty niemądry koteczku! I nie jest nim pączek.
- Więc kto?
- Nie za dużo chciałbyś wiedzieć?
Kot uśmiechnął się złośliwie. A przynajmniej próbował. Nie jego wina, że kocie ciałko zostało tak skonstruowane, że nawet przy złośliwym uśmiechaniu się wyglądał uroczo. Więc w efekcie kot wgapiał się maślanymi oczkami w dziewczynę, z marną nadzieją w sercu, że wygląda groźnie i arogancko.
- Nie masz pojęcia, prawda? Nie znasz swojego ojca!
- A ty znasz swojego? - zapytała Alicja, wdzięcznie unosząc jedną z brwi.
- Eee...
- No właśnie.

***   ***   ***

Tymczasem, nasza śliczna, białooka żabcia walczyła z potworem, który chciał dorwać się do rodowitych skarbów królewskich. Walczyła ze swoją kuzynką. I wygrywała. W końcu odrażający zapach potu nie miał szans, z powalającym zapachem Hugo Bossa.

***   ***   ***
                             
- Słuchaj - zaczął Zetsu, nagle nieco zestresowany. - Musimy przyśpieszyć akcję. Dostałem cynk z góry.
- Mam szybciej chodzić?
- Nie! Nie to mam na myśli! Potrzebujemy akcji! Po to żeśmy wleźli do tego cholernego lasu, żeby spotkać przygodę, a nie szlajać się bez celu!
- Mów za siebie. - Alicjowe oczy nabrały blasku. Ręce splotły się i przycisnęły do klatki piersiowej, a z ust wydobyło się przeciągłe westchnięcie. - Ja tu miłości szukam. Znaczy, Neji'ego. A czy zamiast przygody może być drwal?
- Co?
- No drwal. - Dłonią wskazała przed siebie, wzdłuż ścieżki, którą podążała razem z Zetsu. Kilkadziesiąt metrów przed nimi zamajaczyła jakaś postać. Tak jak twierdziła Alicja - postać drwala. Miał on na sobie wytarte dżinsy, kraciastą czerwono-czarną przewiązaną w pasie, pomarańczowy kask na głowie, spod którego wystawały czarne kosmyki, a między nogami plątał mu się bóbr. Jego blada klata błyszczała w słonecznych promieniach przepuszczanych przez drzewa. Zetsu westchnął z rozmarzeniem, Alicja zmarszczyła w zastanowieniu brwi.
Tymczasem mężczyzna podszedł bliżej, znacznie, znacznie bliżej nich i teraz wlepiał ciemne oczyska w zielone tęczówki dziewczyny.
- Masz wory - stwierdził ten dziwaczny mężczyzna, nie  wciąż wisząc nad nią. - pod oczami.
- Dziedzicznie! Nikomu nie ukradłam!
- ON też ma. Jesteś jego córką.
- Co?
- Jesteś córką mojego brata.
- Jesteś nienormalny - stwierdził Zetsu. - Czyli pasujesz do jej rodziny. Więc, jak się nazywasz?
- Sasuke Uchiha.
- Itachi to jej ojciec? - zapytał kot, spoglądając co raz to na Alicję, to na Sasuke. Ta sytuacja stawała się... Intrygująca.
- Cóż... - zaczęła dziewczyna, wzruszając ramionami. - Mama wspominała, że istnieje taka możliwość.
- Jesteś dzieckiem losu - zaczął tymczasem Sasuke, aby nadać opowiadaniu nieco dramatyzmu. Ciul, że nieco zboczył z tematu. - Musisz spełnić swoje przeznaczenie, poprzez wykonanie super-tajnej, niebezpiecznej w cholerę misji, której musisz się podjąć.
- Ale ja nie chcę - odpowiedziała Alicja. Nie za bardzo miała ochotę wplątywać się w niebezpieczne misje. Wystarczy, że wlazła do lasu z obcym kotem. Właściwie, nikt normalny nie lubił wplątywać się w niebezpieczeństwo, nawet jej rodzina nie była na tyle patologiczna. Szukanie przygód, zwłaszcza tych grożących śmiercią, chyba musiało działać nieco ma zasadzie horrorów, gdzie przerażone laski biegały wprost w ramiona morderców - nielogiczne, ale się zdarzało.  
- Musisz.
- Nie jestem tępą dzidą, która rzuca się w nieznane bez żadnego większego celu. Pogrzało cię? - dziewczyna delikatnie wyraziła swoje wątpliwości, które znacznie wzrosły po przemyśleniach na dotyczących horrorów. - Nie mam zamiaru za friko wpychać się tam, gdzie mnie nie chcą.
- Tylko twoje usta mogą go uratować.
Mój wujek jest psychopatą, pomyślała Alicja. A pomimo, że nie stwierdziła tego głośno, to wiedziała, że Zetsu podziela jej opinie. Jednak po głębszym zastanowieniu postanowiła wyrazić  swoje zdanie, ot dla wyrażenia jej dosadności.  
- Jesteś psychopatą.
Sasuke prychnął.
Zestsu machnął ogonem.
Alicja pomacała się po twarzy. Tak, miała wory. Jak zwykle. Ale przynajmniej nie miała wąsów. A to było pewne, że gdyby je miała, to były rude. Zawiązywałaby je w warkocz. Pomarańczową kokardą. I zostałaby informatykiem.
- Nie chcesz go uratować?
- Kogo? - zapytała. Wizja z pomarańczową kokardą w rudej brodzie zaczynała jej się coraz bardziej podobać.
- Neji'ego.

***   ***   ***

A w innej, już chyba nieco bliższej, części świata, żaba swym zniewalającym zapachem pokonała ostatecznie swoją złą, nudną i strasznie denerwującą kuzynkę.

***   ***   ***

- Mam go zgwałcić? - zapytała dla pewności Alicja.
- NIE! - Sasuke wydawał się być nieco przerażony.
- Nie?
- Masz go pocałować! Tylko i wyłącznie. To wystarczy, żeby odczynić urok.
- I nie mogę...
- Jesteś pewien, że to córka Itachi'ego? On nie wydaje się być tak zboczonym - Zetsu zerknął na Alicje, w poszukiwaniu jakiś śladów podobieństwa do kogoś innego. - Może Gaary? Gdyby jej pierdyknąć tatuaż na czole i dać butelkę, wyglądałaby jak Gaara.
- Nie. To Itaczowy pączek. W stu procentach.
- Niechże zrozumiem - powiedziała Alicja, a jej wzrok odzyskał nieco przytomniejszy wyraz. - Mój Neji, mój seksowny, długowłosy,  białooki, wspaniały Neji, został zamieniony w żabę? I tylko ja mogę odczynić urok?
- W zasadzie, jak nie chcesz, to mogę poszukać kogoś inne...
- MUSZĘ GO RATOWAĆ!
- A życzenia, a czarnoksiężnik? - zapytał Zetsu. - Miałaś spełnić życzenia.
- DUPA TAM, CZARNOKSIĘŻNIK! NEJI!

***  ***  ***

Neji zaczynał wątpić. A jeżeli nie spotka swej lubej? Jeżeli nie znajdzie ust, które przywrócą mu jego dawną seksowność? Nie, żeby teraz nie ociekał seksem, noale...

***   ***   ***

Alicja biegła. Za nią gdzieś biegł drwal i kot. Jednak nie byli już ważni. Alicja miała misję. Życiową! Wymagającą natychmiastowego spełnienia. Musiała POCAŁOWAĆ Neji'ego!
- Madara!
Alicja przystanęła i rozejrzała się, nieco zdezorientowana. Znała ten głos.
- Madarrra! - rozległo się nieco bliżej.
O boru, o boru, o boru... Czyżby to...
- Mamusia?! - wrzasnęła Alicja, gdy ujrzała w końcu przed sobą... No cóż, swoją matkę. Która, tak nawiasem mówiąc, miała na sobie coś w stylu ogrodniczek i słomianego kapelusza. - Wyglądasz... Jak strach na wróble - stwierdziła niepewnie.
Starsza dziewczyna machnęła ręką.
- No już, już, nie przeginaj. Tak bywa, jak się człowiek tarza tu i ówdzie. Powiedz mi lepiej, dokąd tak biegniesz, me drogie dziecię?
- Do swej miłości! Neji'ego ratować!
- To leć. Cyknij dwa razy obcasem o obcas i się znajdziesz przy lubym - doradziła matka. - A ja pójdę, wyrwać moje ciacho Madarowe...
- Mamo? - przerwała jej Alicja. Musiała zadać bardzo istotne pytanie.
- Tak, Mechaś?
 - Czy Itachi naprawdę jest moim ojcem.
- Hm... No cóż...  Istnieje taka możliwość.

***   ***   ***

Neji śluzowatą łapką poprawił swoje włosy. Miał przeczucie, że niedługo jego los się odmieni.

***   ***   ***

 Alicja zerknęła na swoje buty. A były to super ekstra wypasione szpilki z jedenastocentymetrowym obcasem. To zdumiewające, że zdołała w nich przebiec niemalże cały las. Mam w nich cholernie zgrabne nogi, pomyślała. I z uśmiechem uderzyła dwukrotnie obcasem o obcas.
Błysło, odbłysło i nagle znalazła się w całkowicie innym miejscu. A mianowicie na moście. Pięknym moście, który reprezentował sobą najnowsze osiągnięcia technicznie w dziedzinie budowy mostów. Jednakże, jakkolwiek piękny by nie był Alicja nie zwróciła na niego uwagi. No dobra, zwróciła. Ale tylko chwilową, gdyż jej zielone oczęta natychmiastowo wypatrzyły na mostowej barierce stworzonko.
Piękne, seksowne, białookie, długowłose stworzonko. Pachnące Hugo Bossem.
- Neji - wystękała, przytłoczona emocjami chwili.
- Mecha - odpowiedziało stworzonko, gdyż w jakiś irracjonalny sposób wiatr wyszeptał mu imię dziewczyny.
I ruszyli ku sobie, biegnąc  w zwolnionym tempie, niczym na tych kretyńskich romantycznych komediach, wyciągając ku sobie rozłożone ręce - w przypadku Neji'ego  żabie łapki. Mecha wywinęła już usta w ciasny, słodki dzióbeczek, aby obdarować  płaza równie słodkim pocałunkiem, gdy naglę...

***   ***   ***

- Nie, nie, nie - zastękało rudowłose dziewczę, wiercąc się niespokojnie w białej pościeli. - NIE! - krzyknęła, podrywając się do siadu. - No, nie... To tylko sen? - zapytała przestrzeń . - I w ogóle to gdzie ja jestem?
A przestrzeń jej odpowiedziała:
- Straciłaś przytomność. Wylądowałaś w szpitalu.
Alicja rozejrzała się w poszukiwaniu posiadacza tajemniczego głosu. Po chwili pisnęła radośnie i rzuciła się na szyję nieziemsko przystojnego lekarza, który znalazł się tuż przy jej łóżku.
- Neji! Neji Hyuuga! - krzyknęła, po zaznajomieniu się z identyfikatorem mężczyzny. - Boże, jestem w raju!
- W Poznaniu - oznajmił lekarz. Poczym w jego białych oczach pojawił się figlarny błysk, gdy przyciągnął dziewczynę bliżej siebie. - A pani potrzebuje indywidualnej terapii.

***   ***   ***

Tak. Tracenie przytomności zdecydowanie ma swoje plusy.