wtorek, 27 grudnia 2011

Owoce i warzywa - NejiSasu

Dzień doberek, robaczki!
Witam was w ten jakże radosny, poświętowy poraneczek. Ale wesołych, niech będzie, że jeszcze zdążyłam :3 O, no przecież sylwestra udanego mogę jeszcze wszystkim życzyć... No to udanego :D
Więc, dzisiejszy twór powstał z winy i przyczyny Mechalice, a jakże! Ty zUa i niegodziwa istoto! W każdym razie, nie ma on nic wspólnego z niczym co pisałam do tej pory i nawiązuje jedynie (o tak, zemsta) do ostatniego fika właśnie wyżej wymienionej Pani :D (tak tak, link w bocznym paseczku się znajduje, zapraszam serdecznie) Co by tu jeszcze... Cóż... Paring z góry został narzucony, ale szczerze powiedziawszy, jakby się wstawiło w miejsce głównych bohaterów imiona Jeremi i Alojzy, to nie zrobiłoby to żadnej większej różnicy, więc kanonu ni ma tu za grosz. Czujcie się ostrzeżeni ^ ^.

Deedwarda: Doła wzięłam i się pozbyłam ^ ^. A nóż widelec chodzi o to, że w końcu oderwałam się od tej cholernej uczelni. A mniejsza z tym. Spóźnione życzonka :*

Mechalice: A ja mam nadzieję, że uświadamiasz sobie, że to właściwie przez Ciebie nie śpię? xD Tak tylko... Wspominam... Kurde, właściwie to ledwo widzę na oczy, chyba nie dam rady logicznie odpisywać na komentarze... xD Ojoj.
No nie deprecham xD Optymizm i Kelly family moimi przewodnikami życiowymi! Juhu!
I neee, ja betaaa nieee, coś czuję, że by to wyglądało, jak nauka parkowania z instruktorem:
- Parkuj tu.
- Nie.
- No parkuj!
- Nie! Nie będę parkować!
- To jak się nauczysz?
- Nie będę i już!
-...
- NIE!
- Jeszcze mi się tu porycz!
- A weź spieprzaj!
Jakże miło wspominam te czasy <3 br="br">Mniejsza z tym... Właściwie to jest 7 rano niemalże, więc chyba powinnam rozważyć pójście spać.

Ups, coś czuję, że błędów to tu będzie od groma xD
Dziękować za komentarze, zapraszam na... Zgoła coś innego :D

*** *** *** *** *** *** ***

Warzywa i owoce.

Sasuke z morderczym błyskiem w oku wpatrywał się w sklepową półkę. Warzywną, żeby nie było.
W końcu odżywiał się zdrowo. Nie to co pewne pochłaniające-wyłącznie-ramen osobniki.
Chociaż… Z tego co zauważył ostatnio, pochłaniające-wyłącznie-ramen osobniki sparowały się z wiecznie-spóźniającymi-się-niedospanymi osobnikami i próbują wprowadzić swoje jeszcze żyjące zwłoki w program „Zdrowa dieta”. Nie, żeby Sasuke wierzył w powodzenie ich akcji.
Nie, żeby Sasukowa żyła na skroni nie pulsowała intensywnie na wspomnienie o nowych konohańskich zakochanych skowroneczkach. Nie, żeby był zazdrosny o Naruto, czy, broń Boże, Kakashi’ego! Bo to właśnie oni wchodzi w skład zakochanych skowroneczków.
W każdym razie, nie o to chodziło.
Sprawa była nieco bardziej denerwująca i wbrew pozorom, delikatna. Otóż, Sasuke męczyło, że prawdopodobnie został jedynym kawalerem we wsi. I wcale nie chodziło o to, że cholerny młot dorwał już swoją pożal się boże połówkę, a on nie! Cóż z tego, że dopiero wtedy Uchiha zaczął się nad tą kwestią zastanawiać?
- Pomidor! – warknąl władczo na zieloną skrzyneczkę, która zawierała dorodne, czerwone… No właśnie? – Owocu ty! – rzucił Sasuke z niemałą satysfakcją. Bo Uchiha należał do grona osób święcie przekonanych, że czerwone produkty wijącego się pędu powinny być przez wszystkich nazywane owocami.
- Warzywo.
Do uszu Uchihy dobiegł cichy spokojny głos. Czarnowłosy zmrużył podejrzliwie oczy, wlepiając je w wyjątkowo dorodnego pomidora, który kusząco górował nad innymi w skrzynce. Chyba zaczynał wariować…
- Mówiłeś coś? – zapytał, ot dla pewności.
- Warzywo. Pomidor jest warzywem.
Sasuke stwierdził, że jednak wszystko z nim jest w porządku, bo spokojny, dziwnie przyjemny dla ucha głos rozlegał się gdzieś z boku, a nie, jak podejrzewał wcześniej, ze sklepowej półki. Łaskawie obrócił głowę nieco w lewo, aby obdarzyć natrętnego osobnika pogardliwym spojrzeniem. I schrzanił efekt, chwilowym rozdziawieniem ust.
Bo oto przemówił do niego osobnik, którego nie podejrzewałby o tak beztroskie próby nawiązania rozmowy. Tudzież próby sprawienia, że niedoszły rozmówca poczuje się po prostu jak kretyn.
Zerknął ponownie na pomidora, który wciąż usadawiał się na szczycie skrzynki. Ale jakoś nie wydawało się, aby roślinka miała coś do powiedzenia, więc z braku laku, ponownie powędrował wzrokiem ku, a tak…
- Hyuuga – wyrzucił z siebie posiadacz sharingana, z największą obojętnością, na jaką było go stać. – Słucham?
Sasuke dopracował swoją obojętność, nieco pogardliwym i zniecierpliwionym spojrzeniem.
- Warzywo – powtórzył ponownie Neji, zgrabnie wymijając czarnowłosego i chwytając w dłonie puszącego się na szczycie piramidki pomidora. – To. – Wyciągnął trzymaną rzecz tuż przed nos Uchihy. – Jest warzywo.
I wetknął je do sklepowego koszyka, aby następnie powędrować do kasy.
A Sasuke stał jak słup soli, wpatrując się w przestrzeń, którą jeszcze przed chwilą przesłaniała mu wszechobecna czerwień i właściwie to nie ogarniał.
- Hej! – wrzasnął po chwili, w której to Hyuuga zdołał już opuścić budynek. – To był mój… OWOC!

***

- Sasuke, no już, uśmiechnij się nieco i wcinaj.
Uchiha wbił mordercze spojrzenie w stojącą przed nim miskę. Miskę wypełnioną pomidorami. Fakt, pociachanymi, co nieco dawało upust jego wściekłości. Wynurzanymi w śmietanie. I doprawionych cholera wie jakimi dziwnymi eksperymentami.
Spojrzał nieufnie na Uzumakiego.
- Co to?
- Sałatka – powiedział, z wyraźnym politowaniem blondyn, siadając naprzeciw niego. – Z pomidorów.
Sasuke wydał z siebie dziwny dźwięk. Przypominający nieco szczeknięcie, warknięcie i prychnięcie w jednym
- Eee… - zaczął niepewnie Naruto. – Coś jest nie tak?
- Hyuuga – warknął czarnowłosy. – To złodziej.
- Co?
- No ukradł mi. Pomidora – dokończył, obnażając niebezpiecznie zęby.
- Okej?
Sasuke butnie odsunął od siebie talerz i spojrzał na przyjaciela poważnie.
- Ukradł mi pomidora – powiedział ponownie, w charakterystycznym geście splatając ręce pod brodą. – W sklepie, rozumiesz? Neji Hyuuga ukradł mojego pomidora. Prywatnego. Niedoszłokupnego, niech będzie. Ale był mój! Zaklepany!
- Yhm… Ale to… Że z półki? – zapytał, wedle Sasuke, nieco kretyńsko.
- No jasne, że z półki – rzucił czarnowłosy, posyłając Naruto wyraźnie wrogie spojrzenie. – Głupi jesteś, czy co?
- Sasuke? – zapytał blondyn kręcąc się niespokojnie na swoim miejscu. – Może spróbuj sałatki? Bo chciałbym ci zadać pytanie, a wcześniej muszę poznać twoją opinię na temat mojej pomidorowej sałatki. Wiesz, Kakashi i jego zdrowa dieta. Potrzebuje opinii postronnej, nie chcę go zatruć pierwszą potrawą jaką przygotowałem, więc możesz się poświęcić dla dobra mojego związku, nie?
Z westchnieniem irytacji czarnowłosy przyciągnął do siebie sałatkę i wepchnął jej większość do swoich ust. Ostentacyjnie przeżuł ją kilka razy, aby następnie głośno przełknąć podane danie. Mlasnął niepewnie.
- Żyjesz? – zapytał Naruto z pewną dozą fascynacji, która nie spodobała się Sasuke.
- Nie – palnął. Po chwili zastanowienia dodał. – Ale zjadliwa. Znaczy, dobra nawet. Bardzo.
Uzumaki wyszczerzył się radośnie.
- Ha! – zakrzyknął mężnie, pałaszując z talerza to, co zostawił Uchiha. – Widzisz? Jak człowiek chce to potrafi. A pomidory pomogą mi uratować sałatę!
- Sałatę?
Naruto wskazał niedbałym gestem parapet, na którym, o dziwo, faktycznie znajdowała się sałata. W glinianym naczynku, wyrastała dumnie, nie zawracając uwagi na toczącą się w kuchni dyskusję. I łypała przymilnie w stronę swojego właściciela.
- Kakashi chce ją na kanapki przerobić – parsknął blondyn, między kolejnymi plastrami pomidora. – Kretyństwo, nie?
Sasuke nie wypowiedział się w kwestii sałatowego szaleństwa. Nie miał pojęcia jaki bój toczą miedzy sobą Kakashi i Naruto, ani jaką rolę odgrywa w tym wszystkim zielenina, oraz do czego niby miała służyć pomidorowa sałatka, ale właściwie to nie chciał wiedzieć. I nie miał zamiaru się w to mieszać.
- Więc?
- Hm? – Blondyn z uwagą wyskrobywał resztki jedzenia z talerza.
- Miałeś jakieś pytanie.
- O! No! – Niebieskooki odłożył w końcu stołową zastawę i wbił w przyjaciela uważne spojrzenie. Za uważne, jak na swoje standardy. – Wiesz, bo coś dużo nawijasz dzisiaj, nie poznaje cię nieco. I nie jestem pewien, czy sobie uświadamiasz pewną rzecz.
- Wydaje ci się – mruknął Sasuke, ganiając się w myślach. Dla poprawienie wizerunku machnął grzywką. – Że nawijam – dodał, w razie gdyby ktoś miał wątpliwości.
- Może – Naruto wzruszył ramionami. – Bo wiesz, właściwie nie jestem chyba odpowiednią osobą, która powinna cię uświadamiać, ale jako, że nikt inny się na to nie odważy, to chyba będę musiał. Cóż, może jakbym namówił Kakashi’ego, to by ci dyskretniej przekazał nowo odkrytą wiadomość, ale jako, że Tsunade znowu go torturuje za kolejne spóźnienia, to chyba…
- Powiesz wreszcie, czy mogę sobie iść, nie usłyszawszy twoich wspaniałych informacji?
- Bo mi się wydaje, że ktoś ci się spodobał ostatnimi czasy…

***

Sasuke z donośnym trzaskiem opuścił mieszkanie Kakashi’ego. Pozostawiając w nim nieco poobijanego blondyna. I tak powinien się cieszyć, że skończyło się wyłącznie na rozkwaszonym nosie i podbitym oku!
Jak on mógł… Jak on ŚMIAŁ insynuować, że ktoś pokroju Hyuugi… Nie, to było niedorzeczne.
Zatrzymał się gwałtownie.
No tak. W końcu nie kupił tych cholernych pomidorów. Poczłapał się do sklepu, w przypływie optymizmu postanawiając w najbliższym czasie zabić Naruto. Przynajmniej będzie miał tą satysfakcję i sprawi, że Konoha otrzyma kolejnego kawalera na wydanie w postaci podstarzałego Jonina! A właśnie, z tego co wiedział to Neji również nie miał aktualnie nikogo…
- Kretyństwo! – wrzasnął do siebie samego, przy okazji strasząc grupkę dzieciaków, które kręciły się w pobliżu. Czym prędzej ruszył przed siebie.
Cholerny Naruto i jego cholerne pomysły! To przez niego ma takie dziwaczne myśli!
Wtargnął do sklepu, warknąwszy powitanie do ekspedientki, kultura przecież obowiązuje, ruszył wzdłuż półek. Chwycił słoik suszonych pomidorów. Przy następnej alejce wpakował sobie pod pachy karton soku pomidorowego. A kolejnym przystankiem była, a jakże, półka z warzywami. I owocami, do jasnej cholery!
- Owoce, kuźwa. To są cholerne owoce – sapnął do siebie, chwytając pierwszego lepszego pomidora z brzegu. Uniósł go na wysokość oczu i ze zmarszczonymi brwiami przyjrzał się czerwonej powierzchni.
- Warzywa.
- Co? – Sasuke z wrażenia o mało nie zgniótł pomidora.
- To. Są. Warzywa - powtórzył ktoś dobitnie, a Uchiha nawet nie musiał się obracać, żeby wiedzieć, któż ośmielił się przerwać jego wewnętrzną walkę z samym sobą.
- Chyba sobie kpisz – stwierdził posiadacz sharingana, rzucając Hyuudze wyzywające spojrzenie.
- Nie. – Aczkolwiek Neji wyzwania nie odwzajemnił. Wpatrywał się w młodszego mężczyznę ze spokojem i chyba nawet pewną dozą zainteresowania. – To fakt.
- Nie masz na to żadnych dowodów! – burknął Sasuke, zamieniając wyzywające spojrzenie na bardziej pochmurne i mroczne.
- A ty masz?
- Oczywiście – rzekł poirytowany, wyciągając przed siebie słoik. – Patrz. Suszone. Każdy wie, że suszy się owoce.
- Też.
- Co?
- Suszy się też warzywa– zapewnił Hyuuga, ani o jotę nie zmieniając tonu. – Do zupy można.
- Soki! – jęknął Sasukę. I jęk nie miał nic wspólnego z tym, że rozmyślał o barwie głosu Neji’ego. Cholerny, za dużo gadający Naruto…
- Co?
- No – odpyszczył średnio inteligentnie. – Soki. No wiesz, takie do picia. Z pomarańczy, jabłek. No i są pomidorowe. Czyli O.W.O.C.O.W.E. – Przeliterował dosadnie.
- Marchwiowy. Wielowarzywny.
W Sasuke aż coś się zagotowało.
- TY! – warknął, bojowo odkładając pomidora do skrzynki. – Jesteś! Jesteś… Hm… Jesteś…
Po prostu zabrakło mu słów. Wrzasnął wewnętrznie i ruszył do kasy.
- Jestem – przyznał Hyuuga, który najwyraźniej stwierdził, że pójście za Uchihą będzie dobrym pomysłem. – I chyba możemy sprawdzić, kto ma rację.
- Jakby mi zależało – zaczął buntowniczym tonem, chwytając siatkę z zakupami i obracając się ku starszemu chłopakowi. I zamarł.
Neji był stanowczo za blisko. Sasuke z łatwością mógł dostrzec ciemniejszą obwódkę wokół białych tęczówek. I to, że usta Hyuugi rozciągnęły się w delikatnym, aczkolwiek wyzywającym uśmiechu.
- A nie?

***

Sasuke siedział sztywno na kuchennym krześle. I wszystko byłoby dobrze, gdyby krzesło należało do Naruto, Sakury, czy też Kakashi’ego. Ale nie. Nie wiedzieć czemu, wylądował na krześle, którego dumnym właścicielem był Neji Hyuuga.
- Owoc – stwierdził na pocieszenie, próbując nie wyrżnąć głową w blat stołu. To nie wyglądałoby dobrze.
Zerwał się gwałtownie z krzesła, okrążając stół, aby zerknąć do salonu.
On wcale nie miał żadnych ukrytych celów w wizycie w domu Hyuugi. Naprawdę. A na pewno już jego cele nie, o ile by istniały, nie miałyby nic wspólnego z wcześniejszą rozmową z Naruto! Wrócił na swoje miejsce, oparł łokcie na blacie i schował twarz w dłoniach.
Miał dziwne wrażenie, że coś mu się walił jego spokojny żywot.
- Ym – usłyszał, zanim ktoś położył mu dłoń na ramieniu. I potrząsnął nim delikatnie. – Wszystko gra?
Pokręcił głową, nie podnosząc jej ani o milimetr.
- Mam… Książkę – kontynuował Hyuuga.
- A przestań pieprzyć – warknął Sasuke, ukazując światu jedno oko. – Po co żeś mnie tu ściągnął? Bo chyba nie po to, by faktycznie sprawdzać czym są pomidory? To trochę niedorzeczne.
- Właściwie – Neji usiadł po drugiej stronie stołu. Odłożył książkę na brzeg blatu, wpatrując się uważnie w okładkę. – To encyklopedia.
- Hyuuga! – Uchiha odsłonił drugie oko, które niebezpiecznie zalśniło czerwienią. Nie miał zamiaru bawić się w żadne cholerne gierki. – Gadajże!
- Chciałem coś sprawdzić.
- Co?
- Teorię. Ciekawą. Ostatnio przedstawił mi ją…
Sasuke odchylił się w krześle wyraźnie zirytowany, odgarniając włosy z twarzy. To chyba nie będzie łatwa rozmowa. Chyba, że… Właściwie on też znalazłby jedną, czy też dwie rzeczy do sprawdzenia.
I właśnie przyszedł czas, w którym Sasuke postanowił zabrać się za sprawdzanie w praktyce. W końcu musiał coś sobie udowodnić. Sobie i temu cholernemu blondynowi, któremu do łba wpadają niedorzeczne pomysły!
Wychylił się błyskawicznie przed siebie, niemalże kładąc się na kuchennym stole. Pociągnął starszego chłopaka za długie, gęste włosy i przyciągnął jego twarz do swojej. Jego policzek owiał ciepły oddech Hyuugi, gdy ten, zaskoczony wypuścił powietrze z płuc.
Sasuke widział srebrne plamki, błyszczące w białych oczach. Pod palcami czuł miękkie włosy, które zatańczyły wesoło ponad powierzchnią blatu. W opasce ze znakiem liścia zobaczył swoje odbicie.
Zmarszczył brwi i wbijając stanowcze spojrzenie w tęczówki chłopaka i jakimś dziwnym sposobem podciągnął się tak, że siedział okrakiem na końcu blatu, ze swobodnie zwieszonymi nogami, w dalszym ciągu wplątując palce we włosy Neji’ego.
- Co robisz? – zapytał w końcu Hyuuga.
- Nie wiem – powiedział szczerze, nie zmieniając swojej pozycji.
- A masz zamiar kontynuować?
- A zasłużyłeś? - odpowiedział pytaniem. Miło było trzymać w dłoniach Twarz Neji’ego. Tak… Swobodnie i naturalnie się z tym czuł, że zaskoczyło to nawet jego samego.
- Mogę opowiedzieć ci o pomidorach.
- Wiem sporo o pomidorach – przyznał, pochylając się nad nim, tak, że stykali się czołami. - Nie wiem, czy uda ci się mnie czymś zaskoczyć.
- A wiesz… - zaczął Hyuuga, wstając powoli, równocześnie starając się nie przerywać kontaktu z Sasuke. W końcu wyszło tak, że stał nad wciąż siedzącym na blacie chłopakiem, swobodnie opierając dłonie obok kolan Uchihy. – Że pochodzą z rodziny roślin psiankowatych?
- Obiło mi się o uszy.
- I były kiedyś wyłącznie roślinami ozdobnymi?
- O? Naprawdę? – Sasuke zamrugał zdziwiony, gdy na jego nosie wylądował krótki całus. – Hej, nie zasłu…
- A to, że szkodzi im temperatura poniżej siedmiu stopni…
- A bądź już ty cicho.
- A mógłbyś…
Sasuke uniósł się nieco, dzięki czemu ich usta się w końcu spotkały.
Jakiś czas później stwierdził, że nawet młotki mają od czasu do czasu rację i można ich ewentualnie posłuchać…

***

- Nie sądzisz, że to nieco okrutne?
- Hm? – Kakashi bez zrozumienia spojrzał na swojego… Naruto. Tak, to dobre określenie. Jego Naruto właśnie rozpłaszczał się na dachu, z którego miał doskonały widok na pewną kuchnię. A on mu towarzyszył. Ba! On mu pokazał to miejsce.
- No… Żeśmy wyswatali dwóch największych neurotyków w wiosce. Nie wiem, czy to się dobrze dla nas skończy.
- To były – zaczął z wahaniem. – Delikatne sugestie – dokończył z satysfakcją. – Nie mają jak nam czegokolwiek udowodnić.
- Myślisz, że nie wiedzą? – zapytał blondyn przysuwając się do Kakashi’ego.
Z odpowiedzą przyszedł mu dźwięk zasuwanych rolet.
- Wiedzą – parsknęli równocześnie.
- I pewnie niedługo nam się za to oberwie – stwierdził po chwili Naruto.
- No nie wiem, nie wyglądali przed chwilą na niezadowolonych, nie? Zresztą, ci już się nieźle oberwało. Sasuke zasługuje na wszystko, co Neji mu zaserwuje.

***

- Cholera - mlasnął Sasuke, odrywając się od chłopaka. Złapał oddech.
- Hm?
- Wciąż nie kupiłem tych cholernych pomidorów.
- Wiesz... U mnie znajdziesz ich dość - powiedział Neji, przyciągając go ponownie do siebie. - Nawet, mogę stwierdzić, że całkiem sporą kolekcję.
Dwie postacie były zbyt zajęte sobą, aby zauważyć, że z blatu sunęła się książka. Nie zwróciły na to uwagi. Ciężki tom otworzył się na zaznaczonej stronie.

Pomidor - gatunek rośliny z rodziny psiankowatych. Ma wiele synonimów: pomidor uprawny, pomidor jadalny, psianka pomidor i po prostu pomidor. Pochodzi z Ameryki Południowej lub Środkowej. Do Europy dotarł po 1492. Przechowywanie pomidorów w lodówce może spowodować ich przemrożenie, bowiem temperatury poniżej 7 °C im nie sprzyjają. Takie przemrożenie prowadzi do wielu negatywnych skutków, m.in. utraty smaku, koloru i konsystencji oraz zwiększa prawdopodobieństwo gnicia i występowania drobnoustrojów, które je powodują. Owoce (w znaczeniu botanicznym) są warzywami wg klasyfikacji towarów spożywczych…

czwartek, 15 grudnia 2011

Rozdział II.X

Omniomniom...

Irduś się sprężyła, albo też po prostu skrajne deprechy powodują, że kiszę nadmiernie przy kompie i piszę z braku laku, a żeby nie myśleć o dziwnych rzeczach jak niefajne oskarżenia/nieudane projekty/nie za mili ludzie (chociaż to może tylko moja interpretacja)/rzucenie w końcu tych cholernych studiów/niedobór alkoholu we krwi/pusty portfel pomimo zacnego stypendium, albo może to też wszystko przez to, że w ciągu dwóch dni rozwaliłam sobie dwie pary butów... W tym jedne dopiero co kupione. Albo to też dziwny pan, usiłujący odkupić biedronkowy substytut kawy. Nie wiem, w każdym razie jest mi smutno i źle i w ogóle do dupy, a jakoś świąteczna przerwa nie napawa mnie optymizmem. Może dlatego, że od dłuższego czasu nęka mnie jakiś śmieszny pech. Dobra, bez większej ilości marudzenia (a mogłoby to jeszcze trochę potrwać), dziękować za komentarze :) Cieszę się, że co niektórym nie znudziło się czytanie moich wypocin. Zapraszam na kolejną część.

Mechalice: Już się nie tłumacz, wiem, że jestem stara i już zaczyna nawalać mi kręgosłup od tachania kompa na uczelnie (dobra rada na studia nr1: Kupujesz laptopa- kupuj lekkiego)
O z tym się zgodzę, dzieci są złe i mroczne xD Kiedyś zaatakowało mnie stadko w przedszkolu, siłą ułożyło na leżaczku i zaczęło leczyć plastikowymi maseczkami tlenowymi. Nie powiem, ciekawe doświadczenie. Chociaż z drugiej strony, kiedyś jeden, całkowicie obcy chłopaczek, na oko 4-5 letni słodko powiedział, że mam łady uśmiech. To było urocze, ale chyba wyglądałam nieco kretyńsko biegając po mieście z dziwny radosnym grymasem na facjacie.
Jaki krótki Ty marudna marudo! Napisz dłuższy cffaniaku! (Wcale nie podpuszczam, nie podpuszczam, nie nie, nie podpuszczam :D)
I mianuje Cię moją honorową betą xD Właściwie to kiedyś mogłabym się rozejrzeć w końcu za kimś, kto będzie przed publikacją wyłapywał moje żałosne błędy xD. Albo też mogłaby chociaż przeczytać z dwa razy to, co napisałam, a nie w euforii rzucać na szybciura...

Sachiko: Nowy rozdział podziałał jak defibrylator? :D

*** *** *** *** *** *** ***

Czerwona mgła przesłania wszystko. Nie da się po za nią nic zobaczyć.
Ale to dobrze. Bardzo dobrze.
„Zabić, zabić, zabić…”
Złowieszczy szept rozlega się gdzieś z tyłu głowy.
Należy go posłuchać.
Przecież chce.
Zabijać.
Czerwona mgła prowadzi go. Podpowiada, nakazuje. A on słucha.
„Zabić… Zabijać…”
Piekąca wściekłość w końcu znajduje swoje ujście.
Zero strachu, zero wyrzutów, zero jakichkolwiek uczuć. Tylko ta czerwona mgła, w której można się wręcz zanurzyć. Która utula, uspokaja, daje poczucie bezpieczeństwa.
„…ruto!”
Odejdź.
Daj mi zostać w tej idylli. Spokojnie, bezpiecznie. Wystarczy przecież tylko słuchać.
„Niech zginą. Zginą, zginą, zginą…”
„Naruto! Naru… Ocknij się!”
Zostaw mnie, nie potrzebuję…
„Wszyscy niech…”
„Zabijesz go!”
Co?


Naruto mrugnął zaskoczony. Nie za bardzo był w stanie sobie przypomnieć, co się właściwie stało. Bezwiednie rozluźnił uścisk, opuścił ręce i cofnął się dwa kroki, zawzięcie potrząsając głową. Co okazało się być nienajlepszym pomysłem. Jego skroń zostaje przeszyta ostrym bólem. Przymknął oczy, przykładając równocześnie chłodną dłoń do bolącego miejsca.
Wolno wypuścił powietrze i dopiero wtedy sobie uświadomił, że od dłuższego czasu wstrzymywał oddech.
„Co się… Stało?” Zapytał samego siebie, uchylając powieki.
Przed nim stał Sasuke. Opanowany. W spokoju wpatrujący się w poczynania blondyna. Uzumaki wbił wzrok w posadzkę.
Niejasno zdawał sobie sprawę z tego, że zaczyna go boleć niemalże każda cząsteczka ciała. Czuł się co najmniej dziwnie. I chyba kręciło mu się w głowie. Właściwie to miał wrażenie, że nie tyle co kręci mu się w głowie, co świat po prostu postanowił wywinąć kilka piruetów.
„No, no, żeś dał popis.”

„Co? Kyu!” Pewna część niebieskookiego nie posiadała się ze szczęścia, gdy doszło do niego co się wydarzyło. „Wróciłeś…”
Jednak inna, ta która wiedziała znacznie więcej o ostatnich momentach jego życia, sprawiała, że Naruto bał się rozejrzeć wokół siebie.
„W odpowiednią porę, jak to się mówi.”

„Co się…”
Uniósł głowę i wbrew przeczuciom rzucił szybkie spojrzenie na otoczenie.
Zacisnął wargi.
Pomieszczenie… Nie, już nawet nie można było mówić o jakimkolwiek pomieszczeniu. Otaczała ich kupa gruzu. Tu o ówdzie płynęły wąskie strumyki, najwyraźniej pozostałość po wspaniałych korytarzach. Niemalże cały teren wyglądał, jakby miał bliskie spotkanie z jakąś wyjątkowo paskudną techniką wykorzystującą ogień.
- Gdzie… Madara? – zapytał głucho, ponownie wbijając wzrok w ziemię.
Najgorsze w tym wszystkim było to, że naprawdę nic nie pamiętał, od momentu, gdy lider Akatsuki przyłożył sztylet do szyi Sasuke. A kiedy ostatni raz, aż tak urwał mu się film, to okazało się, że zrównał z ziemią całą kryjówkę Orochimaru. Co, jak nie patrzeć, było jakimś plusem.
Ale coś… Coś było nie tak.
I to sprawiało, że nie był w stanie spojrzeć czarnowłosemu w oczy.
Zanim doczekał się odpowiedzi, Sasuke przyciągnął go do siebie i zamknął w uścisku.
- Uciekł - zaczął cichym głosem. - Nie docenił twojej mocy i był zmuszony zdezerterować. Zaraz po tym jak, jakby to określić, wydrapałeś mu drugie oko.
Czarnowłosy mówił dalej, jednak Naruto nie słuchał. Cichy głos Uchihy uspokajał go, w pewnym stopniu dawał ukojenie, pomimo tego, że blondyn nie wsłuchiwał się w przekazywane mu informacje. Wystarczył mu wyłącznie dźwięk, żeby nie zacząć panikować. Jednak wciąż coś było nie tak, a Uzumaki nie miał pojęcia co i dlaczego. I wcale nie był pewien, czy chciał to pojęcie mieć.
- Uciekł – powtórzył po nim Naruto.
Chciał odwzajemnić gest. Ale z jakiegoś powodu nie potrafi. Chciał wtulić się w te kochane ramiona i nie myśleć o niczym, rozryczeć się jak małe dziecko, nie przejmując się tym, że ktokolwiek mógłby to zobaczyć. Chciał po prostu, żeby głos Uchihy nigdy nie ucichł, jego ręka wciąż delikatnie gładziła go po plecach, a ciepły oddech muskał jego policzek. Chciał, ale coś…
„Kyu?”
„Cóż, z tego co się orientuję, udało ci się rozwalić pieczęć ochronną. Wiesz, tą, która miała nie dopuścić do takich miłych akcji, w których właściwie nad sobą nie panujesz, czy też, nie panujesz nad moją chakrą. Właściwie to nawet się na coś przydała taka rozwałka. Odzyskałeś swoją chakre…”
To brzmiało dobrze. I potwierdzało teorię Tsunade, na temat porządnego kopa na rozpęd, aby w pełni odzyskać siły.
Cieszył się, gdzieś w głębi siebie, naprawdę się cieszył.
Jednak bardziej przeważało uczucie, że zrobił coś, czego będzie żałował. Bardzo, bardzo długo żałował.
„Kyu…”
„To nie twoja wina.”

Naruto ponownie przymknął oczy.
Nie zabrzmiało to pocieszająco.
Zdecydowanie odsunął się od Sasuke i dopiero po kilku głębszych wdechach na niego spojrzał.
Na pierwszy rzut oka... Wszystko było w porządku.
Dopiero po chwili dało się dostrzec płytkie rozcięcia na twarzy, które ledwo co mijały lewe oko. Podobne zadrapanie przebijało się, przez przedziurawiony uniform. Jakby ktoś pazurami…

Blond postać uśmiechnęła się. Jednak nie był to jej normalny uśmiech. Ten… Był złośliwy, okrutny, nie wyrażający ani krzty ciepła. Czerwone ślepia błysnęły w półmroku.
W następnej chwili postać spowita pomarańczową chakrą rzuciła się na stojącą naprzeciw niej osobę.


Naruto przełknął ciężko ślinę.
„Zaatakowałem go.”
Miał wrażenie, że w jego gardle urosła nagle wielka gruda, która nie pozwala mu normalnie oddychać.
„Ja… Ja…”
„Uspokój się. To nie twoja wina. To nie ty. Wiesz, że pomarańczowa chakra instynktownie każe ci atakować wszystkich…”

„Zaatakowałem Sasuke.”
Naruto nie słuchał lisa. Z zaciśniętymi wargami szukał kolejnych widocznych śladów obrażeń na ciele czarnowłosego. I znalazł.

- Na… Naru… To?
Blond postać uśmiecha się słysząc przerażony głos i wzmacnia uścisk na szyi swojej ofiary. Czerwone oczy błyszczą intensywnie
Dusić, zmiażdżyć.
Na ciele jego zabawki pojawiają się ślady poparzeń.


Uzumaki z przerażeniem obserwuje czerwone smugi na szyi Sasuke.
Nie chce mu się wierzyć.
Nie potrafi sobie wyobrazić, jak mógł do tego dopuścić.
„To nie TY, idioto! Mówiłem… Ej, nie rób nic głupiego.”

Naruto podjął błyskawicznie decyzję, a jego twarz stężała w wyrazie obojętności. Zacisnął dłonie w pięści i obrócił się gwałtownie.
„Dzieciaku…”
„Zamknij się. Po prostu się zamknij.”
„Będziesz żałował.”
Może i tak, ale nie za wiele go to teraz obchodziło. Według swojej opinii czynił najlepszą rzecz, jaką mógł zrobić dla Sasuke.
- Misja wykonana – oznajmił szorstkim głosem, starannie ignorując słowa Kyuubi’ego. – Możesz wracać do… Gdziekolwiek chcesz. Wybacz, że naraziłem twoje poczucie estetyki na mój widok.
- O co ci cho…
- O co mi chodzi? – przerwał czarnowłosemu, starając się brzmieć sarkastycznie. – Z tego co pamiętam, to jakże uroczo, żeś mnie rzucił, przed swoją małą wycieką do Madary. I jakoś nie wydaje mi się, aby od tamtej pory mój status singla uległ zmianie. Skoro już zaspokoiłem twoją ciekawość, to muszę cię przeprosić, mam coś do załatwienia.
Wyciągnął z kabury specyficznie zakończonego kunaia i przyjrzał im się badawczo. Cóż… Może się w końcu na coś przyda, skoro już odzyskał chakre. Przynajmniej nie na darmo taszczył całe to żelastwo ze sobą.
- To nie tak, ja…
- Nie obchodzi mnie to. Nie obchodzi mnie nic, co masz do powiedzenia – warknął i nie oglądając się za siebie, rzucił trzymaną broń przed siebie. Z lekką pomocą chakry ostrza poszybowały na odległość setek metrów. - Najlepiej będzie, jeżeli postarasz się nie rzucać mi się w oczy. Ja dla ciebie zrobię to samo.
- Posłuchaj mnie bałwanie! Ja…
- Nie – powiedział stanowczo, przymykając oczy. – Nie mam zamiaru cię słuchać. Już nigdy więcej. Hiraishin no Jutsu!
Ostatnie słowa wykrzyczał.
Nie wiedział, czy technika podziałała. Z całych sił zaciskał powieki, czekając na… Cokolwiek. Jednak nic się nie zdarzyło. Gdy głucha cisza przedłużała się, niepewnie uchylił powieki.
Czas zwolnił. Zamarł niemalże.
- Udało się – mruknął, a na jego twarzy pojawił się delikatny uśmiech.
Skopiował technikę Czwartego. W pełni poprawnie. Wszystko wyglądało jak w opisie zwoju. I właśnie to był ten haczyk, że to nie użytkownik przyśpieszał do nieograniczonych prędkości. To świat zwalniał, albo też tak tylko wydawało się użytkownikowi. Wraz ze światem zwalniał też upływ chakry, którą źle wykonana technika wysysała do cna. A o ile się nie mylił, to na wyższym etapie opanowania techniki, nie będzie nawet musiał wymawiać formułki.
„Możesz mi wytłumaczyć, co właściwie odwalasz?”
Tylko dlaczego technika nie podziałała również na Kyu… Ruda złośliwa bestia teraz będzie mu marudzić.
„A co? Sam nie potrafisz odgadnąć?”
„Wyobraź sobie, że masz tak namieszane w emocjach, że nie.”
„To się nie dowiesz.”
Naruto rozejrzał się wokół siebie.
Jego wzrok trafił na Sasuke. Czarnowłosy wyglądał niemalże jak posąg. Widać było, że jest wściekły, że szykował się do awantury. Na swoje szczęście, Uzumaki zdezerteruje już bardzo daleko i nie będzie musiał wysłuchiwać jego wrzasków.
Obrócił się błyskawicznie i pobiegł przed siebie. Nie był pewien, czy sharingan zdołałby odtworzyć jego ruchy. Ale nawet jeśli, w zwolnionym tempie, czy też nie, nie byłoby mu to na rękę.
Dlatego musiał się pośpieszyć.
Musiał jak najszybciej oddalić się od swojego dawnego kochanka. Musiał… Bo inaczej, pewnie nie dałby rady.

Kilkaset metrów dalej przystanął.
Od dłuższego czasu starał się nie myśleć o niczym. A zwłaszcza o Sasuke.
Przygryzł wargi.
Wiedział, że zrobił dobrze. Nie mógł inaczej postąpić. Nie miał zamiaru pozwolić, aby znowu doszło do podobnej sytuacji. O nie. Nigdy więcej nie narazi Sasuke na takie niebezpieczeństwo. A najlepszą do tego metodą będzie trzymanie się od Uchihy jak najdalej.
„Tatuś byłby zadowolony, że jego technika służy ci do ucieczek.”
„Zamknij się.”
O dziwo Kyu posłusznie umilkł, a Naruto podejrzewał, że lis nie odezwie się teraz do niego przez dłuższy czas. Nie, żeby go to obchodziło w tym momencie. Jak na razie pragnął jak najszybciej dostać się do Konohy, wysłuchać ochrzanu od Tsunade i Sakury, no i może Kakashiego. Albo Iruki, czy też Nary…
Powoli zaczynał podejrzewać, że może lepiej by było nie wracać do wioski przez jakiś czas, ot, aż się wszystko nie uspokoi. Jednak istniała też opcja, że uzyska całkiem odwroty efekt i dopiero wtedy gorzko pożałuje swoich wybryków.
Z westchnieniem irytacji wyszarpał wbity w drzewo kunai. Czas wrócił na swoje miejsce.
W zamyśleniu przyjrzał się potrójnemu ostrzu.
Faktycznie, tatuś nie byłby dumny. Jak uroczo, że syn Hokage po raz kolejny posiłkuje się ucieczką. Zacisnął zęby, powstrzymując się od warknięcia. Nie miał najmniejszej ochoty teraz o tym myśleć. Właściwie, to nie miał ochoty myśleć o czymkolwiek.
Coś szarpnęło go za rękaw uniformu.
Posłał ów czemuś beznamiętne spojrzenie.
I odskoczył z wrzaskiem upuszczając broń.
Białe ślepia wlepiała w niego dziewczynka, która to wcześniej przeprowadziła go do kryjówki Akatsuki. Blondyn ogarnął się błyskawicznie.
- Tu jesteś cholero! – krzyknął, niemalże radośnie. Po prawdzie przez ostatnie kilkadziesiąt minut w ogóle nie miał czasu o niej pomyśleć, ale gdy już ją ujrzał, odczuł pewnego rodzaju ulgę. – I czego uciekasz i zostawiasz wujka bez wyjaśnień. Będzie trzeba pogadać z twoją mamusią i…
- Mamusia? – zapytało dziecko, a jego oczy niemalże natychmiast wypełniły się łzami.
Naruto przeklął w duchu swoją głupotę. Natychmiastowo podniósł dziewczynkę i wygodnie ulokował w swoich ramionach.
„Em… Naruto?”
- Zaraz znajdziemy twoją mamusię, nie bój nic – powiedział uspokajająco, celowo unikając rozmowy z lisem. – Zaprowadzimy cię do babci Tsunade i ona już coś zaradzi, nie masz czym się martwić.
- Risu– wyszeptała czarnowłosa, wiercąc się niespokojnie i uczepiając drobnymi rękoma na szyi Uzumakiego.
- Hm?
„Znasz tego dzieciaka?”
- Mam na imię Risu.
Blondyn uśmiechnął się kącikami ust.
- A ja jestem Naruto – przedstawił się również.
- Wiem – wyszeptał dzieciak sennym głosem i po chwili wahania dokończył. – Wujku.
„Skąd?” Niebieskooki zdziwił się nieco.
„Ja chyba wiem, czyje to to jest.”

Wbrew wcześniejszym postanowieniom Naruto jednak nie śpieszył się z powrotem do Konohy.
Posiadał drobne podejrzenia, że Sasuke za to już dawno go wyprzedził i zawitał w progi wioski.
W każdym razie, urządzając sobie dziesiątki niezmiernie ważnych przystanków, w końcu jakoś dotarł. Ze śpiącym dzieckiem uczepionym jego szyi.
W sumie Risu okazała się nawet przydatna…
- NARUTO! Ty…
- Cicho – sapnął w stronę rozwścieczonej Tsunade. Właśnie znajdował się w gabinecie Piątej. – Bo obudzisz smarkatą.
- Nieodpowiedzialny patałachu – dokończyła szeptem blondynka posyłając mu karcące spojrzenie. – Coś ty sobie myślał? I co to za bachor?
- Nie myślałem – odparł bez wahania. – A to Risu.
- Risu?
- Yhm, moja mała podopieczna, która za pomocą kilku innych osób wpakowała mnie w niezły bajzel. A właśnie, gdzie Gobi? Muszę jej przestawić kilka kości.
- W szpitalu.
- Och, ktoś mnie wyprzedził?
- Nie żartuj sobie, idioto – fuknęła na niego i usiadła za biurkiem. – Czyli wiesz, że to celowo posłała cię w łapy Madary? Raport. Już.
- Zaraz, muszę… - przerwał, gdy poczuł na sobie przeszywający wzrok osoby trzeciej. Spojrzał w bok, wprost w oczy czarnowłosej dziewczynki. – O, obudziłaś się?
- To babcia Tsunade? – wyszeptała teatralnie z wielkim przejęciem.
- BABCIA?!
Naruto posłał Hokage uradowane spojrzenie.
- Widzisz starucho? Dorobiłaś się kolejnego wnuka!
- Ty mały…
- A mamusia?
- Naruto, kto jest… - Tsunade przerwała gwałtownie, gdy dziecko spojrzało wprost na nią. Rozdziawiła śmiesznie usta. – Te oczy, to jest…
- Yhm – Uzumaki niedbale przytaknął. – To dziecko Gobi.

- Mamusia musi się tylko wyspać. Nieźle się wymęczyła to teraz musi odpocząć – powiedziała Sakura, sadzając dziewczynkę na taborecie przy szpitalnym łóżku. – Nie musisz się o nic martwić.
- Wymęczyła? – Naruto spojrzał na nią sceptycznie. Dobrze wiedział, że za pomocą jakiś dziwacznych substancji, czy cholera wie czego, Gobi została unieszkodliwiona przez Hokage. I najwyraźniej blondynka nieco przeholowała ze swoimi specyfikami.
- Ty mi lepiej powiedź, co z Sasuke.
- Cicho, nie teraz.
- Dlaczego nie wróciłeś razem z nim? Wiesz, że nam nic nie powie. Polazł do siebie, zamknął się na cztery spusty i udaje, że go nie ma. Wszystko…
- Sakura…
- No gadajże, bo za siebie nie ręczę. I tak powinnam cię sprać na kwaśne jabłko, bo żeś poleciał jak ostatni idiota na pewną śmierć!
- Jak widać, nie taką pewną…
-GADAJ!
- Cicho, to szpital a nie bazar. Zresztą wiesz, że już z nim nie jestem – warknął Uzumaki, nie patrząc przyjaciółce w oczy. – Nie miałem ochoty przebywać z nim dłużej niż to konieczne.
- Co ty w ogóle pie…
Drzwi trzasnęły i do pomieszczenia wpakowała się Tsunade.
- No dobra, młodzieży – zaczęła nieco złowieszczym tonem. – Dosyć tych pogaduszek, musimy ustalić pewną sprawę, zanim Naruto łaskawie w końcu zda mi raport.
Blondyn wzniósł oczy ku niebu.
- Czego znowu? – sapną, w duchu będąc jednak wdzięcznym, że Hokage przerwała tyradę różowowłosej.
Blondynka uśmiechnęła się słodko.
- Właśnie zostałeś mianowany na tymczasowego tatusia – zaświergoliła, nad wyraz z siebie zadowolona.
- Och, okej – przytaknął niebieskooki. A dopiero po chwili się ogarnął. – ŻE CO?!

środa, 7 grudnia 2011

Rozdział II.IX

Wspominałam, że nie nienawidzę swoich studiów? Może to dlatego, że za stara się robie na zarywanie nocek… W każdym razie, chyba niedługo i tak zostanę zaszlachtowana przez współlokatorki, za wydawanie po nocach dziwnych odgłosów pastelami/deskami/komputerem/teczkami/notatkami i cholera wie czym jeszcze xD.

Mechalice: JAKIE EMERYCKIE?! NO JAKIE EMERYCKIE?! xD No i żeś mnie zdołowała…

Jaki żal, nie mam siły nawet porządnie się rozpisać = =. Tyle z marudzenia. Dziękować za komentarze i zapraszam na kolejną część. Chyba nie będzie tragiczna, pomimo mojego nieogarnięcia. A ja pójdę smęcić na uczelnie z kolejnym projektem, bo przecież tak dawno mnie tam nie było…

*** *** *** *** *** *** ***

Naruto zerknął znad mapy.
Znajdował się… W lesie.
No cóż…
Złożył niedbale arkusz i podrapał się po karku. Nie za bardzo wiedział co dalej robić. Miał wrażenie, że właśnie wpakował się w coś… Nie fajnego.
Jeszcze raz rozwinął mapę i przestudiował ją uważnym wzrokiem. Był na dobrej trasie, to pewne. I właściwie, według wskazówek, powinien znajdować się na wprost przed jednym z wejść do kryjówki Akatsuki.
Spojrzał krzywo na porośniętą mchem skalną ścianę, w której powinno być przejście.
Ale go nie było. Albo też, trzeba było je uruchomić.
Wymacał ścianę wzdłuż i w szerz, a nie zanosiło się, aby nagle pojawiły się w niej jakieś tajne drzwi, czy coś.
- Hokus- pokus – warknął w stronę skał. – Sezamie otwórz się? Ty zapyziała kupo gruzu, OTWIERAJ!
Zamilkł i poczekał kilka sekund, w nadziei, że coś się stanie.
Spadła gałązka.
Poniósł głowę.
Czarna wiewiórka przeskoczyła z jednego drzewa na kolejne. Niekoniecznie chodziło mu o takie wydarzenie.
Westchnął ciężko i ponownie zagłębił się w studiowaniu mapy.
To miło, że Gobi chciała mu pomóc, ale skoro dała już mu te cholerne świstki papieru to mogła też powiedzieć, że przejście jest jakoś zamaskowane. Właściwie to sam mógł się tego domyślić, bo przecież to normalne, że Akatsuki strzeże jakoś miejsce swojego pobytu, no ale jakoś w tamtym momencie niekoniecznie o tym myślał. Perspektywa tego, że może w końcu coś zrobić w kierunku ratowania Sasuke, przesłoniła logiczne rozumowanie.
Zawsze istniała opcja, że naprawdę pochrzanił drogę i wbija mordercze spojrzenie w niewinną skalną ścianę.
Eh, jakby miał ze sobą Kyuubi’ego, albo Narę… Tylko, że nagle wszyscy się uparli, żeby się nie wtrącał! Jeżu drogi, toć on tylko chce tajniacko wbić się do siedziby Akatsuki, dorwać Uchihe i wynosić się stamtąd czym prędzej! Jasno i na temat. A to, że plan wydawał się prawie niewykonalny to inna sprawa… Zresztą, zawsze może liczyć na łut szczęścia. Ba, zawsze na niego liczył i jeszcze się nie przejechał.
A właściwie to od kiedy wiewiórki są czarne? Coś mu się kojarzyło, że ów stworzonka mają rude ubarwienie…
Zerknął ku górze w poszukiwaniu zwierzątka.
I ktoś szarpnął go za rękę.
Spojrzał beznamiętnie na ów kogoś. A następnie z wrzaskiem odskoczył, zasłaniając się rękoma i przy okazji wypuszczając trzymane mapy.
Dziecko.
Przez chwilę wpatrywał się tępo w brzdąca.
Była to… Dziewczynka, no oko pięcioletnia. Czarnowłosa, ubrana w bladoniebieskie kimono, z granatową kokardą. Podobna kokarda utrzymywała luźno związaną kitkę, z której powychodziły pojedyncze pasma włosów. Mała przeraźliwie błękitne oczy. A Naruto miał dziwne wrażenie, że gdzieś już widział podobne.
- Eee… - zająknął się, próbując odzyskać fason. – Cześć?
Dziecko nie odpowiedziało. Wpatrywało się w niego wyczekująco.
- Co ty tu robisz? – zapytał, nachylając się nad nią. – Wiesz, nie powinnaś sama się tu znajdować…
„Ja zresztą też nie.”
- Um, zgubiłaś się?
- Uratujesz moją mamusię?
Naruto z wrażenia rozdziawił usta.
- Ale co…
Dziewczynka wskazała palcem na skalną ścianę.
- Oni ją krzywdzą.
- Oni? Akatsuki?
Czarnowłosa kiwnęła głową, w geście potwierdzenia. Następnie chwyciła Uzumakiego za rękę i pociągnęła go w kierunku, który wcześniej wskazała. Szła pewnym krokiem, nawet przy samej ścianie nie zwolniła i… Przeszła przez nią, ciągnąc zdezorientowanego blondyna za sobą.
- O kur…ka – wyszeptał, rozglądając się po miejscu, w którym się znalazł.
Wyglądało to nieco jak korytarz. Korytarz wyłożony na ścianach, podłodze i suficie kamiennymi, brązowymi płytkami. A na każdej z nich znajdowywały się jakieś dziwaczne znaki, których Naruto nie był w stanie odczytać. A co najśmieszniejsze, fugi między wszystkimi kafelkami wypełnione były wodą, przecząc prawu grawitacji.
Naruto mruknął z podziwem.
- Co jak co, ale o wystrój się postarali, nie? – wyszeptał i spojrzał na towarzyszącą mu dziewczynkę.
Znaczy się…
Smarkula zniknęła.
Naruto wzruszył ramionami. No tak… Mała wprowadziła go w paszczę lwa, nie powiedziała o co właściwie jej chodzi i postanowiła zdezerterować. Dobra, nie ma co się rozpraszać. Skoro jakoś się dostał do środka, to najważniejsze jest dorwać Sasuke. Potem go skopać, a później jakoś zwiać. A jak znajdzie smarkatą, to się dowie o co konkretnie chodzi i coś wykombinuje.
No może jednak… Powinien sprawdzić gdzie bachor zwiał. Jeszcze sobie coś zrobi i będzie miał go na sumieniu. A potem skopie Sasuke.
Obrócił się i wbił tępe spojrzenie w kamienną ścianę. Cóż… Wyglądała na dość… Rzeczywistą. Podszedł bliżej i niepewnie zastukał w materiał.
- Na mój łeb to to stoi tu naprawdę – mruknął do siebie, macając ścianę, w nadziei, że znajdzie jakiś włącznik, albo coś podobnego. Jednak po krótkiej chwili zrezygnował. Skoro z tamtej strony nie dał rady, to z tej też pewnie mu się nie uda…
Więc jak, psia mać, smarkata go przeprowadziła?!
Z całych sił naparł na przeszkodę. I nic.
Westchnął ciężko i obrócił się.
Korytarz był długi i słabo oświetlony. Jego koniec niknął gdzieś w ciemnościach.
Z braku laku powlókł się przed siebie. W końcu musiał znaleźć Sasuke!

- Coś ty zrobiła? – Głos Kyuubi’ego drżał od powstrzymywanej wściekłości .
Gobi rzuciła mu wyzywające spojrzenie, po czym wzruszyła ramionami. Na jej ustach błąkał się maniakalny uśmiech. Dopiero teraz można było zauważyć w jej oczach błysk szaleństwa i przerażenia zarazem.
- Widzisz… - zaczęła ochryple. Na jej czole pojawiły się kropelki potu. – Bo w życiu nawet demony mają swoje priorytety.

To bez sensu.
Naruto powstrzymał się od wywrzeszczenia swojej frustracji.
Krążył po korytarzach od co najmniej godziny i nie znalazł nic. Kompletnie. Ani Sasuke, ani kogoś do skopania. I wyjścia, jeżeli by się głębiej zastanowić.
Wyglądało na to, że miejsce w którym się znajdował było totalnie opuszczone.
Nie podobało mu się to.
Oparł się ciężko o ścianę. Nie za bardzo wiedział, co teraz powinien zrobić. I naprawdę zaczynał żałować, że nie ma z nim Kyu. A to oznaczało, że sytuacja zaczynała być kryzysowa.
Och, jakby miał chakre, to przynajmniej by coś rozwalił!
Z wściekłością trzasnął pięścią w kafelki. I odskoczył gwałtownie.
Jedna z nich, ta, w którą akurat trafił, zajarzyła się bladym światłem. Potem zrobiła to następna. I kolejna. Aż w końcu utworzyły dziwaczną ścieżkę, prowadzącą do… No chyba trzeba będzie to sprawdzić.
Naruto uśmiechnął się do siebie i podreptał rozświetlonym szlakiem.

- Posłałaś go w łapy Madary?! – Wrzasnęła Tsunade, gwałtownie wstając z krzesła. – Dlaczego?! Jak… Jak mogłaś?! Ty zdradziecka su…
- Też byś to zrobiła… - wyszeptała białowłosa. Jej wzrok błędnie krążył po pomieszczeniu. Najwyraźniej szukała drogi ucieczki. – Każdy by tak zrobił. Przecież każdy by tak zrobił…
- Dlaczego? – Kyuubi zmrużył groźnie oczy. Wyglądał nieco jak zwierze, szykujące się do ataku. – Więc powiedź nam, dlaczego żeś to zrobiła?

Uzumaki rozejrzał się dyskretnie na boki. Pusto.
Spojrzał przed siebię.
Świetlana ścieżka prowadziła, a i owszem, do drzwi.
Czarnych, masywnych drzwi. W dodatku okratowanych.
Westchnął ciężko. Zaczynał zdawać sobie powoli sprawę, że jego mały plan uratowania Sasuke był naprawdę kretyński. A najbardziej kretyńskie w nim było to, że poszedł sam. Chociażby z tego względu, że nie miał możliwości rozwalenia drzwi rassenganem.
To by było nieco żałosne... Jeżeli jego i Sasuke dzielą w tym momencie tylko te cholerne drzwi, a on ich nie otworzy... No chyba zrobi sobie coś drastycznego!
No nie, nie miał zamiaru się tak łatwo poddawać!
Zmrużył wściekle oczy, szarpnął za uchwyt i z ledwością powstrzymał się od okrzyku zdziwienia.
Drzwi ustąpiły. Zawiasy lekko skrzypnęły, a do ciemnego pomieszczenia wpadło nieco światła z korytarza. Naruto zerknął do środka, dalej będąc w małym szoku. Aż takiego szczęścia się nie spodziewał.
Pomieszczenie z pewnością było celą. Właściwie Uzumaki nie wiedział po czym to można było wywnioskować, ale był w stu procentach pewien, że się nie mylił. W każdym razie, cela ów, nie była oświetlona. Wsunął się więc do środka. Na szczęście jego umiejętności waleczne nie ucierpiały po stracie chary, tak więc jego wzrok błyskawicznie przyzwyczaił się do ciemności. Rozejrzał się uważnie. I zamarł.
W rogu dostrzegł skuloną postać.
I już po sekundzie był przy niej, szepcząc gorączkowo i odgarniając z czoła czarne włosy.
Ciemne oczy spojrzały na niego półprzytomnie. Tylko po to, aby po chwili ze ściśniętych warg wydobyło się warknięcie.
- Błagam, tylko nie ty…
Naruto skrzywił się widocznie, zanim odpowiedział. Fala ulgi i radości momentalnie zamieniła się w irytację. Skoro Sasuke dalej chciał dalej ciągnąć swoje przedstawienie, to niech mu będzie, tylko czy musiał akurat teraz, kiedy w każdej chwili Akatsuki mogło odgrodzić im jedyną drogę ucieczki?
- Też się cieszę, że cię widzę – sapnął. – I mam nadzieję, że cię po prostu naćpali czymś dziwnym i majaczysz, bo to nie było miłe. Powinieneś okazać mi nieco wdzięczności. W końcu poświęciłem swój własny prywatny czas, a to wcale nie…
- Uciekaj stąd – przerwał mu Uchiha, niezgrabnie próbując się podnieść. Najwyraźniej w niewygodnej pozycji spędził kilka godzin. I chyba naprawdę był pod wpływem czegoś dziwnego, bo wyglądało na to, że nie był w pełni kontrolować swoich ruchów. Nawet wymawianie poszczególnych słów sprawiało mu wyraźną trudność.
- Nie bądź kretynem…
- Nie, nie rozumiesz! Musisz…
- Och, zamknij się! – wrzasnął Uzumaki. – Nie denerwuj mnie, chodź, wynieśmy się stąd i wracajmy do do… Konohy! Będziesz mógł w spokoju ignorować moją egzystencję jeśli tylko chcesz, ale błagam, nie teraz kiedy, psia mać, musimy się stąd wydostać!
- Nie rozumiesz.
- I bardzo mnie to raduje – powiedział grobowym głosem, wstając z klęczek i z założonymi rękoma obserwując poczynania Sasuke. Właściwie to faktycznie nie miał pojęcia, dlaczego Uchiha tak, a nie inaczej zareagował na jego przybycie i starał się go pozbyć. – Ale możesz odłożyć swoje śmieszne urazy, czy co tam, na inny termin? Naprawdę chciałbym już stąd się ulotnić…
- Już, Naruto? – rozległ się za jego plecami zadowolony głos. – Przecież dopiero co przybyłeś…

Twarz pięcioogoniastej rozluźniła się nagle.
- Mojego życie. Muszę uratować – powiedziała czułym głosem. Na jej ustach pojawił się półprzytomny uśmiech.
Ręce Kyuubi’ego zacisnęły się boleśnie na jej ramionach, jednak do kobiety najwyraźniej nie dochodziły żadne bodźce zewnętrzne.
Oczy Lisa błysnęły złowrogo.
- Nie rób jej nic!

- Miło mi widzieć, że jesteś cały i zdrowy. No przynajmniej na razie.
Naruto przymknął mimowolnie oczy. Nie miał najmniejszej ochoty się obracać. Zamiast tego spojrzał z determinacją w oczach na Sasuke.
- Wszystko będzie dobrze – wyszeptał do niego, zaciskając pięści.
- Ależ oczywiście! – zakrzyknęła radośnie postać stojąca za jego plecami. – Brawa za pozytywne podejście do sprawy! Nie masz się czym martwić, nawet nie poczujesz straty mocy dziewięcioogoniastej bestii. No być może z tego względu, że już nie będziesz żyć.
Blondyn obrócił się gwałtownie. Cóż… Nie zaszkodzi porobić z siebie kretyna.
Wyszczerzył się radośnie.
- Madara! Cóż za niemiła niespodzianka! – zaświergolił i podrapał się w tył głowy. – Ale wiesz… Czeka cię malusie rozczarowanie. Chyba Kyuubi dziś nie zawita w twoje przeurocze progi.
- Nie bądź idiotą. – Głos przywódcy Akatsuki stracił swoją radosną barwę. – Nie masz najmniejszych szans się stąd wyrwać. A tak dobrze, oczywiście dla mnie, się złożyło, że przybyłeś tu sam.
- O, żeś dobrze to ujął! – stwierdził Naruto, z niemniejszą nutą optymizmu niż wcześniej. – Sam. Zupełnie sam! Samiusieńki.
- Co masz na myśli? – Madara zaczynał się powoli irytować.
- To co mówię. – Blondyn wyszczerzył się jeszcze szerzej. – Sam. BEZ Kyuubi’ego.

- Ona…
- Zamknij się – warknęła Tsunade. Zerwała się ze swojego krzesła i przyklękła przy Gobi. Chwyciła ją za rękę i spojrzała prosto w oczy.
- Co jest twoim życiem?

- Nie mam mocy Kyuubi’ego – powtórzył dosadnie. – Wyparowała. Znaczy dokładniej mówiąc, zmaterializowała się zaraz, no ale nie ma go we mnie. I obok. – paplał radośnie. – Prawdę mówiąc, nie mam pojęcia gdzie jest. I chyba nie wiele mnie to obchodzi, bo ryży burak nie chciał mi pomóc, cóż. Źle wytresowany został, ot co.
- Zamknij się wreszcie – charchot Sasuke rozległ się tuż za nim. – Na cholerę…
- Jeżeli dobrze rozumiem sytuację, to rzeczywiście mamy mały problem. – Madara nie wyglądał jednak na załamanego. Nagle zniknął. I pojawił się tuż za plecami półprzytomnego Sasuke, wykręcając mu ręce i przykładając kunai do szyi. – Ale przy odpowiedniej motywacji postarasz się go rozwiązać, czyż nie?
Naruto zamarł.
- Zostaw go – powiedział, usiłując się uspokoić.
- Hm? Nie. – Postać w masce zaśmiała się paskudnie. – Myślę, że nie. Dopóki, no nie wiem, nie sprowadzisz tu demona.
- Nie słuchaj go. – Głos Sasuke nie dodał mu otuchy. Wręcz przeciwnie.
„W co ja nas wpakowałem?” Pomyślał spanikowany, błyskawicznie analizując możliwe posunięcia. „Gdyby tak…”
Madara zacmokał niecierpliwie.
- Widzisz, Naruto. – Ostrze zostało dociśnięte do skóry Sasuke. – Bo my właściwie nie mamy za dużo czasu.
Po bladej szyi pociekło kilka czerwonych kropel.
Oczy blondyna rozszyły się gwałtownie. Oddech zamarł. I… Naruto stracił świadomość. Na jego szczęście, lub też nieszczęście, jego ciało nie.

- Ja… Ja…
Kyuubi gwałtownie uniósł głowę i wbił oczy w przestrzeń.
- Co… - zaczęła Tsunade niezadowolona.
- Ciii – przerwał jej demon. Zmarszczył czoło, jakby myśląc nad czymś intensywnie.
- Co jest? – warknęła Tsunade po dłużej chwili oczekiwania.
- No… Ups!
W gabinecie zaległa kompletna cisza.
Kyuubi zniknął.