poniedziałek, 20 września 2010

Rozdział X

Eee... Więc... Jak widać straciłam nieco zapał, po ostatnim maniakalnym wstawianiu notek co jakieś cztery dni, ale co jak co mam zamiar dokończyć to opowiadanie ^ ^. Nawet jeżeli to będzie oznaczać wklepywanie na chama jednego zdania dziennie! (W sumie ta część powstawała podobnie...) Dobra, nie marudzę...
Dziękuję, za życzenia powrotu do zdrowia ^ ^ Po kilku dniach męki udało mi się tego dokonać xD. Ale niestety osoba podająca kubek się nie znalazła (nie, Mechalice, nie udało mi się zamknąć nikogo w szafie xD.) Co do treści notki... Cóż chyba nikt nie trafił jak się akcja potoczy xD jakaż ja nieprzewidywalna xD. I niestety wybaczcie, ale nie będę zdradzać co będzie dalej i co się stało z niektórymi postaciami ^ ^. Przy odrobinie szczęścia na takie pytania odpowiem w kontynuacji pierwszej części opowiadania. O ile uda mi się ją kiedyś napisać xD. No to tyle, dziękuję za komentarze i zapraszam do kolejnej części. A i Kleopatra: Natycham Cię do pisania! Piiisz! xD Pomogło?

*** *** *** *** *** *** ***

- Co mu żeście nagadali? – Uzumaki zmrużył wściekle oczy.
- Oh, nic takiego. – Kyu machnął od niechcenia dłonią.
- Co, się pytam? – w cichym warkocie zabrzmiała nuta groźby. I najwyraźniej demony ją wyczuły.
- Żeby dał sobie z tobą spokój. – Gobi jednak nie wyglądała na zbytnio zainteresowaną nastojem blondyna. W zamian za to z wyraźną fascynacją oglądała swoje paznokcie na wyciągniętej przed siebie dłoni. Zerknęła przelotnie na chłopaka. – Tylko się niepotrzebnie oboje męczycie. Jakby miało coś wyjść z waszego związku, to już by wyszło, nie?
Powieka blondyna drgnęła w tiku nerwowym, a jego ręce zacisnęły się mimowolnie na prześcieradle.
- Patrz na pozytywy, przestaniesz się nim zamartwiać.
- Dał. Sobie. Spokój? – powtórzył przez zaciśnięte zęby.
- No, i takie tam…
- Takie. Tam?
- Że tobie i tak nie zależy.
- Nie. Zależy?
- Przestań tak mówić, bo sobie szkliwo zarysujesz. – Sakura uspokajająco położyła mu dłoń na ramieniu. – I wiesz, właściwie to oni mają może rację. Twoje kłopoty z Sasuke już i tak za długo się ciągną.
- Ale…
- Wiesz, bo ty chyba go nie kochasz. To pewnie tylko zauroczenia, czy coś tam.
- Ja… - zaczął blondyn. Odetchnął. – Serio tak myślicie?
Bezradnie rozejrzał się po zebranych w pomieszczeniu, którzy z entuzjazmem kiwali głowami. Cholera… Nie miał pojęcia co myśleć.
- Dobra – mruknął. – Dobra! Może faktycznie macie racje.
- Oh, co do tego nie ma wątpliwości. – Gobi machnęła ręką, jakby tym gestem próbowała odegnać dręczące go myśli. – Więc teraz lepiej ściśnij poślady i chodźmy z tego cholernego miejsca, jestem głodna. A ten ryży burak nie ma przy sobie ani grosza.

Około godziny później, po wszelakich nudnych badaniach, Naruto wolnym krokiem zmierzał w kierunku budki z ramen. Starając nie rzucać się w oczy, wbił wzrok w ziemię i maszerował równym krokiem. Niestety jego plan nie zwracania na siebie uwagi od początku był skazany na niepowodzenia. A winę za to ponosiły dwa upierdliwe demony, które nieustannie na siebie wrzeszczały.
Mała żyłka systematycznie pulsowała na jego skroni.
Cholera! Miał gorszy problem, niż te marudzące bestie, a przez ich jazgot nie mógł się na nim skupić! Chociaż pięcioogoniasta uparcie twierdziła, że nie ma co się nad owym problemem rozczulać…
Sasuke, och Sasuke. Dlaczego z tobą tyle zamieszania? Może lepiej było cię nie poznać i żyć w błogiej nieświadomości twojej egzystencji? Życie byłoby o wiele łatwiejsze… Ale jak? Bez widoku tych wściekłych, czerwonych oczu, rozwianej czupryny i elegancko skrojonych ust?
Nie. Już naprawdę wolał skręcać się teraz z niezdecydowania, niż nigdy nie ujrzeć owego widowiska.
Westchnął cierpiętniczo.
- Kyu, zamknij się.
- Ale to ona…
- Nie obchodzi mnie to. Zamknijcie się oboje! Boże, przy was nawet myśleć się nie da.
- Dalej dręczy cię czarnowłosy książę? – zapytałą Gobi, wieszając się na jego ramieniu. – Mówiłam ci, daj se siana. Lepiej mi powiedz, czy daleko jeszcze do tego żarcia, bo zaraz naprawdę zejdę z głodu.
- Co by było miłe…
- Mówiłeś coś? – zaszczebiotała słodko, równocześnie posyłając Kyu spojrzenie mówiące, iż niedługo spotka go powolna, bolesna śmierć.
- Dosyć tego! – warknął blondyn. Gwałtownym ruchem wyszarpnął z kieszeni portmonetkę w kształcie żaby i wcisnął ją w ręce kobiety. – Idźcie sobie z dala ode mnie, nie chcę was widzieć przez najbliższą godzinę.
I ruszył pędem wzdłuż ulicy, zostawiając za plecami dwa osłupione demony.
„Życie jest do dupy.” Pomyślał smętnie, wbijając ręce głęboko w kieszenie uniformu. Zwolnił nieco kroku i… wyrżnął twarzą w czyjeś plecy.
- Ała! – jęknął, chwytając się za nos.
- Oj, Naruto, jak zwykle za grosz intuicji…
- Kakashi – mruknął blondyn, łypiąc wściekle na siwowłosą postać.
- No już, już. – Hatake objął go opiekuńczo ramieniem i poprowadził go jedną z węższych uliczek. – Nie krzyw się tak, bo aż się serce kraje na widok tak kwaśnej miny.
- Dajże mi spokój…
- No dzieciaku, rozchmurzże się.
- Masz jakąś sprawę, czy dręczysz mnie tak dla zasady? – zapytał Uzumaki, próbując wyrwać się z jego uścisku. – Nie miałeś być na misji do końca miesiąca?
- I zostawić Irukę na tyle czasu? Zwariowałeś? Jeszcze ktoś by mi go sprzątną sprzed nosa.
- Jasne – sapnął, dając sobie spokój z wyrywaniem się. – Więc? Dlaczego go nie męczysz, tylko mnie?
- Bo delfinek jest przekonany, że powinien ktoś przeprowadzić z tobą męską rozmowę.
- Kto?
- Umino.
- Wybacz, Kakashi, ale nie potrzebuję rozmów o ptaszkach i pszczółkach…
- W to nie wątpię – zaśmiał się siwowłosy, a Uzumaki zerknął na niego podejrzliwie. Nie spodobał mu się ten komentarz. – Interesuje mnie raczej kwestia, czemuż to jeszcze nie uwiłeś sobie z Uchihą jakiegoś miłego gniazdka i nie spładzacie potomków?
- Zwariowałeś? Nawet jeśli… Kurwa, Kakashi!
- Zawsze przecież możecie intensywnie próbować, nie? – Starszy mężczyzna zmrużył radośnie widoczne oko. Zdecydowanie za dobrze się bawił…
- Daj mi spokój – jęknął ponownie Naruto. Cholera! Pozbył się dwóch upierdliwych towarzyszy, to przypałętał się kolejny, jeszcze bardziej marudny! – Ludzie! Nie potrzebuje waszych pouczeń…
- Bo oczywiście sam wspaniale dajesz sobie radę.
Blondyn zatrzymał się gwałtownie. Przygryzł wargę wbijając ponury wzrok w ziemię. Nie, nie radził sobie. Dobrze o tym wiedział. Ale po tym co powiedziała Gobi… No właśnie. Pięcioogoniasta i Sakura twierdziły, że za długo to już się przeciąga. I miały rację. Ale jak mógł sobie dać spokój z Sasuke? No właśnie, ni jak. Nie wyobrażał sobie życia bez… No kurde, przecież na dobrą sprawę… AGHRRR!
- Więc co mam robić, Kakashi? Co? Jeżeli ja naprawdę nie czuję do niego nic więcej, niż tylko głupie szczeniackie zauroczenie, które przejdzie mi po tygodniu, czy dwóch?
Starszy mężczyzna spoglądał na niego z uwagą. Podrapał się po brodzie, a po chwili poklepał przyjacielsko Uzumakiego po ramieniu.
- Boisz się, że go zranisz?
Blondyn spojrzał na niego w niemałym szoku.
Cholera… Hatake miał racje. W jednym, krótkim zdaniu zdołał określić to, co dręczyło Uzumakiego od wielu tygodni. On naprawdę nie martwił się o siebie, o to, jak zareaguje, jeżeli czarnowłosy go odrzuci. Głównym problemem był sam blondyn, a raczej jego niestabilne uczucia…
- Myślę, że niepotrzebnie się zadręczasz takimi pierdołami.
„Pierdołami?” Pomyślał smętnie. Z jakiegoś dziwnego powodu wszyscy posiadali łatwą receptę na rozwiązanie jego problemów, a on… A on nie widział żadnego wyjścia z tej sytuacji. Co za pasztet!
- Zawsze uważałem, że jesteś odważnym shinobi…
- Bo jestem! – warknął, wyrywając się z zamyślenia.
- Więc udowodnij to Naruto i staw czoła swoim własnym uczuciom.

Miał zamiar zastosować się do rady Kakashiego. Naprawdę. Rozważał wszystkie pozytywne i negatywne aspekty w różnych sytuacjach i…
- Szefie?
- Hm?
- Długo jeszcze będziemy ukrywać się w tych krzakach?
Blondyn łypnął groźnie na młodszego kolegę.
Spotkał Konohamaru zaraz po rozmowie z Kakashim. I wraz z nim schował się w pobliżu pól treningowych, aby odpocząć od tego zakręconego świata, w którym wszystko sprowadzało się do Sasuke! Po prawdzie mieli początkowo zamiar trochę poćwiczyć…
- Tak długo, aż to będzie konieczne.
- Czyli, aż nie wykombinujesz co z Sasuke?
Spojrzenie niebieskookiego z rozdrażnionego zmieniło się w zaskoczone.
- Nie – jęknął głośno. – Błagam, tylko nie praw mi żadnych fascynujących rozmów na temat tego czarnowłosego drania! W ogóle co to ma być? Główny temat w konohańskich gazetach? Nie macie o czym plotkować, tylko o moim życiu uczuciowym?
- Bo wszyscy się martwią.
- Martwią, martwią – mruknął wściekle – Byście wszyscy…
Nagle twarz dzieciaka znalazła się zdecydowanie za blisko jego własnej. I nie widniał na niej wyraz radości.
- Przestań zachowywać się jak kretyn – powiedział grobowym tonem, równocześnie łapiąc blondyna za poły uniformu. – I idź do niego.
- Zwariowałeś? I co ja mu powiem?
„Och, cześć Sasuke! Mam nadzieje, że nie jesteś zły za to, że po naszej upojnej nocy zostawiłem cię samego w łóżku, nie? Przecież to takie przyjacielskie droczenie się. Każdy to robi! No to, skoro już to sobie wyjaśniliśmy, to chodźmy na ramen! Albo lepiej na mały, szybki numerek. No może nie taki mały…”
- Prawdę, debilu!
Uzumaki nadymał policzki.
- Niby jaką prawdę?
- Że żyć bez niego nie możesz.
Blondyn wyszarpał swoją kamizelkę z dłoni młodszego chłopaka i cofnął się kilka kroków.
- Co z tego – mruknął wbijając wzrok w ziemię.
- Nie poznaje cię, szefie. – Dzieciak pokręcił głową. – Ty chcesz zostać Hokage, nie potrafiąc sobie poradzić z własnymi problemami? A co, jeżeli pod twoimi rządami ktoś zaatakowałby wioskę? Tygodniami byś rozmyślał czy podjąć jakieś działania obronne, bo to przecież mogłoby zranić uczucia prześladowców?
- Hej, to nie to samo!
- Może i nie. – Konohamaru wzruszył ramionami. – Co nie zmienia faktu, że powinieneś szybko podjąć decyzję.
- Ale jeżeli coś mi się odwidzi i…
- I co z tego? Ryzyko zawodowe, czy jak to tam nazwiesz.
- No jak to: co? Przecież…
- Jeżu! Najwyżej wam nie wyjdzie! Bo to mało takich sytuacji na świecie? Jakby każdy roztrząsał sprawy miłosne tak jak ty, to gatunek ludzki już dawno byłby na wymarciu.
- No, ale skąd mam widzieć, że on coś do mnie czuje? – zapytał po dłuższej chwili wahania.
- Ty jesteś ślepy, czy jak?
- To dlaczego nie przyszedł do mnie do szpitala?! – Jego głos stawał się coraz bardziej piskliwy.
- A o to możesz go sam zapytać.
„Kurwa…”
Naruto westchnął przeciągle. Żeby to było takie proste…
„To jest proste.”
Zamrugał zdziwiony swoimi własnymi myślami. Ale, cholera… Z nagłą determinacją spojrzał na Sarutobiego.
- Masz racje.
- Mam? – Dzieciak wydawał się być zaskoczony. Zaraz jednak się otrząsnął. – No jasne, że mam, szefie!
- Jestem Naruto Uzumaki! Przyszły, najlepszy w całej historii Konohy, Hokage! I nie dam się stłamsić takimi pierdołami! – Swój wywód zakończył maniakalnym śmiechem, co nieco przestraszyło Konohamaru.
- Więc? Co teraz?
- Teraz? – Blondyn przez chwilę delektował się tym słowem. – Teraz idę opierdzielić księcia Uchihe, za to, że przez niego nie byłem sobą!
I już go nie było. Jedynym śladem po jego obecności były wzniecone tumany kurzu.
Konohamaru pokręcił głową. Tak, to był jego szef. Roztrzepany, ale zawsze pewny siebie.
O, no właśnie!
- Hej! – wydarł się. – A mój trening?!

Naruto w radosnych podskokach zbliżał się do centrum Konohy. Świat nabrał pięknych barw, ptaki śpiewały radośnie, drzewa szumiały w takt własnej melodii, a gdzieś niedaleko ktoś urządzał burdę.
Przystanął.
Burdę?
Wciągnął głośno powietrze, przymykając równocześnie oczy. I powlekł się w stronę odgłosów walki. Miał dziwne wrażenie, że jeżeli się tam nie pojawi, to Konoha może doznać wielu zniszczeń.
Nie pomylił się. Gdy udało mu się przecisnąć przez tłum gapiów, ujrzał dokładnie to, co spodziewał się zobaczyć. Dwie ogoniaste bestie walczyły ze sobą zażarcie. Ściślej, to jedna walczyła, a druga próbowała nie dać się zaszlachtować. Jednak najbardziej blondyna zdziwiła reakcja mieszkańców wioski. Zamiast rzucić się do ucieczki, ludzie z fascynacją przypatrywali się walce, tworząc wokoło walczącej pary coś na kształt okręgu.
- Hej! – wydarł się, po przeciśnięciu się przez ludzi stojących najbliżej. – Co wy wyrabiacie?!
Oba potwory jawie go zignorowały.
- Odszczekaj to!
- O co ci chodzi, kobieto? To był komplement! – wrzasnął desperacko Kyuubi.
- Komplement? KOMPLEMENT?! A insynuacje, że zamówiłam za dużo?!
- Bo nie stać nas było na tyle żarcia!
Mała żyłka na skroni Naruto ponownie zaczęła intensywnie pulsować. Chodzi o jedzenie? O PIEPRZONE JEDZENIE?
- Zwariowaliście? – zapytał blondyn niebezpiecznie niskim tonem, chwytając obie bestie za kołnierze ich strojów. – Lejecie się o takie pierdoły? Powaliło was?! Mieliście nie odwalać nic głupiego!
- Nic o tym nie wspominałeś – mruknął lis, wciąż nieufnie spoglądając na pięcioogoniastą. – Tylko, że mamy ci się na oczy nie pokazywać.
Naruto prychnął z irytacją. Mógł się w sumie spodziewać, że Gobi i Kyu odwalą jakiś dziwaczny numer.
Oh, mniejsza z tym!
Pociągnął demony za sobą, aby móc porozmawiać z dala od tłumu gapiów.
- Dobra… - sapnął, gdy znaleźli się w jednej z opustoszałych uliczek. Gobi i Kyu wpatrywali się w chłopaka niewinnymi spojrzeniami. – Już przestańcie udawać skruszonych, nie mam zamiaru na was wrzeszczeć.
- Nie? Więc po co nas tu przytargałeś?
- A no właśnie, tak przy okazji. – Patrząc uważnie na kobietę złożył pieczęć, a w jego dłoniach pojawił się zwój. – Chyba wiem, co powinienem zrobić z tobą i z tym nieszczęsnym kontraktem.
Oba potwory spojrzały na niego z wyraźnym oczekiwaniem.
- Więc? – ponagliła go Gobi.
Blondyn wyciągnął kontrakt w jej kierunku.
- Chcę, żebyś była wolna.
Białowłosa zmarszczyła brwi.
- Co masz na myśli? Przecież…
- Zniszczę kontrakt. Nie będę twoim właścicielem, nie będą obowiązywać cię żadne wymyślne przyrzeczenia, przez które spalisz się żywcem, jeżeli coś odwalisz. Będziesz wolna, w każdym znaczeniu tego słowa.
- Dlaczego? – zapytała po dłuższej chwili milczenia.
- Bo chyba tego pragniesz, nie?
- Ale dlaczego TY mi to dajesz? Przecież jestem jednym z ogoniastych! Dobrze zdajesz sobie z tego sprawę. Nawet ciebie usiłowałam zabić! Czy ty nie wiesz, że wszyscy mieszkańcy tej przeklętej ziemi uważają mnie za potwora?! Więc dlaczego akurat ty chcesz mi pomagać?
Zaległa cisza. Po chwili twarz Narto rozjaśniła się tym jego pogodnym uśmiechem.
- Bo mnie też uważa się za bestie.
Kobieta wpatrywała się w niego z niedowierzaniem. Tymczasem Kyu podszedł do dzieciaka i położył mu rękę na ramieniu.
- Widzę, że w końcu zacząłeś być sobą – stwierdził.
- W końcu – przytaknął dzieciak.
Zwój w jego dłoni zaczął się powoli rozpadać. Drobne kawałki papieru rozwiały się pod wpływem delikatnego podmuchu powietrza.
- Obiecaj tylko nie rozrabiać za dużo. A teraz wybaczcie, ale muszę w końcu z kimś poważnie porozmawiać.
- Z Uchihą?
- Taa… Nie będzie łatwo. Ale Ty, Gobi, Sakura, Kakashi, Konohamaru… Cholera, długo by jeszcze wymieniać. Dzięki wam wszystkim mam zamiar jeszcze dzisiaj rozwikłać tą popapraną sytuację. – Uśmiechnął się jeszcze radośniej. – Oczywiście na swoją korzyść.
I ruszył w kierunku rezydencji czarnowłosego.
Dwa demony wciąż stały nieruchomo, obserwując blondyna, dopóki nie zniknął im za zakrętem. Poczym lis delikatnie chwycił dłoń kobiety.
- Jesteś wolna.
- Wolna – wyszeptała cicho, wbijając wzrok w ziemię.
- Ty… płaczesz?
- Chciałbyś – warknęła, konspiracyjnie próbując otrzeć policzki.
„Jesteś naprawdę intrygującym człowiekiem, Uzumaki Naruto.”