niedziela, 17 czerwca 2018

Na granicy fiksacji

Elo, to ja to tu zostawię. 
Betowała Akari ♥ ♥ .


XXIII

      Pierwsze co wpadło mu do głowy to to, że ostatnio zdecydowanie świat jest mniej stabilny niż zazwyczaj, skoro po raz kolejny w sumie trafił… no gdzieś. Gdzieś gdzie było ciepło. Przyjemnie ciepło, zupełnie jakby wygrzewał się w promieniach słońca. Ciepło i na tyle jasno, że musiał zmrużyć oczy, bo jednak ostatnimi czasy jego wzrok obcował z nieco mroczniejszym wystrojem.
W każdym razie: nie było jak wcześniej. Nie miał wrażenia, że spada długie, długie minuty, tylko w jednej chwili patrzył w oczyska Sasuke i dokonywał życiowych odkryć na temat tego, że jest zdolny do miłości, a w drugiej był… gdzieś. Trochę bez sensu.
Zaraz tchnęła go nieco inna myśl, na temat różnicy między aktualnym przebudzeniem, a poprzednim. Otóż: nic go nie bolało. Zamrugał zdumiony tym faktem, podczas gdy jego oczy powoli przyzwyczaiły się do otaczającej go jasności. Naprawdę nic go nie bolało. I przez chwilę kontemplował ten stan z przyjemnością. Jak nie patrzeć już naprawdę dawno nie czuł się aż tak dobrze. Co w kolejnej chwili doprowadziło go do nieprzyjemnej konkluzji.
— Och. Kurwa! — sapnął, podrywając się do siadu, podczas gdy w jego głowie pojawiła się straszna myśl, którą postanowił ogłosić światu. — Umarłem! — stwierdził z rozdrażnieniem.
To wydało mu się trafnym wnioskiem. Może niekoniecznie chciał, aby faktycznie taki stan rzeczy miał miejsce, ale takie nagłe zniknięcie bolączek wszelakich było podejrzane.
— No zbyt rozgarnięty to ty nie jesteś, nie? — Wzdrygnął się, kiedy na wygłoszone stwierdzenie dostał niespodziewaną odpowiedź. — Nie, żebym się tego nie spodziewała.
Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. No przynajmniej przez chwilę. W końcu wyrwało mu się krótkie:
— Co.
I to nawet nie było pytanie. W sumie sam nie wiedział co to “co” miało oznaczać. To chyba po prostu zaskoczenie, bo jak to tak, że siedzi w pustce, a ta znienacka odpowiada na jego hipotetyczne stwierdzenie?
— Gdzie jestem? — wyrzucił z siebie coś bardziej ogarniętego, starając się ignorować fakt, że niekoniecznie wie co się dzieje, że nie jest najwyraźniej sam i że być może jednak faktycznie nie żyje. Znaczy… Co do tego ostatniego, niby taki stan rzeczy w pierwszej chwili wydawał się być wiarygodnym wytłumaczeniem, jednak na tę chwilę… no nie czuł się martwy.
Wziął to za dobry objaw. Mimo wszystko.
— Ciężko powiedzieć — otrzymał stosunkowo szybką odpowiedź. Czyli mógł śmiało przyjąć, że to nie tak, że pierwsze usłyszane słowa sam sobie wymyślił. Chyba. — Mógłbyś się jednak odwrócić, chłopcze? Nie powiem, żeby komfortowo było rozmawiać z twoimi plecami.
Posłuchał. I poczuł ulgę, że pusta przestrzeń okazała się być nie aż taką pustą. To, jakby nie patrzeć, dobra wiadomość. Więc tak: chyba nie umarł i nie gadał do siebie. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
Podejrzliwie zmierzył sylwetkę stojącą nieopodal miejsca w którym siedział. Przekrzywił głowę i zmrużył oczy, wpatrując się w nią uważnie.
Cóż… to była… kobieta. O tak. Z całą pewnością kobieta. Kobieta, której twarz znaczyły już liczne zmarszczki. Mimo wieku, jej upięte w dwa koki włosy, wciąż były rude. Ciemne oczy, delikatnie wyblakłe pod wpływem czasu, patrzyły na niego poważnie, ale i z pewnego rodzaju ciepłem.
— Kim jesteś? — wypalił.
— Mito — odpowiedziała postać. Zaraz uczyniła też kilka kroków w jego kierunku i z ciężkim westchnieniem usiadła tuż obok. — Myślałby człowiek, że jak już nie ma fizycznej powłoki, to stare kości boleć nie będą.
— Mito — powtórzył po niej, nie przestając się gapić. — Mito. — Jeszcze raz. — Uzumaki Mito?
— Aha — przytaknęła.
— TA Mito?
— Szczerze mówiąc nie wiem czy TA — odparła, przez chwilę moszcząc się na swoim miejscu. — Ale Mito. Uzumaki Mito.
— Przecież ty nie żyjesz — palnął.
— Zapewne — wzruszyła ramionami. — Miałam już swoje lata. Z tego co pamiętam.
— Skoro ty nie żyjesz, a ja z tobą rozmawiam, to znaczy, że jednak też nie żyję?
— Coś ty tak się uparł na tę swoją śmierć, co? — zapytała. — Aż tak cię ciągnie ku temu?
— Nie! Po prostu… no… to raczej niecodzienne gadać z człowiekiem, który jak nie patrzeć wącha kwiatki od spodu od dłuższego czasu — powiedział, zanim mózg w pełni przetrawił wypowiedziane słowa. — Um. — Miał na tyle taktu, żeby się zaczerwienić, kiedy dotarło do niego, że to mało eleganckie tak komuś wypominać, że nie żyje. — Bez urazy.
Kobieta nie odpowiedziała. Tylko wciąż wbijała w niego analizujące spojrzenie ciemnych, spokojnych oczu. Naruto zaczynał czuć się pod nim nieco niekomfortowo.
— Tak więc… coś… wyjaśnisz? — zasugerował, kiedy uznał, że cisza między nimi trwa już zdecydowanie zbyt długo.
— Masz w sobie demona — odparła. — Kyuubiego. Jesteś kolejnym nosicielem. — Przekrzywiła głowę.
— Naruto — uznał, że dobrze będzie się przedstawić. — I taaak… ogólnie rzecz biorąc tak. Nie, żeby to mi faktycznie cokolwiek wyjaśniało, wiesz? — dodał z lekkim wyrzutem.
— Sądziłam, że na Kushinie się skończy.
— Hę?
— Sądziłam, że mając u boku Minato szybko okiełzna demoniczną moc — odparła, wyjaśniając w sumie tyle, że nic nie wyjaśniła. — Kiedy budzą się strażnicy? — rzuciła bardziej w przestrzeń niż do niego.
Okej. Wciąż nic nie rozumiał. Być może dlatego, że kobieta chyba niekoniecznie zwracała uwagę na jego pytania i mówiła trochę nie na temat. No przynajmniej jak dla niego.
— Co… — postanowił jednak zaryzykować kolejne. — Um. Okej. Co się stało? Znaczy, co tu robisz? W sensie… no jak? Co ja tu robię? I… no… — zamotał się. — Czemu się pojawiłaś? — Czymkolwiek jesteś, dodał już myślach.
— Och? Nie domyśliłeś się jeszcze? — W jej głosie pojawiło się szczere zdumienie.
— No właściwie to… — zaciął się. Co się stało, zanim znalazł się tutaj? No… więc… Parsknął śmiechem. — Niemożliwe.
— A jednak.
— Pojawiłaś się, bo ja odkryłem, czym jest miłość? — zapytał sceptycznie. — Znalazłem się w tym… miejscu też właśnie z tego powodu?
— Owszem — odparła z uśmiechem. — Coś w tym stylu.
— AHA.
— A no. Dokładnie w tym. — zachichotała. — Romantycznie, nie?
Naruto, co tu dużo kryć, spojrzał na nią jak na wariatkę.
Boże. Mito Uzumaki. Kobieta, która była uważana za takiego kozaka, że jej historia znalazła się na klanowych tablicach rodu Uchiha, która miała na tyle mocy, żeby w samej sobie zapieczętować dziewięcioogoniastą bestię i jeszcze to przeżyć, kobieta, która miała znaczący wpływ na powstanie Wioski Liścia… zachichotała. Jak nastolatka. Naruto czuł, że coś jest nie tak.
— Jesteś dziwna — wygłosił swój pogląd.
— A któż nie jest dziwny w tym dzisiejszym zwariowanym świecie? — odparła bez krępacji.
— Taki słaby ten świat dla ciebie dzisiejszy, skoro jak już ustaliliśmy, nie żyjesz. Od dosyć dawna.
— Nieistotne szczegóły. W każdym razie, Nabuto…
— Naruto.
— No przecież mówię. W każdym razie: widzisz, bo wszystko sprowadza się do intencji.
— E?
— Cicho — fuknęła. — Wyjaśnimy sobie to i owo. Słuchaj uważnie, bo nie zamiaruję powtarzać. Zresztą, na moje wyczucie i tak nie mamy za wiele czasu, więc bez zbędnego marudzenia.
— Nie mamy…?
— A no nie mamy. Więc na szybkiego porozmawiamy o… mocy — rzuciła, uśmiechając się nieco tajemniczo.
— A co to ma…
— Wielka moc — wcięła mu się w słowo, nie zwracając uwagi na to, że cokolwiek mówi — to wielka odpowiedzialność. Wielka moc to wielka pokusa. I wielka moc może prowadzić do wielkiej pazerności. Ludzie mają tendencję do zatracania się w negatywnościach, kiedy tylko uda im się sięgnąć po więcej niż innym. Dobrze, jeżeli sięgają aby chronić. Źle, jeżeli sięgają by czynić zło, a ku mojemu smutkowi, jednak częściej mamy do czynienia z drugą opcją.
— Że tak powtórzę: e? — rzucił z rozdrażnieniem.
— Naprawdę nie jesteś zbyt rozgarnięty.
— Hej, to ty gadasz w jakiś pokręcony sposób! Co to znaczy, że w “negatywnościach”? Istnieje w ogóle takie słowo?! I w ogóle jakie “porozmawiamy” skoro ewidentnie prowadzisz monolog?! I to nie na temat monolog, co mi osobiście nie odpo...
— O negatywne emocje się rozchodzi, bałamucie. Lęk. Wstyd. Gniew. Mniemam, że znasz te stany?
— Niekoniecznie rozumiem…
— Lata temu — przerwała mu ponownie, najwyraźniej znowu nie za bardzo przejmując się jego odpowiedzią. Naruto sapnął, łypiąc na nią z wyrzutem. — Wieki temu właściwie, stężenie złych emocji niemalże zabiło ludzkość. Sprawiło, że gatunek ludzki prawie wybił sam siebie w pogoni za mocą, która pozwoli się im chronić przed innymi shinobi. Mędrcowi udało się zebrać energię nieczystą…
— Stworzył jinchuuriki! — wtrącił, sam nie wiedział po co. Chyba byle się tylko odezwać.
— Co stworzył? — Kobieta po raz pierwszy spojrzała na niego z kompletnym niezrozumieniem.
— No… takich jak ja. Pojemniki na bijuu. Czytałem te bajki no!
— To chyba w ciemnym świetle, skoro mało co z nich załapałeś — oznajmiła. — To ludzie stworzyli to to… jak powiedziałeś? Pojemniki? Nieludzkie — skwitowała z niesmakiem. — Mędrzec stworzył strażników, mocy strasznej pilnujących i…
— A nosiciel niby lepszy? — mruknął pod nosem. — Hej. Zaraz! Więc… — ponownie wrócił do przekmin prowadzonych w podświadomości. Tych, które go męczyły, zaraz przed pojawieniem się Sasuke. — Więc to prawda — rzekł z zadumą. — Strażnicy — rzucił wyjaśniając. — Strażnicy to demony. Demony zrodzone z negatywnych emocji. Ha! Wpadłem na to! — pochwalił się. Zaraz jednak nieco zmarkotniał, bo w sumie dotarło do niego, że ta wiedza i tak na niewiele by mu się przydała. No bo jasne. Okej, ustalił, że taki Kyuubi był na przykład strażnikiem, ale co mu taka informacja aktualnie dawała?
— A i owszem — przyznała. — Mędrzec stworzył strażników, których zaczęto nazywać demonami.
— A niby jak inaczej nazwać stworzenia, które potrafiły tylko krzywdzić? — rzucił. — Nie znały cieplejszych odczuć więc…
— Ach, no udało ci się trafić w sedno sprawy. Nie znały — powiedziała, a Naruto ze zdumieniem odkrył, że w głosie kobiety pojawił się smutek. — A jak miały poznać, skoro otaczał je tylko strach, gniew i inne negatywne emocje? Jak miały poznać, skoro nie znalazł się nikt, kto mógłby nauczyć je tego co w życiu najważniejsze? Czy ktokolwiek dałby radę nie stoczyć się w objęcia zła, nie znając cieplejszych uczuć? Nie znając miłości? Przyjaźni? Nie wiedząc co to dobro, szacunek? Sam po sobie powinieneś wiedzieć, że gdy wszyscy wokół widzą w tobie demona, ciężko jest nie wierzyć, iż to nie jest prawdą. — Zawiesiła na chwilę głos, spoglądając na niego sugestywnie. — Więc jak istoty zrodzone z emocji negatywnych miały umieć kochać bez pomocy? Mędrzec starał się przekazywać nauki, starał się wpoić strażnikom uczucia cieplejsze, jednak… odszedł. Pozostawiając ich na łaskę losu, który to też jednak łaskawym się nie okazał. Więc żyli strażnicy. Poddając się coraz bardziej emocjom, z jakich zrodzone zostały, bo przecież tylko takie poznać zdołały. Aż w końcu mienie strażników zatarło się w ich kontekście, na rzecz potworów, demonów ogoniastych, które shinobi znają do dzisiaj. Rozszalałe, kierowane złym przykładem — westchnęła. — Ludzie zaczęli je zamykać, pieczętować. Byleby uchronić świat przez ich wpływem.
— No JAKOŚ trzeba było powstrzymać te szalejące bestie — parsknął.
— Oczywiście — zgodziła się. — Sama również zapieczętowałam w sobie strażnika. Po czym odkryłam, że istnieje możliwość pokonania całego tego zła kłębiącego się w tej chakrze.
— To brzmi… nieprawdopodobnie.
— Ha! Ale prawdziwie — znowu się uśmiechnęła. I zaraz ponownie spoważniała. — I mimo wszystko nie jest to jakoś wielce skomplikowane. Wiesz, co pokonuje ogień?
— Woda.
— Tak też i lęk można pokonać odwagą, glorią wstyd zwyciężysz. A czymże pokonasz gniew wynikający z nienawiści? — Kontynuowała, nie dając mu czasu na odpowiedź: — Napawa mnie smutkiem zawsze, że strażnicy nie potrafili pojąć istoty przeciwności. Czy też: pojmowali ją, na swój własny sposób. Dlatego też dla gniewu, przypisał Kyuubi pożądanie jako stan odwrotny. — Zmarszczyła brwi. — I w pewnym stopniu racje mieć musiał, bo czyż to nie jest jeden z efektów miłości? To znowu sprowadza nas do intencji — rozpromieniła się. — Kyuubi nie pojmował istoty miłości. Prawdziwej, czystej miłości, w której pragniesz po prostu być, trwać u boku. Chronić i dawać wszystko co z siebie najlepsze. Dla strażnika miłością było pragnąć. Pożądać, chcieć po prostu i wziąć w posiadanie. Nikt go nie nauczył, że miłością jest również dawać. Od siebie i siebie samego. A emocje, jak nie patrzeć, były kluczem do jego egzystencji. Z nich powstał. Z nich również potrafił się odrodzić. Kiedy budzą się strażnicy? Pod wpływem silnych emocji. Kiedy zyskują najwięcej? Gdy odradzają się z przeciwności. — Uśmiechnęła się do siebie. — Kyuubi dobrze kombinował. W sensie, w uczuciu którego nie pojmował starał się znaleźć metodę swojego uwolnienia, ostatecznego. Podejrzewam więc, że przy moim lub Kushiny porodzie, dotarło do niego, jak wielkie znaczenie mają dla niego ludzkie emocje, wiążące się z uczuciem, którego nie zdołał poznać przez cały czas swej egzystencji. Jak wielką mogą mu dać moc. Dlatego i ciebie pchał w kierunku młodego Uchihy, mając nadzieję na rozpalenie pragnienia zdolnego uwolnić go z więzienia, jakim stało się dla niego twoje ciało. Nie, żeby bez jego kombinacji nie zalęgło się w tobie ziarenko miłości, które miałoby możliwość rozkwitnąć podczas związku. W istocie taka też była kolejność zdarzeń. Najpierw ty pokochałeś, a w tym też lis dostrzegł swoją szansę przebudzenia się, aczkolwiek biedak niekoniecznie wiedział, co to będzie dla niego znaczyć. Zaślepiony nienawiścią nie dopuszczał pewnie nawet możliwości, że odrodzenie się z uczucia miłości będzie dla niego zupełnie inne niż to co sobie wyobrażał. Musiał być wielce zaskoczony aktualnym stanem rzeczy.
— Czekaj, więc… co właściwie? Chcesz powiedzieć, że… no… lis… on się przebudził? — zapytał z niedowierzaniem.
— A no owszem.
— Ale to, Jezu! — Zerwał się na równe nogi. — Musimy coś zrobić! Nie możemy pozwolić na to, żeby…
— Żeby co, kochanieńki? — Kobieta uśmiechnęła się do niego dobrotliwie i również wstała. — Lis się przebudził. A raczej moc z której został zrodzony. Co znaczy ni mniej ni więcej, że demon został chwilowo przynajmniej, pozbawiony swojej nienawiści, gniewu i niemalże tego wszystkiego z czego powstał. Dla ciebie to dobrze. Tak sądzę. Bo to dzięki tobie, twoim emocjom okiełznana została moc strażnika przez co wszedłeś w jej posiadanie. Pytanie tylko, jak ją wykorzystasz?
— Moc strażnika? Ja… mam… — zamotał się. Już sam nie wiedział który raz podczas tej nieco pokręconej rozmowy. — Co?
— Wszystko jest tutaj — blady palec dotknął jego klatki piersiowej. — I tu. — wskazał czoło. — Wszystko sprowadza się do wspomnień, do tego jakim człowiekiem się stałeś. Do tego, co pragnąłbyś uczynić z mocą tak wielką jak moc strażnika. Z mocą straszną, z mocą zrodzoną z najgorszych emocji. Z mocą, która jednak odpowiednio zarządzana może uczynić ten świat lepszym. Wszystko sprowadza się więc i do twoich intencji, do tego co naprawdę czujesz. Dlatego to miłością, a nie niczym innym można było zneutralizować strażniczą chakrę, zmienić jej charakter i nadać inny tor. Tobie się udało.
— Więc mam moc? Lisią moc?
— Tak.
— I… co teraz?
— A to już zależy od ciebie.
— Ode mnie?
— Aha — przytaknęła. — I to jest właśnie najpiękniejsze. Masz wybór, sam kreujesz swój los, nawet jeżeli czasami wydawać by się mogło, że jest inaczej. Jednak to ty, to twoje decyzje sprawiają, że życie wygląda tak jak wygląda. Mogłeś się poddać, mogłeś, zważywszy na przeciwności losu, podjąć zupełnie inną ścieżkę. Ulec Kyuubiemu, pogrążyć świat w chaosie. Wciąż możesz — stwierdziła. Zaraz w jej spojrzeniu pojawiła się podejrzliwość. — Ale chyba oboje tego nie chcemy, co?
— No przecież, że nie!
— Dobra odpowiedź — skwitowała. — Więc zapytam cię: co teraz?
— Teraz to ja bym chciał zobaczyć Sasuke — odparł. Zaraz jęknął, uświadamiając sobie pewien fakt. — Pewnie mnie zamorduje za takie ponowne zniknięcie! Wszyscy mnie zamordują! Ale czekaj. — Spojrzał na nią podejrzliwie. — To wszystko, ta cała historia z lisem, jestem wdzięczny, że mi ją opowiedziałaś. Ale to nie wyjaśnia co tu robisz. Dlaczego cię spotkałem?
— Ach to. — Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie, przez co jej twarz wydała się być nagle dużo młodsza. — Cóż. W zamknięciu, takim jakie sam sobie stworzyłeś ja spędziłam swoje ostatnie chwile życia. Być może wiedziałeś, że wówczas lisia chakra pożera twoją własną. Więc siłą rzeczy jakaś jej cząstka zostaje wchłonięta, zamknięta razem z demoniczną mocą. Dzięki czemu mogłam tu być, czekać, aż pojawi się ktoś taki jak ty.
— Czekać?
— Żeby pogratulować— uśmiech na jej twarzy poszerzył się. — Nareszcie zaznam spokoju, wiedząc, że lisia chakra jest w dobrych rękach — mrugnęła do niego. — Tak więc: gratuluję. I och, Naturo?
— Naruto — poprawił z automatu, co kobieta wyraźnie zignorowała.
— Powodzenia — rzuciła i w kolejnej chwili… świat znowu się zmienił.

***

— Z czym powodzenia? — zapytał. I zdał sobię sprawę, że widok jaki miał przed sobą diametralnie się zmienił. Wciąż czuł to dziwne, przyjemne ciepło, jednak nie patrzył już na Mito, tylko w ścianę.
Dziwne, bo nawet nie mrugał, a tu taka metamorfoza widokowa. O tyle dobrze, że jeżeli chodziło o samopoczucie to nic się nie zmieniło i wciąż nic go nie bolało.
W każdym razie, ściana była znajoma. Tak samo jak łączący się z nią sufit. Po tych pierwszych przyswojonych faktach dotarło również do niego, że leży. Chociaż może nawet nie leży, tylko wpół-siedzi, bo materac na którym się znajdował był wygięty w taki sposób, że nooo… siedział.
Rozejrzał się po sali. I odkrył, że ludzie, którzy byli w tym samym pomieszczeniu co on, jakoś tak dziwnie na niego patrzą. Co też zignorował, uśmiechając się radośnie, kiedy wbił oczy w wpatrującego się w niego uważnie Sasuke.
Boże.
Był w świecie rzeczywistym.
Nic go nie bolało.
Żył.
— Ja… — zaczął, chcąc wyrazić swoją radość, ignorując fakt, że Sasuke, Tsunade i Sakura przyglądają mu się intensywnie, będąc najwyraźniej w lekkim szoku. Przerwał zaraz, widząc, że sam Uchiha wykonał gest, jakby chciał ruszyć w jego kierunku, jednak coś go przed tym powstrzymało i zamiast tego wciąż stał w miejscu, gapiąc się na niego ze zmarszczonymi brwiami. — Co?
— Świecisz — powiedział, sprawiając, że Naruto kompletnie zapomniał o tym, że powinien się cieszyć swoim powrotem do żywych.
— E? — mruknął, kompletnie nic nie rozumiejąc. Ogólnie to jak sobie tak teraz pomyślał, to chyba nie tak powinien wyglądać moment w którym wszystko jakoś zaczyna się układać. Znaczy… nie, żeby wiedział na czym aktualnie stoi i jak się sprawy dokładnie mają, ale chyba było okej, skoro już nie znajdował się w swojej klatce, a jednocześnie nie było znaków, że lis szaleje po świecie. Już nawet chciał jakoś bardziej zagłębić się w temat, dlaczego wszyscy stoją i wytrzeszczają ślepia zamiast reagować na jego powrót jakoś bardziej żywiołowo, kiedy Sasuke westchnął, podszedł do niego, chwycił za przegub leżącej na materacu dłoni i uniósł ją na wysokość oczu Naruto.
— Świecisz — powtórzył. I dopiero wtedy Uzumaki faktycznie oderwał spojrzenie od jego twarzy, żeby spojrzeć na własną kończynę.
Była… pomarańczowa. Tak jakby.
— O — skwitował, z zainteresowaniem wpatrując się w własną rękę.
Spowijała ją chakra. Po krótkich oględzinach stwierdził, że resztę jego ciała również. Nie, żeby to była pierwsza sytuacja w jego życiu, kiedy cały był pokryty cząsteczkami energii, jednak zazwyczaj miało to związek z szalejącym lisem, a tym razem było inaczej. Mógł to stwierdzić chociażby po tym, że jednak kontaktował ze światem. Plus, pomarańczowa powłoczka, która go opatulała była przyjemnie ciepła, dawała jakieś pokręcone poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
— Łał — dorzucił, poruszając palcami. Pomarańczowe cząsteczki chakry zatańczyły wokół jego skóry, powodując łagodne łaskotanie.
— Świecisz — podsumował Sasuke po raz trzeci.
— Aha — przytaknął, odrywając spojrzenie od własnej dłoni, żeby ponownie przenieść je na Uchihe i wyszczerzyć się radośnie.
Sasuke jeszcze przez chwilę przyglądał mu się podejrzliwie, wciąż nie puszczając jego ręki. Jednak najwyraźniej i jego oględziny wypadły pomyślnie, bo na jego twarzy zagościł wyraz skrywanej ulgi. Chyba dopiero powoli do wszystki docierało, że wszystko jest… okej. Po prostu. Okej.
— Czy to zaraźliwe? — Sasuke ponownie przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu.
— Och? Nie sądzę.
— Więc… co teraz? — zapytał mężczyzna, jakby wypowiadając na głos myśl wszystkich zebranych. No cóż. Naruto się nie dziwił, że trwali w lekkim szoku. Sam pewnie by trwał, jeśli nie dostałby wyjaśnień od Mito. Gdyby patrzył na wszystko z perspektywy takiej Tsunade czy Sakury, naprawdę nie wiedziałby jak zareagować. Coś czuł, że czekają go przez to liczne minuty wyjaśniania. Ach. Ale co tam. Aktualnie w stosunku do przyszłości nabrał wyjątkowo optymistycznych przeczuć. W końcu, póki ma na cokolwiek wpływ, nie może być źle, prawda?
— Teraz? — zapytał, powracając myślami do momentu w którym to samo pytanie zadała mu Mito Uzumaki. Do głowy przyszła mu odpowiedź idealna, być może z racji tego, że znowu miał przy sobie Sasuke. — Teraz po prostu wszystko będzie już dobrze.
I faktycznie: było.
No. Mniej więcej.

***

Po kilku zwariowanych dniach wypełnionych licznymi wyjaśnieniami, ochrzanami, badaniami, próbami kontrolowania nowej mocy, treningami i kolejnymi ochrzanami, Naruto był wykończony. Wciąż zdarzały mu się chwile, kiedy niekontrolowanie zaczynał świecić na pomarańczowo, wprawiając w lekkie przerażenie postronnych obserwatorów. Przez co zgarniał kolejne ochrzany. Myślałby kto, że kiedy człowiek jakimś cudem uniknie śmierci, to znajomi będą go traktować chociaż przez jakiś czas nieco bardziej ulgowo…
Ale mimo wszystko, tryskał radością.
Nic nie potrafiło zetrzeć uśmiechu z jego twarzy. Więc, również teraz — kiedy siedział na tarasie, w rękach trzymając gorący kubek herbaty, na ramionach mając zarzucony koc, wgapiał się w ciemniejące niebo — na jego obliczu gościła radość.
Dużo rzeczy zdążył sobie przemyśleć. Ale jeszcze wiele trzeba było zrobić, wiele wyjaśnić, poukładać, doprowadzić do porządku. Jeszcze wiele trzeba było odkryć. Jeszcze wszystkich czekał ogrom pracy i zapewne znowu spotkają jakieś przeciwności.
Jednak nie martwił się tym.
Jak miałby się czymkolwiek martwić, skoro odzyskał spokój? Skoro w pełni odzyskał kontrolę nad własnym życiem? Skoro…
Deski tarasu skrzypnęły lekko, kiedy Uchiha bez słowa usiadł tuż obok niego.
… skoro miał przy sobie Sasuke?
— Co? — mruknął mężczyzna, rejestrując, że Uzumaki gapi się na niego z uśmiechem.
— Nic — wzruszył ramionami. I wyszczerzył się jeszcze bardziej.
Od kiedy Naruto wrócił ze swojego więzienia, jakoś tak bez zbędnych ceregieli wylądował znowu u Sasuke. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Uzumaki jakoś słabo sobie potrafił teraz wyobrazić powrót do swojej kawalerki. I, jakoś również od powrotu Naruto… nie było żadnych wyznań. Mimo tego, co sobie myślał, kiedy rozmawiał z Mito, to ani z jego strony, ani ze strony Uchihy nie padły jakieś magiczne słowa. Nie, żeby wcześniej jakieś miały miejsce, a teraz… teraz wydawało się być po prostu zbędnym. Bo czy czyny nie były jednak wystarczającym świadectwem tego co ich łączyło? To co się wydarzyło w ostatnim czasie wyjątkowo jasno wskazywało co każde z nich czuje. Więc nie potrzeba było słów.
Wystarczyło, że byli razem. Tu. I teraz.
Dla samego Naruto nagle wszystko w kwestii jego własnych uczuć było zbyt oczywiste, aby w ogóle musieć o tym mówić. Dla Sasuke raczej też, bo został poinformowany, dzięki czemu udało się stłamsić negatywne lisie emocje i…
O. Właśnie…
Naruto zmarszczył brwi, kiedy o tym pomyślał. O tym, to znaczy o lisie. Bo co takiego się stało z demonem? Niby wiedział, że bestia składała się z chakry, a teraz on był jej posiadaczem, ale… ale… Coś w tym temacie nie dawało mu spokoju od jego powrotu. Coś wciąż brzęczało mu w głowie, jakby jakaś sprawa jednak nie została jeszcze zamknięta, jakby musiał coś jeszcze zrobić.
— Coś się stało?
Wyrwał się z zamyślenia. Sasuke wpatrywał się w niego badawczo.
— Nie, nie — zaprzeczył zaraz, uśmiechając się. — Myślę po prostu.
— Ach tak?
— Zdarza mi się, złośliwcu.
— Nie wątpię.
— Twój ton świadczy, że jest zupełnie odwrotnie — parsknął, bez odrobiny złości. — A myślę o lisie.
— Och?
— Nie jesteś ciekaw, co się stało z tym popapranym futrzakiem?
— Nie — odpowiedział Sasuke z nietęgą miną. — Ale ty jesteś?
— Skoro już o tym wspominasz…
— No cóż. Przekonajmy się — westchnął. — Inaczej pewnie nie dasz temu spokoju.
Naruto wyszczerzył się w odpowiedzi.

***

Wzdrygnął się mimowolnie, rozglądając po przepastnym pomieszczeniu w jakim się znaleźli. Właściwie po raz pierwszy miał okazję dokładniej oglądać miejsce zamknięcia lisa, bez towarzyszącego mu bólu. Co nie zmieniało faktu, że przebywanie tu nie przywoływało zbyt przyjemnych wspomnień.
Wciąż panował tu półmrok, oświetlany mdłym blaskiem pochodni. Gdzieś kapała woda, czego dźwięk roznosił się głuchym echem po sali. Przed nimi znajdowały się zamknięte kraty, pozbawione już pieczęci. Za kratami nie było niczego prócz ciemności. No, a przynajmniej tak się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. W każdym razie, nie było wiecznie obecnych lisich ślepi czy też wyszczerzonego w złośliwym uśmiechu pyska.
Uzumaki wypuścił wolno powietrze z płuc. Cóż… sam nie wiedział czego się spodziewał, kiedy zapragnął się przemieścić do tego miejsca. Że co, że nagle będzie tu jakoś inaczej? Albo, że jednak ujrzy za kratami demona? Być może uśpionego, ale jednak?
— Zawiedziony? — zapytał towarzyszący mu Sasuke.
— Nie — odparł, zbliżając się do krat. — Po prostu… — pokręcił głową. — Sam nie wiem.
Woda wypełniająca podłogę chlupotała donośnie, kiedy obaj podeszli do stalowych prętów. Przez chwilę Naruto wpatrywał się w ciemność znajdującą się po ich drugiej stronie, zanim z wahaniem chwycił metal z zamiarem otworzenia furtki.
— Co ty wyprawiasz? — Na chwilę przed tym czynem dobiegł go zirytowany głos Sasuke.
— Nie widać? Wchodzę.
— Po co?
— Ja… — zaciął się. Właśnie? Po co? Sam nie wiedział, jednak… — Ja…
— Och, dobra. Miejmy to już za sobą — prychnął Sasuke i sam pchnął kraty, które uchyliły się z nieprzyjemnym zgrzytem i przekroczył przejście. Po kilku krokach obrócił się do stojącego wciąż po drugiej stronie Naruto. — Idziesz? — Ten pokiwał tylko głową i również przeszedł przez furtkę, doganiając drugiego mężczyznę.
Aż stanęli na środku przepastnej przestrzeni, rozglądając się czujnie na boki.
— Cóż… — mruknął Naruto, nie odrywając spojrzenia od mroku.
— Nie tego się spodziewałeś?
— Niczego się nie spodziewałem — sprostował. — To po prostu… to nie powinno się tak skończyć.
— Gadasz od rzeczy, wiesz?
— Wiem — sapnął. — Po prostu rozmawiając z Mito… wiesz, lis… on tak jakby…
— Cicho.
— E? Sam przecież…
— Przymknij się mówię — syknął Sasuke. — Słuchaj.
Naruto faktycznie się przymknął, z lekkim oburzeniem obracając głowę do Uchihy, czekając na to, co mężczyzna ma do powiedzenia. Dopiero po chwili zorientował się, że Sasuke niekoniecznie miał na myśli słuchanie akurat jego. Tylko otoczenia. Bo po chwili, wśród odgłosów spadających kropel i cichym trzasku ognia z pochodni, Naruto wychwycił słaby dźwięk zupełnie czegoś innego.
Powarkiwanie.
Ciche, dosyć mizerne, wydobywające się gdzieś z mroku.
— Tam — Sasuke wskazał przestrzeń przed sobą, w którą Naruto ruszył bez wahania. Po kilku krokach zatrzymał się, wpatrując w ciemność. Sasuke do niego dołączył, akurat w momencie kiedy Uzumaki przykucnął tuż przy rogu pomieszczenia.
— Co ty wyprawiasz?
— Tu… gdzieś jest — mruknął Uzumaki, kiedy warkot wyraźnie się wzmógł. — O.
— Co: o?
— Kici, kici?
— Odbiło ci?
— To ja się woła do lisa?
— Do… lisa?
— Aha. Do lisa. — Naruto wskazał kąt z którego wciąż dobiegał warkot. Wśród cieni dało się dostrzec zarys małego zwierzęcia, szczerzącego kły w ich kierunku.
— Boże — w głosie Sasuke pojawiła się zaduma. Po chwili również przykucnął koło Uzumakiego, nie odrywając spojrzenia od kształtu, który najwyraźniej właśnie też zauważył w ciemności. — To… Kyuubi?
— Aha. Tak sądzę — Naruto pokiwał głową. — Kyuubi. Pozbawiony swej złowrogiej chakry. — Zmarszczył brwi w zamyśleniu, również wpatrując się w demona, który teraz przypominał formatem pospolitego rudego lisa, z tym wyjątkiem, że wciąż posiadał swoje dziewięć ogonów.
— Co z nim zrobimy?
— Cóż… — Uzumaki wciąż myślał. Konkretnie o słowach jakie powiedziała mu Mito. O tym, że demony nie miały szansy być dobrymi. Być stworzeniami, które nie niosą tylko nienawiści i cierpienia. Być, tak jak miał to w zamyśle mędrzec, który je stworzył, strażnikami — chronić, dawać poczucie bezpieczeństwa. O tym, co kobieta miała na myśli życząc mu powodzenia. — Nauczymy go.
— Czego?
— Tego co najważniejsze. — Uśmiechnął się i spojrzał na niego ciepło. — Dobra. Szacunku. Troski. Kto wie, może nawet miłości?
— A sądzisz, że będzie w stanie to pojąć? — zapytał Uchiha dość sceptycznym tonem.
— Czemu nie. W końcu nawet i ja pojąłem — uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Dzięki tobie.
Warkot wyraźnie nabrał na sile, przez co obaj mężczyźni ponownie spojrzeli na wyraźnie agresywne i przestraszone zwierzę.
— Coś czuję, że nie będzie łatwo — podsumował Sasuke, na co Naruto zgodnie pokiwał głową.
No cóż, pomyślał. Zapewne nie będzie. Jednak gdy pomyślał również o tym, że mimo wielu przeszkód i on zrozumiał, nauczył się tego i owego, że dzięki wszystkiemu co przeszedł, przeszli wspólnie, są tutaj razem, to przecież… warto spróbować coś zdziałać. Zwłaszcza, że miał dziwne wrażenie, że to właśnie w tej sprawie Mito życzyła mu powodzenia.
Bo przecież każdy zasługuje w swoim życiu na chociaż odrobinę dobra, na szansę poznania ciepłych emocji. Nawet jeżeli od wieków tym “każdym” jest popaprany, wypełniony nienawiścią demon. Kto wie, może w przyszłości dzięki cierpliwości zyskają wartościowego sojusznika i… przyjaciela?
Więc no. Zdecydowanie.
Warto.




KONIEC

czwartek, 26 kwietnia 2018

Na granicy fiksacji

Ok, będzie na szybkiego, bo lecę zaraz na pociąg. Po pierwsze to dziękuję wszystkim za komentarze i wybaczcie, że tak zbiorczo. Ja je czytam na bieżąco, ale z odpisywaniem o tyle u mnie gorzej ostatnio, że naprawdę miałam nieco zwariowany okres w życiu. Który, swoją drogą się jeszcze nie skończył. Tak więc na kolejną cześć będzie trzeba trochę poczekać, bo jest niby w większości napisana, ale trzeba jeszcze trochę rzeczy ogarnąć, a przez najbliższy miesiąc na pewno tego nie będę miała jak (urlop time, tralalal ♥). No. To tyle. Dziękuję jeszcze raz i chętnych zapraszam na cześć kolejną! 
Betowała niezmordowanie Akari ♥. 


XXII 


Naruto jeszcze przez dłuższą chwilę nie odrywał spojrzenia od lisa, który warknął cicho, a następnie po prostu się odwrócił, zwinął w kłębek i zamknął ślepia. Tymczasem ból towarzyszący Uzumakiemu zelżał, jego myśli wskoczyły na swoje miejsce, przestając szaleńczo wirować, podczas gdy on sam wciąż uparcie wpatrywał się w rudą stertę futra. 
Miał lekkie opory przed zerknięciem za siebie. Bo chociaż jeszcze przez chwilę, przez ten krótki czas chciał mieć nadzieję, że faktycznie usłyszał TEN głos. Że nie był to wyłącznie wytwór jego steranego bólem mózgu. Zdrowy rozsądek podpowiadał mu jednak, że najwyraźniej ma omamy słuchowe. To by się zgadzało bardziej, bo przecież niemożliwe było, żeby GO słyszał, żeby tu był. 
— Naruto — powtórzył... ktoś stanowczo. 
— Czy to tak z bólu? — zapytał Uzumaki przestrzeń przed sobą. — Odbija mi, bo wszystko boli? I słyszę głosy? 
— Jeżeli zaraz się nie odwrócisz to dopiero ci pokażę co to prawdziwy ból. Więc proszę cię bardzo, nie denerwuj mnie. 
— Jak na wytwór mojej własnej wyobraźni jesteś strasznie nieuprzejmy. 
— Naruto. — Tym razem w wypowiedzianym imieniu pojawiły się nutki groźby. 
Okej. W sumie. Co mu zależy? 
Obrócił się. 
— Wiesz — zaczął po chwili, kiedy obraz przekazywany przez oczy dotarł do mózgu. — Jak na wytwór mojej wyobraźni — powtórzył — wyglądasz całkiem realnie. 
— Mam szczerą ochotę natrzaskać ci po tym pustym łbie — oświadczył Sasuke poważnym tonem, ignorując jego obwieszczenia. 
— Może być ciężko z racji bycia moim wyobrażeniem — Naruto zmarszczył brwi. — Wyobrażenia nie są chyba zdolne do zadawania fizycznych obrażeń? 
— Nie mam pojęcia — odpowiedział. I wciąż tam stał. Za kratami. 
Sasuke. Za jego kratami. Stał. 
I patrzył. 
To było… no dosyć abstrakcyjne. Przecież nie mogło go tu być, pomyślał, robiąc krok w kierunku stalowych prętów. Prawda? Nie mogło. A jednak… jednak… A jednak ciemne spojrzenie oczu Uchihy było takie prawdziwe. Jego nieruchoma twarz również. Jego dłonie spoczywające na kratach, jego zaciśnięte w wąską kreskę usta. 
Naruto podszedł na tyle blisko, że stopami prawie dotykał metalowego ogrodzenia. Nie odrywając spojrzenia od ciemnych tęczówek uniósł rękę i zatrzymał ją tuż przy palcach, które oplatały kraty. Z lekkim wahaniem w końcu ich dotknął. Własną dłonią przykrył tę, którą cały czas brał za wytwór swojej wyobraźni. 
Była ciepła. 

*** 

Nie za bardzo wiedział jak zareagować. Z jednej strony ogarnęło go zdumienie i jednak wciąż nie dowierzał, że jego oczy faktycznie widzą Sasuke. Z drugiej strony czuł nieopisaną ulgę, bo przecież decydując się na zapieczętowanie, miał świadomość, że już nigdy, przenigdy nie zobaczy nikogo ze świata rzeczywistego (a przynajmniej to wywnioskował z tablic), więc raczej był nastawiony na samotną śmierć, a tu proszę. Znowu z trzeciej strony… 
— Czy ty używasz Sharingana, żeby tu być? — zapytał podejrzliwie i zmrużył oczy, czujnie obserwując twarz Uchihy, który rzucił nieskrępowane: 
— Owszem. 
— Co? — sapnął z oburzeniem. — Nie możesz! Przecież… 
— Używam mojego Sharingana — przerwał mu, zanim zdążył się rozkręcić. — Przebudzonego. Więc nic mi nie będzie. 
— Och? Ale… — zamotał się. Okej. Jak tak to chyba w porządku. — Nie sądziłem, że to będzie możliwe. Żebyś tu przybył. Kiedy będę nieprzytomny — sprecyzował. 
— Również miałem pewne obawy — przyznał Sasuke. — Jednak okazało się, że wystarczy kontakt z samą chakrą, która, swoją drogą, się z ciebie aktualnie wylewa. 
— To… dobrze — zawyrokował po chwili ciszy Naruto i to chyba nie była najlepsza odpowiedź, jaką mógł palnąć. A przynajmniej taki wniosek wysnuł po tym, że został chwycony za przód bluzy i na tyle nieelegancko pociągnięty do krat, że gdyby nie szybka asekuracja rękoma, grzmotnąłby swym licem o metal. 
— Naprawdę mam szczerą ochotę ci przywalić — oznajmił Sasuke nad wyraz spokojnym tonem, trochę niepasującym do grymasu złości, który wykrzywiał jego twarz. 
— Um…
— Niech dotrze do twojego ciasnego łba, że wcale nie jest dobrze, skoro leżysz nieprzytomny i właściwie nie ma z tobą żadnego kontaktu. Jednak — Sasuke odetchnął. Jego oblicze nieco złagodniało. Nieco. — Rozumiem twoje powody. 
— To było jedyne wyjście — rzucił Naruto, jakby na swoją obronę. 
— Chciałbym móc zaprzeczyć — stwierdził Uchiha, puszczając go w końcu, żeby się odsunąć i przeczochrać ciemne włosy w geście frustracji. — Ale faktycznie. Chwilowo to było jedyne wyjście. Jednak nie rozumiem, czemu nie poinformowałeś nikogo o tym, co zamierzasz zrobić. 
— Możemy uznać, że z braku czasu? 
— Nie. 
— Cóż… ty też mi nie powiedziałeś, że jak za długo bawisz się swoimi patrzałkami to możesz w końcu oślepnąć. 
— To nie było istotne. 
— Nie? Więc moje informacje też nie bardzo — odbił piłeczkę. — Słuchaj — podjął nieco zrozpaczonym tonem. — To nie tak, że tylko wyczekiwałem chwili, żeby się tu zamknąć. Ale dobrze było być przygotowanym na ewentualność, że no, nic innego nie zostanie. Nie chciałbym… nie zniósłbym, gdyby znowu lis… ja… — zaciął się na chwilę, szukając odpowiednich słów. — … gdyby komuś się coś stało. 
Gdyby tobie się coś stało.
Przez chwilę Sasuke przyglądał mu się w milczeniu. 
— Skąd właściwie — zaczął w końcu. — wiedziałeś, że możesz się zapieczętować? Że to da jakikolwiek efekt? 
— Och. To. Cóż. — Zagryzł wargi. Przez chwilę zastanawiał się, jak rozpocząć. — Właściwie nie jestem jedyną osobą, która takie coś zrobiła. 
I opowiedział. O historii Mito Uzumaki, która była pierwszym jinchuuriki dziewięcioogoniastej bestii. O historii, która została zapisana na klanowych tablicach rodu Uchiha. 

*** 

— Mito była pierwsza — zaczął. — Mito Uzumaki. I nie, nie wiem na ile byliśmy spokrewnieni — odpowiedział, widząc, że Sasuke chce się wtrącić. — W każdym razie: wychodzi na to, że mój klan… no istniało coś takiego jak klan Uzumaki, co nie? Więc: klan ten był piekelnie dobry w pieczętowaniu. A Mito to już w ogóle wymiatała w te klocki — stwierdził z niejaką dumą. — Przez co zyskała uznanie w oczach klanu Uchiha na tyle, że zapiski o niej wydawały się być tak istotne, że trafiły na wasze klanowe tablice. No wiesz, twój ród zawsze miał niezdrowy pociąg do wszystkiego co wiązało się z bijuu. A Mito ze względu na swoje umiejętności cieszyła się naprawdę wielkim szacunkiem wśród twoich przodków. Więc: była pierwsza. Sama zapieczętowała w sobie lisa. Jednak, jak dobrze wiemy, po śmierci nosiciela bestia zostaje uwolniona, a jedyny minus dla samego demona, to to, że jego chakra rozprasza się po świecie i potrzeba nieco czasu, żeby się złożyć do kupy. Właściwie nie wiemy, czy to kwestia dni, miesięcy, czy lat. Dla ludzi jednak: wciąż ciulowo, kiedykolwiek by to miało nastąpić. Aby uniknąć panoszącego się po świecie demona postanowiono przenieść bijuu do ciała innego nosiciela, zanim Mito umrze. Pieczęć była silna, tyle że w ostatnich dniach jej życia, co zrozumiałe, słabła momentami. Żeby zapobiec uwolnieniu się Kyuubiego zapieczętowała się więc. Razem z nim. W sobie. 
— I tak odeszła? 
Naruto zamrugał lekko zdziwiony. Akurat za wszystkich pytań, jakie mogły paść nie spodziewał się takiego. 
— No… tak? — potwierdził po chwili wahania. 
— Sama? Zamknięta we własnej podświadomości? 
— Taki był cel, nie? — Zmarszczył brwi. — W sensie, i tak miała umrzeć w niedługim czasie. Dożyła sędziwego wieku. Marna była szansa, że wykończy ją bycie tutaj. Wiesz, przebywanie w pobliżu chakry Kyuubiego w końcu tak jakby… pochłania. Mito wiedziała, że jej zaszkodzić już nie zdoła. 
— Ale tobie tak — powiedział wolno Sasuke. — Tobie zdoła. Bo, jakkolwiek by na to nie spojrzeć, w sędziwym wieku nie jesteś. 
— No, nie jestem — przytaknął, dosyć głupkowato. Niekoniecznie wiedział, czemu Uchiha tak krąży wokół tej kwestii. — Do czego w sumie zmierzasz? 
— Do tego — warknął, na co Naruto profilaktycznie odsunął się od kraty. — Że użyłeś pieczęci nieposiadającej formuły odwracającej! Użyłeś pieczęci, wiedząc, że cię to w końcu zabije! 
Ach. 
No tak. 
— Nie wspominałem? — zapytał niewinnie. 
— Zamorduję cię. 
W przypływie wisielczego humoru Naruto pomyślał, że w takim przypadku Sasuke powinien ustawić się w kolejkę tuż za lisią chakrą. Jednak wolał tego na głos nie mówić. Mimo wszystko nie chciał mieć już bardziej przekichane. 

*** 

Znowu siedział pod kratą. I znowu czuł ból. Czy też raczej WCIĄŻ czuł ból. Jak nie patrzeć pod tym względem jego sytuacja była akurat stabilna, bo uczucie dokuczliwego pieczenia trwało od momentu w którym przebudził się w tym miejscu. Tyle że czasami było to jedynie upierdliwą niedogodnością, a momentami znowu musiał powstrzymywać się przed niechcianymi wrzaskami cierpienia.
Ale to nic. Mogło boleć. Niech boli. Bo przynajmniej to znaczyło, że wszyscy byli stosunkowo bezpieczni. 
Uśmiechnął się słabo, otaczając się rękoma, chowając twarz w kolanach. No. Nie było tragedii. Zwłaszcza, że hej, JESZCZE zobaczy Sasuke! Może nawet nie raz i nie dwa! Wszystko zależy od tego ile on sam faktycznie wytrzyma w tym zamknięciu, zanim pochłonie go chakra.
W każdym razie Sasuke w każdej chwili mógł się pojawić znowu, tylko nieco podładuje baterie, bo jak nie patrzeć, pobyt w miejscu wypełnionym lisią chakrą nikomu jakoś szczególnie dobrze nie służył. Więc tak. Sasuke mógł tu wrócić. Sasuke, który uparcie twierdził, że wyciągną go z tego bagna. Że nie ma opcji, aby nie istniała możliwość jego powrotu. Niech tylko Naruto wytrzyma jeszcze trochę, aż Tsunade z Sakurą na czele grupy wyspecjalizowanych ninja nie skończą przygotowań substancji, która ostatecznie stłamsi lisie działania. 
Te myśli były niezwykle pokrzepiające.
Uchiha uparcie wierzył, że wszystko skończy się dobrze. A Naruto równie uparcie milczał w tej sprawie, nie chcąc pozbywać go złudzeń. Bo mimo wszystko bardzo dobrze zdawał sobie sprawę z tego, jak rysuje się przyszłość. 
W sumie to nigdy nie sądził, że w jakiejkolwiek kwestii Sasuke będzie wykazywał się większym optymizmem niż on. Zaśmiał się dosyć nerwowo na tę myśl. 
No. Nie sądził. 
W życiu też nie sądził, że jakikolwiek człowiek będzie miał na niego aż taki wpływ. Bo nawet siedząc w tym piekielnym zamknięciu, w tych nielicznych chwilach kiedy Uchiha był obok, wszystko było lepsze i nawet perspektywa własnej śmierci nie wydawała się być aż tak przerażająca. Wystarczyło tylko, że mężczyzna był w pobliżu. 
Kiedy jednak Sasuke znikał, wszystko stawało się gorsze. Ból bardziej dawał się we znaki, ciemność wydawała się być mroczniejsza, a lis… noo... jeżeli chodziło o lisa, to on był akurat stabilnie złośliwy. Chociaż fakt faktem, częściej marudził, kiedy znajdowali się we dwoje. Gdy Sasuke był razem z nimi, jakoś wyjątkowo oszczędnie rzucał obelgami. 
W każdym razie: wszystko było lepiej kiedy Sasuke znajdował się obok. 
Bo kiedy go nie było… Naruto fiksował. 

*** 

Bolało, bolało. 
Ach, jakaż miła odmiana, czyż nie?
Bolało. 
Myśli jakby… rozlazły się na wszystkie strony. Nie za bardzo był w stanie zebrać je do kupy, żeby, żeby… w sumie… po co? Obraz nieprzyjemnie rozmazywał mu się przed oczami. Może to i lepiej, skoro w repertuarze widokowym miał dostępne tylko lisie ślepia i jego wyszczerzony w złośliwym grymasie pysk. 
Siedział (chociaż może trafniejszym określeniem było leżał?) pod kratą, z rękoma bezwładnie leżącymi po jego bokach. W wodzie. Mętnej wodzie. Czarnej wodzie. Pewnie jakby ktoś go zobaczył, to miałby niezły ubaw, bo no… nie prezentował się najlepiej zapewne. A jeżeli wyglądał tak jak się czuł to już w ogóle.
Bolało. 
Stęknął cicho, nie mając nawet siły na jakąś większą reakcję. Był zbyt obolały. I zmęczony. Tak cholernie, kurewsko zmęczony… Nie myślał… nie spodziewał się… nie, nie… 
Że będzie tak ciężko? Podszepnął lis z fałszywym współczuciem. Zaraz jego ton nabrał paskudniejszej nuty. Zdechniesz tu sam. Sam jak palec.Zaśmiał się szpetnie. 
Sasuke…
Ten Sasuke, którzy przez lata darzył cię obojętnością? Ten sam, który na lata przekreślił waszą znajomość? Ten sam, który dla własnego widzimisię opuścił wioskę i… ciebie? Biedny, naiwny głupcze. Sądzisz, że ile czasu zajęłoby mu znalezienie nowego celu, który nie uwzględniałby twojej obecności w jego życiu? Jak myślisz, kiedy by się po prostu tobą znudził?
 
Naruto zamknął oczy. Starał się nie zwracać uwagi na lisie złośliwości, ale ciężko było to uczynić, skoro głos demona rozlegał się w jego własnej, biednej głowie. Jednak jakimś cudem udało mu się zignorować słowa demona. Zamiast tego zebrał myśli i zmusił się do cichego wypowiedzenia zdania: 
— Dlaczego w tobie tyle nienawiści? 
— Ach nie — lis zaśmiał się. Znowu. — Źle na to patrzysz mój kochaneczku. We mnie nie ma nienawiści.— Chwila przerwy, wypełnionej złośliwym parsknięciem. — Ja nią jestem. W całej swej okazałości. 

*** 

Czas mijał. 
Ból wciąż trwał. 
Naruto robił to, co jedyne mógł robić - rozmyślał. Starając się ignorować to, że wszystko tak piekielnie go boli. Że własne myśli zdradziecko nie chcą poukładać się w głowie tak jak powinny. Że wszystko będzie się rozmazywać, żeby zaraz nabierać ostrości. Że w jednej chwili będzie się czuł w miarę normalnie, a już w kolejnej nie będzie w stanie ogarniać nic. 
Rozmyślał o tym, że naprawdę nie spodziewał się, że będzie aż tak… źle. No. To słowo idealnie opisywało to co się działo. Rozmyślał również o lisie. O tym, czym właściwie był demon i jakim cudem takie skupisko nienawiści znajdowało się akurat w nim. Rozmyślał także o… Sasuke. Zwłaszcza o Sasuke. Bo kiedy to robił, mimo wszystko, nawet siedzenie w tym cholernym zamknięciu nie wydawało się być takie straszne. 
Co w sumie znowu prowadziło go do ciężkiej przekminy: pragnął go… czy może kochał? 
Ach. W sumie. Nieważne. I tak czy siak, po prostu rad był, że chociaż przez te kilka tygodni mógł z nim być. Nawet, jeżeli wszystko miało się niedługo żałośnie skończyć. Ostatecznie i definitywnie. 
Jednak miło było pomyśleć, że może… kochał?
— Chciałbyś — parsknął lis, wychwytując jego myśli. 
Bolało. 
Nie kochał? 
— A jesteś zdolny do takich emocji? — W głosie lisa zabrzmiała radość. — Nie łudź się. Pod tym względem jesteśmy tacy sami.
Bolało, bolało. 
Zamknął oczy, nie chcąc patrzeć na czerwone ślepia. Zresztą, obraz znowu nieprzyjemnie się rozmazywał. Myśli nie chciały składać się w całość. Wszystko było takie… męczące. 
— Może i masz rację — przyznał niechętnie. — Może faktycznie masz rację… 
Zmęczony. Bolało. Bolało, bolało… 
— Naruto? Hej… 
Och, a cóż to za przyjemny głos?
Z wysiłkiem rozwarł powieki. Mimo wszystko poczuł się znacznie lepiej. 
— Sasuke — powiedział, co w sumie zabrzmiało bardziej jak szept. Odchrząknął zaraz i obrócił nieco pokracznie. Wstał z tyłka, przytrzymując się krat o które dotychczas się opierał. Na jego ustach pojawił się delikatny uśmiech. — Fajnie, że wpadłeś. 
— Wyglądasz okropnie. 
— Wybacz, nie miałem jakoś sposobności przejrzeć się w lustrze — rzucił marnym żartem. — Jak się sprawy mają? 
— Do przodu — odpowiedział Sasuke, przyglądając mu się bacznie. — Naprawdę wyglądasz okropnie. — Westchnął. Zbliżył się do krat, przełożył przez nie ręce i przyciągnął nieco bezwładne ciało Uzumakiego do siebie, na tyle, na ile umożliwiała to dzieląca ich przegroda. 
I tak trwali. W ciszy. W nieco pokracznym uścisku. 
Naruto westchnął z niejaką przyjemnością i ulgą. 
O tak. Kiedy Sasuke był blisko, wszystko było łatwiejsze do zniesienia. 
— Wyciągnę cię z tego — usłyszał łagodny głos. — Jakoś cię z tego wyciągnę. 
Nie odpowiedział. 

*** 

Nie było z nim dobrze. Nie mogło być, skoro nagle doszedł do wniosku, że z ich dwójki w ostatnim czasie to jednak Sasuke mówił więcej niż on. To zdecydowanie był objaw, który świadczył o tym, że z Uzumakim było po prostu źle. A z racji tego, że sam Uchiha też jakoś nigdy nie był szczególnie rozmową osobą, to większość czasu spędzali w ciszy. Nie, żeby mu to przeszkadzało.
Och nie. Zdecydowanie nie. 
Ważne, że Sasuke tu był. Po prostu był. Przy nim. Z nim. 
Jak zawsze. 
Nie zawsze.
— Zamknij się. 
— Przecież nic nie mówię. 
— Nie ty. Lis — wyjaśnił Naruto, nie odrywając głowy od zimnych stalowych prętów, o które się opierał. 
Siedzieli po przeciwnych stronach krat. Siedzieli do siebie plecami, lekko trzymając się za dłonie, teraz zanurzone w wodzie wypełniającej to cholerne więzienie. Ale to nie było ważne. Nic nie było właściwie ważne. 
Nic, nic.
Bolało.
Skrzywił się przy kolejnej fali piekącego bólu, która rozeszła się po jego kończynach. Znowu nie miał siły. Znowu myśli nie chciały się skupić na jakimkolwiek temacie. Ale przynajmniej Sasuke był tu. Blisko. Przy nim. Zawsze przy nim. 
— Przy mnie — mruknął, nieco nieprzytomnie. 
— Hm? 
— Jesteś — odpowiedział, mając nadzieję, że to nada nieco większego sensu jego mamrotaniu. 
— A gdzie indziej miałbym być? 
Właśnie? Gdzie miałby być? 
Naruto zmarszczył brwi, kiedy jego ociężały mózg próbował sklecić myśl. Wiedział, że on sam miał… spore problemy z rozeznaniem we własnych emocjach… ale jak to było właściwie z Sasuke? 
— Nie wiem. — Wstrzymał oddech na chwilę, podczas kolejnej fali bólu. — Gdzie indziej. Po prostu. 
— Nie bądź głupi — w głosie Sasuke pojawiło się rozdrażnienie. Jakby nie mieściło mu się w ogóle w głowie, że miałoby go zabraknąć w tym cholernym więzieniu. 
— Ale… 
— Ty tu jesteś. To wystarczający argument. Jak dla mnie. 
Och. Naruto zmarszczył brwi, analizując otrzymaną odpowiedź. Co czuł Sasuke, że właściwie mówił takie rzeczy? 
To… pragnienie? Czy… co?
Kochał? 
Pragnął? 
Strażnik nie potrafił kochać. Ale Sasuke nie był strażnikiem. Ach, właśnie… coś było z tym strażnikiem. Tylko teraz jakoś nie miał zupełnie głowy do tego tematu, zwłaszcza, że rozważania popłynęły swobodnie w całkiem innym kierunku. 
— Czemu nie chciałeś iść do Tsunade? — zapytał nagle. Sam niekoniecznie wiedział, dlaczego akurat o to. 
— Kiedy? 
— Przy ostatnich atakach. 
W ramach odpowiedzi jego dłoń została mocniej ściśnięta. Chyba. Miał drobne problemy z odczuwaniem rzeczy. Och, ale tak. No. Mocniejsze ściśnięcie.
— Chciałem… być — odpowiedział z niejakim wysiłkiem, jakby ciężko było mu samemu przed sobą zdobyć się na taką odpowiedź. — Z tobą. Przy tobie. 
— Och. — Och. 
Dlaczego?
Chciał być. Z nim. Przy nim. 
Więc… dla tej chęci bycia przekładał nieuchronną wizytę u Hokage? Czyżby po prostu obawiał się, że Tsunade w końcu odseparuje go od niego, zamknie w szpitalnych czterech ścianach i odstawi Uchihe, z racji tego, że jednak sobie nie radzą tak świetnie z lisim demonem, jak sądziła na początku?
Chciał… być… przy nim. Z nim. Mimo wszystko. Nawet jeśli było to niebezpiecznie, nie tylko dla niego samego, nie tylko dla Naruto, ale i dla dobra wioski i wszystkich ich mieszkańców? 
Czemu? Dlaczego?
Aż takie pragnienie? 
A może to… miłość? 
Zmarszczył brwi. Wysunął dłoń z ręki Sasuke, żeby nieporadnie obrócić się w jego kierunku i uklęknąć, trzymając się krat. Uchiha, siedzący po turecku po drugiej stronie, przyglądał mu się bez słowa. Naruto przez chwilę również się nie odzywał. Myślał. Starał się myśleć w każdym razie, ale lawirujące strzępki rozważań i monotonny ból nie ułatwiały jakoś szczególnie tego zadania. 
Kochał? Czy pragnął?
Nie wiedział. Wciąż nie wiedział, co czuje on sam, albo co też takiego czuł Sasuke. Sam właściwie nie rozumiał, dlaczego akurat wzięło go na ten temat, ale nagle nie było nic bardziej istotnego od rozwiązania tej kwestii. 
Bo w sumie… 
Czym była właściwie miłość?
Pragnął? Tylko pragnął? Czy kochał? 
Co znaczy kochać? 
Potrzebować. Jak powietrza?
Ale czy tego samego nie dotyczyło gorące pragnienie? 
Pragniesz. Pragniesz, pragniesz. Pożądasz. Chcesz wziąć w posiadanie i nie oddać. Mieć, po prostu mieć dla siebie.
— Być może — mruknął do siebie, nie odrywając spojrzenia od ciemnych oczu znajdujących się po drugiej stronie krat. 
A może nie? Znaczy, jasne. Pragnął Sasuke. Uwielbiał go dotykać i być dotykanym. Uwielbiał czuć jego usta, jego zapach, niecierpliwe ręce na własnej skórze. Jego zmysły szalały, za każdym razem gdy dochodziło między nimi do jakiegokolwiek zbliżenia. Ale przecież nie tylko żądza nim targała w obecności Sasuke. Przecież to tylko jeden z elementów miłości i… 
Och… 
Kochał.
Kochał?
Ponoć nie mógł. Ponoć nie umiał? Strażnik potrafił kochać? Czy nie? 
On… mimo to… kochał? 
Bo czym właściwie jest miłość? 
Czymś… wzniosłym. Ponoć. Czymś niewiarygodnie pięknym, wspaniałym. Czymś, o czym marzą ponoć wszyscy, czymś co od wieków łączy i dzieli ludzi, czymś… trudnym. Do opisania. Do sprecyzowania. Czymś… czymś… 
Czymś. 
Zmarszczył brwi. 
Indywidualnym?
W końcu, czy to ważne jak ktoś opisywał to konkretne uczucie? Czy naprawdę konieczne jest sprecyzowanie w regułę znaczenie tego słowa dla ogółu? Czy rzeczywiście w samej istocie tej konkretnej emocji tkwi umiejętność określenia jej jakimiś standardami? A może… 
tylko może… cały precedens tkwi w tym, by samemu, tak zupełnie dla siebie, umieć określić czym dla danego człowieka jest właśnie ta nieszczęsna miłość? 
Tak zwyczajnie. Dla siebie. Indywidualnie i tylko wyłącznie własnymi słowami. A on znał te słowa. 
— To ty — powiedział ze zdumieniem. 
Nagle to wszystko było takie oczywiste. Nagle po prostu wiedział, że miłością może być czarna, gorzka kawa wypita o abstrakcyjnej godzinie. Miłością może być ciche wejście do pokoju z futonem i położenie się tuż obok bez słowa wyjaśnień. Miłość to patrzenie, obserwacja, czy aby wszystko w porządku i działanie, kiedy jednak w porządku nie jest nic. Miłość to wtedy, gdy pojedynczym słowem rozjaśnia się czyjś dzień, nawet jeżeli słowo to jest akurat wyjątkowo często stosowanym przezwiskiem.
— Idioto, co… 
— To ty, draniu — szepnął. Z wysiłkiem wykrzywił wargi w zmęczonym, bolesnym uśmiechu. Z tym samym wysiłkiem wysunął rękę za kraty, żeby dotknąć jego policzka. Żeby opuszkami palców przejechać po gładkiej skórze. 
— Co?
— Jest tobą.
— Co?!
— To ty. Miłość to po prostu ty. 
I świat zniknął. 

Żeby zaraz ponownie się pojawić w całkiem innym wydaniu.