środa, 28 marca 2018

Na granicy fiksacji

Takżetak. 
Jeszcze raz dziękuję za komcie 
I zapraszam na część kolejną, którą betowała Akari :*. 

XXI 

— Więc to dlatego… — Naruto stał przy szpitalnej kozetce na której ulokowano Sasuke. Aktualnie znajdowali się tu sami, bo Tsunade wraz z Sakurą, po wstępnych oględzinach mężczyzny, pognały zaraz po bardziej zaawansowany sprzęt do badań i medykamenty jakich w pomieszczeniu nie znalazły. Na oczach leżącego Sasuke znajdował się okład, mający załagodzić objawy nadużycia Sharingana. 
Tylko załagodzić. 
Najwyraźniej w tym przypadku medycy również nie byli w stanie za wiele zdziałać, bo nie dało się wyeliminować przyczyny. Zwłaszcza, jeżeli weźmie się pod uwagę, że to znowu wszystko przez tego cholernego lisa. W końcu, gdyby nie demon Sasuke nie musiałby nadużywać swojego wzroku. 
Naruto nie otrzymał odpowiedzi na niedokończone pytanie. Nie, żeby naprawdę potrzebował jakiegokolwiek wyjaśnienia. Akurat szybko zatrybił pewne rzeczy, kiedy na własne oczy ujrzał jak Sharingan sponiewierał swojego posiadacza. 
I rozumiał już skąd ta zwłoka przy poprzednim ataku. Mieli wtedy nadzieję, że uda się ujarzmić lisią moc w inny sposób.
Cóż. 
Nie udało się. 
— Od kiedy wiesz? — zadał inne pytanie, obracając się i siadając na wolnym skraju łóżka, tuż przy kolanach Sasuke. Ręce zacisnął na krawędzi materaca. Bardzo starał się nie skupiać na tym, że Uchiha teraz…. Cierpiał. Że to przez niego, przez to, że nie potrafił ujarzmić chakry dziewięcioogoniastej bestii znaleźli się w takiej, a nie innej sytuacji. Że przez niego Sasuke… przez… 
Przymknął powieki, oddychając głęboko. 
— Hm? 
— Od kiedy zdajesz sobie sprawę z tego, że używanie Sharingana na lisie ci szkodzi — sprecyzował, po kolejnym wolnym wdechu. Gdy Uchiha i na to pytanie jakoś bardziej nie zareagował, sam sobie odpowiedział. — Ach. Od początku. — Jakiż był głupi, że niczego się nie domyślił! Och, gdyby wiedział, gdyby tylko wiedział… — Od kiedy tylko odkryłeś, że może on w pewnym stopniu kontrolować Bijuu, zdawałeś sobie sprawę z tego z jakim ryzykiem będzie się to wiązać. 
— To nie tak — dobiegł do jego uszu zmęczony głos. 
— Nie? — Naruto uśmiechnął się gorzko pod nosem, w końcu otwierając oczy. 
Przez niego. Wszystko przez niego.
Sasuke. Cierpiał. Przez niego. 

— Sharingan może kontrolować demona. W pełni.
— Ale? 
— Ale nie taki jak mój. — Usłyszał za sobą poruszenie. Najwyraźniej Uchiha postanowił ściągnąć już okład z twarzy. — W sensie — mężczyzna ucichł znowu, szukając odpowiednich słów. 
Fascynujące. Uchiha nie potrafiący czegoś wyjaśnić. 
— Co jest z nim nie tak? — zadał pytanie pomocnicze. 
— Nie przebudziłem go — tym razem odpowiedź nadeszła w miarę szybko. — Jedynie otrzymałem. 
— Och? — Ciekawe. — Od... — zaczął, a zaraz kolejna odpowiedź sama pojawiła się w jego głowie. — Itachi? Twoja misja. Udałeś się po oko brata. — Zmarszczył brwi, kiedy myśli popłynęły tym torem. — W oficjalnych zeznaniach i raportach, które składałeś po powrocie do wioski oznajmiłeś, że Itachi Uchiha nie żyje. — Niewyraźny pomruk utwierdził Naruto w przekonaniu, że w nieoficjalnych wersjach wydarzenia między Sasuke a bratem przedstawiały się zupełnie inaczej. I że właśnie dzięki temu “inaczej” młodszy Uchiha mógł powrócić do Konohy. W końcu odzyskał spokój… — Nieważne — zawyrokował. Znaczy, jasne. Chętnie usłyszałby tę historię, jednak jak nie patrzeć, mieli teraz ważniejsze kwestie do obgadania. Lub też, po prostu, to byłoby za dużo informacji jak na tę chwilę. Zwłaszcza dla jego skołowanego mózgu, który usilnie odtwarzał w głowie obraz zakrwawionej twarzy Sasuke. — Nie w tej chwili w każdym razie. Kiedy zamierzałeś mi powiedzieć? 
— O czym…? 
— Że najwyraźniej przy każdym użyciu Sharingana coś ci zaczyna nie trybić w organizmie — rzucił z przekąsem. — Myślę, że to niezbyt zdrowy objaw tak krwawić z oka. 
— Nie zamierzałem. — Krótka odpowiedź została wypowiedziana beznamiętnym tonem, a przez jej treść Naruto automatycznie cały się spiął. Wyprostował ramiona, mocniej zaciskając dłonie na krawędzi materaca. 
— Aha — mruknął. Cóż. W sumie pod tym względem byli kwita. On też przecież na początku nie był skory do zdradzania szczegółów na temat swojego zdrowia. Nie, żeby ta myśl była jakoś szczególnie pocieszająca. 
Przez niego.
Nigdy więcej. Nie pozwoli, żeby… 

Spuścił głowę i wbił spojrzenie w swoje kolana. Teraz… 
Odetchnął ciężko. 
Teraz nie zostało już nic. Nic, co mogło wyhamować lisie zapędy. Bo przecież Naruto nie pozwoli, żeby Sasuke cierpiał przez tego głupiego lisiego demona, więc koniec z Sharinganem. 
Nie pozwoli.
Ale oni potrzebowali czasu, a nie zostało już nic co inni mogliby uczynić, aby powstrzymać Kyuubiego. Ale wciąż istniała… rzecz, którą on mógł wykonać w pojedynkę. Dzięki której mógł dać im ten czas, potrzebny na stworzenie czegoś, co całkowicie wyeliminuje demona z tego świata. Mógł spowolnić bestię. 
Mógł chronić Sasuke. Nie dopuścić, żeby znowu mężczyzna musiał używać Sharingana. 
Wstał gwałtownie i w tym samym czasie otworzyły się drzwi do sali w której się znajdowali. 
— Mówiłam, głupi szczylu, że tak się to skończy — oznajmiła Tsunade, wkraczając ponownie do pomieszczenia. Od razu swoje kroki skierowała do wciąż leżącego Uchihy. — Ale nie! “Nic się nie dzieje.”, “Wszystko ok.”, tak psiakrew! — Przysiadła na skraju, gestem nakazując Sasuke również usiąść. — Pokaż mi to — niedelikatnie pociągnęła go za policzek, jednym palcem obniżając powiekę. W jej drugiej dłoni pojawiło się jakieś dziwaczne ustrojstwo, którego jeden koniec przytknęła do oka Sasuke. Przez drugi sama zerkała, mamrocząc złowrogo pod nosem. 
Gdyby nie to, że wcale nie było mu do śmiechu, to radosnym parskaniem z chęcią skwitowałby obraz, jaki miał przed sobą. Jednak teraz nie umiał zdobyć się na taką reakcję. Więc odsunął się i tylko patrzył. Kątem oka zauważył, że tuż obok niego przystanęła Sakura, trzymająca naręcze medykamentów.
— Co się stanie, jeżeli będzie dalej używał kekkei genkai? — zapytał Naruto po dłuższej chwili w której Tsunade, mamrocząc pod nosem, kontynuowania badania. 
— Ni… 
— Oślepnie — odpowiedziała Hokage, nie zważając na to, że Uchiha usiłował coś powiedzieć. — I to chyba bardzo szybko, skoro lis atakuje coraz częściej — dorzuciła, wyraźnie złym tonem. 
Naruto zacisnął dłonie w pięści. Nieświadomie pokiwał głową, przytakując jej słowom. W myślach spróbował ustalić ile czasu minęło między ostatnimi atakami, tylko po to, żeby nie myśleć o tym jak Sasuke się sponiewierał. 
Przez niego. 
Więc… Zaledwie kilka godzin? W takim tempie mógł spokojnie spodziewać się następnych prób wyzwolenia jeszcze dzisiaj. 
Mieli za mało czasu. Po prostu. Za mało czasu na to, żeby oko Sasuke dało radę się regenerować między kolejnymi atakami. Za mało czasu, żeby dopracować lek, który miał im tylko dać więcej dodatkowych dni na znalezienie metody na całkowite unicestwienie Kyuubiego. Za mało czasu, żeby faktycznie ów metodę znaleźć. 
— Ten lek nad którym pracujecie… — zaczął powoli, kierując spojrzenie na Sakurę. 
— No? 
— Właściwie co ma robić? 
— Blokować atak — odpowiedziała dziewczyna. — To najłatwiejsze w obecnej sytuacji. 
— Aha —Pokiwał głową. — A więc najpierw blokowanie, a potem całkowite unicestwienie? 
— Um… — dziewczyna zmarszczyła brwi. 
— To nie takie proste. — Tsunade włączyła się do dyskusji, nie przerywając badań. — Unicestwienie jest teoretycznie możliwe w każdej chwili. Ale nie będzie definitywne.
— Jak w przypadku, powiedzmy, mojej śmierci? 
— A no. Kyuubi faktycznie przez pewien czas nie istniałby na tym świecie w swojej ścisłej formie. Jednak to skupisko chakry. Konkretnej, złowrogiej chakry, która — jak już mówimy o teoretycznych rozwiązaniach — w przypadku śmierci jinchuuriki tylko by się rozproszyła, aby po pewnym czasie znowu połączyć w szalejącego demona. Jednak jestem przekonana, że istnieje sposób, aby pozbyć się Bijuu na zawsze albo chociaż skrępować na tyle, żeby nie przeszkadzało w codziennym życiu bez narażania nosiciela na jakiekolwiek konsekwencje. Jednak potrzebujemy...
— Czasu — dopowiedział. 
— Tak. Czasu przede wszystkim. — Westchnęła. — I informacji. Przydałyby się wszelkie dane, dotyczące samego procesu pieczętowania. Jednak pod tym względem… ciężko o cokolwiek. — Z informacjami akurat za wiele nie pomogę — mruknął bardziej do siebie niż kogokolwiek innego. W jego głowie wciąż tkwiły myśli wyłącznie o tym, że potrzebowali czasu: leku jeszcze nie przygotowano, Sharingan był bezużyteczny, a pieczęć w każdej chwili mogła trachnąć. Byli, co tu dużo mówić: udupieni. — Co, kiedy lis znowu zaatakuje? — zapytał, nie spodziewając się odpowiedzi. Odetchnął, czekając jeszcze chwilę, że może jednak ktoś go czymś zaskoczy. Nie zaskoczył. — No właśnie. — Wolno wciągnął i wypuścił powietrze z płuc. Zaraz potem rzucił: — Ile? 
— Co? — Tsunade spojrzała na niego czujnie. Tak jak Sakura i Sasuke. 
— Ile czasu wam potrzeba? Miesiąc? Rok? Dłużej?
— Nie wiem — przyznała powoli. — Ciężko to określić. Na pewno więcej niż mamy w tej chwili. 
— W porządku. — Odetchnął po raz kolejny. Wolno. Spokojnie. 
Jeszcze raz.
Chyba nadszedł czas. Teraz. Kiedy i tak nie mieli innego wyjścia. Teraz. Kiedy lis jeszcze siedział cicho i nie mógł mu przeszkodzić. 
Teraz. 
Nie pozwoli, żeby ktoś jeszcze cierpiał.
Nie. Nie pozwoli.
Powinien… teraz…
Musi ich chronić. Wszystkich.
Musi chronić Sasuke. 

Och, psia mać. Mimo tego, że WIEDZIAŁ na czym polega sposób na zyskanie czasu, który wyczytał z klanowych tablic, mimo tego, że miał wiele dni na oswojenie się z myślą, co będzie musiał w końcu zrobić, to jednak nie był gotowy. Teraz, kiedy dzieliły go zaledwie sekundy od wykorzystania go był… przerażony. Bo dopiero w pełni do niego docierało, co musi poświęcić, żeby chronić innych. Dopiero teraz wyraźnie widział, jak rysuje się jego najbliższa, niezbyt długa przyszłość. 
— Naruto? — W głosie Sasuke zabrzmiała podejrzliwość. 
— Ja… — parsknął. Och, kurwa. — Nie sądziłem, że to będzie aż tak… że… 
— O co ci chodzi? 
— Dam wam… — odchrząknął, nie dokańczając zdania, kiedy zdał sobie sprawę z tego, że jego głos niebezpiecznie się załamuje. Znowu parsknął. Jezu. — Wiesz co, Sasuke? — powiedział głosem zbliżonym do szeptu. — Teraz… teraz się boję. — Mimo tych słów uśmiechnął się, kiedy jego myśli wróciły do momentu ich pierwszej wspólnej kawy na tarasie. Wtedy również rozmawiali o jego strachu. I wtedy też nie potrafił jednoznacznie odpowiedzieć na zadane pytanie. Jednak teraz… och tak, już dokładnie wiedział co czuje. 
— Co ty… 
Pokręcił głową, co spowodowało, że Sasuke nie dokończył pytania. 
Teraz. Musiał teraz. Zanim, psia mać, się rozmyśli.
Teraz. Żeby chronić innych. 
Żeby chronić Sasuke. 
Ręce mu drżały, gdy złożył dłonie w pierwszą figurę skomplikowanej sekwencji. 
Odetchnął. Po raz kolejny. Z ustami wciąż wygiętymi w lekkim uśmiechu spojrzał prosto w oczy Sasuke. Sasuke, który z kompletnym niezrozumieniem przypatrywał się mu bez mrugnięcia. Sasuke, który nagle odepchnął od siebie ręce Hokage, zerwał się ze szpitalnego łóżka i krzycząc coś ruszył w jego kierunku, zamierzając powstrzymać to, co chciał zrobić. Sasuke, który jednak zareagował za późno. 
Dłonie Uzumakiego błyskawicznie ułożyły pieczęć. Na paliczkach palców prawej ręki pojawiły się błękitne ogniska chakry. Bez wahania Naruto trzasnął otwartą dłonią w brzuch. Pięć palców znalazło się idealnie w pięciu punktach pieczęci jaką nosił na brzuchu. Przekręcił. 
Ostatnie co zarejestrował to to, że ktoś chyba złapał jego bezwładne ciało. 

*** 

Spadał.
Ciągnęło go w dół, dół, dół.
Wciąż spadał.
Prosto w objęcia nieświadomości.


*** 

To nie było zbyt przyjemne ocknięcie. Tak po prawdzie, to Naruto nawet nie wiedział, czy takie słowo odpowiednio opisywało to jego… przebudzenie. W każdym razie, przez chwilę naprawdę miał wrażenie jakby spadał z dużej wysokości, a potem nagle leżał płasko. W wodzie. 
Nie był pewien, czy chce otwierać oczy. Chociaż… 
Ok, był pewien, że nie chce. 
Bo, och kurwa, znowu wszystko bolało. Tępy ból, którego źródła nie potrafiłby sprecyzować, obejmował jakby całe ciało. Na szczęście na razie nie był jakoś przejmująco silny.
W końcu rozwarł powieki. Teoretycznie wiedział jakiego widoku się spodziewać. W końcu akurat do tego jutsu był dosyć dobrze przygotowany - w sensie, nie raz i nie dwa przerabiał wszelkie dostępne informacje, więc mniej więcej wiedział, co go teraz czeka. Ale, szczerze mówiąc, jakoś to dobre przygotowanie nie sprawiało, że czuł się lepiej. Nad sobą ujrzał rozjaśniony mdłym blaskiem pochodni sufit, na którym wiły się niezliczone rury i kable. Coś brzęczało cicho. Gdzieś spadały krople wody. Ach, no tak. Faktycznie leżał w cieczy i aktualnie gapił się w sklepienie. Niestety dość znajome sklepienie. Z niejakim wysiłkiem usiadł, na chwilę znowu przymykając oczy, kiedy skroń przeszył chwilowy ból. 
— Przyjemnie — mruknął do siebie. — Nie ma co. 
Teraz przed sobą widział, równie znajome co sufit, kraty. Och tak. Znajdował się przed klatką i zza metalowych prętów obserwował go lis. Z satysfakcją Naruto stwierdził, że bestia jest wyraźnie wściekła. 
— Co? Niecne plany spaliły na panewce? — zapytał niewinnie, siadając. 
— Ty durny szczylu — charkliwe sapnięcie zza krat podniosło Uzumakiego na duchu. — Ty cholerny, durny szczylu… 
— Nawet nie wiesz jak raduje mnie twoja złość. 
No. Zdecydowanie dobrze było zobaczyć, że jego manewr pokrzyżował plany demona. Jednak zaraz ta myśl została zepchnięta na drugi plan, bo w pełni dotarło do niego, że zastosowana technika podziałała tak jak powinna. 
Miało to swoje plusy oczywiście. 
Ale niestety nie tylko. 
Oderwał spojrzenie od demona i wstał. 
Ach. Boli. Odetchnął. Miał dziwne wrażenie, że w każdej chwili jego ciało może odmówić mu posłuszeństwa. Ale mimo to, obrócił się i spojrzał na przeciwległą ścianę. Normalnie nie było tam nic. Tylko ciemność, tu i ówdzie rozświetlana słabymi płomieniami pochodni. 
Teraz wyrastały tam kraty. Te były bez pieczęci i zamka. 
Jego kraty. Do jego więzienia. 

*** 

Zapieczętował samego siebie. 
Tak jak uczyniła niegdyś (a przynajmniej to dało się wyczytać z klanowych tablic rodu Uchiha) Mito Uzumaki, żeby uzyskać czas potrzebny do przygotowania procesu zapieczętowania lisa w nowym nosicielu. Dzięki takiemu zabiegowi demon nie był w stanie przejąć kontroli nad jinchuuriki, gdy pieczęć traciła na stabilności, bo przecież sam jinchuuriki również był niezdolny do operowania własnym ciałem. Tym sposobem Naruto zdołał wytrącić z pazurów lisa sposobność do pojawienia się w świecie rzeczywistym. Przynajmniej na jakiś czas. 
No. 
Problem z tą techniką był taki, że moc lisa w końcu go pochłonie. To jedno. 
Drugie, że nie było odwrotu. W żaden sposób nie dało rady cofnąć techniki. 
Więc zginie. Prędzej czy później. W świecie rzeczywistym w sumie już był pustym kontenerem z którego lis jeszcze przez jakiś czas nie będzie w stanie się wydostać. Ale przynajmniej przez chwilę wszyscy będą bezpieczni. 
Nikomu nie stanie się krzywda. 
I Naruto miał naprawdę nadzieję, że uda mu się wytrzymać jak najdłużej w tym zamknięciu. A przynajmniej na tyle długo, że ktoś zdoła odkryć rozwiązanie mogące definitywnie powstrzymać lisa przed odrodzeniem. 
Dał innym czas. Czas, w którym lis ni jak nie ma możliwości kontrolować jego ciała. W którym nie jest w stanie nikomu wyrządzić krzywdy. 
Tylko tyle mógł zrobić. Tylko to im pozostało. 
— W porządku. — Naruto wzdrygnął się nieznacznie, wybudzając z zamyślenia. Nie podobała mu się słyszana w głosie lisa nuta. Coś w jego tonie sprawiało, że znowu czuł niepokój. — Zrobimy to inaczej. Przyznam, faktycznie pokrzyżował mi plan. Jednak są inne sposoby — głos demona zmienił się w złośliwy szept. — Odrodzę się. Może nie tak potężny jak w pierwotnym planie, jednak wciąż na tyle silny, żeby zmieść z powierzchni ziemi tę twoją kochaną wioskę, razem z jej mieszkańcami. Odrodzę się. Więc tylko odwlekłeś w czasie nieuniknione — w jego głosie dało się znowu słyszeć wyraźną uciechę. — Tylko dałeś im kilka dodatkowych dni na bezowocne poszukiwania rozwiązania sytuacji, która was ludzi przerasta. Jesteś głupcem, myśląc, że to cokolwiek zmienia, bo koniec końców wyjdzie na moje. Będę wolny. Ale wówczas — paskudny uśmiech na jego pysku poszerzył się. — ciebie już nie będzie pośród, jakże walecznych, ale i głupich shinobi tego świata. 
Uzumaki nie obejrzał się na demona, gdy ten głosił swój monolog. Nie był durniem. Wiedział, że tak się sprawy mają, wiedział, że pieczętując się w końcu, no cóż, umrze. A w chwili jego śmierci lisia chakra rozproszy się po świecie, żeby zapewne w nie tak długim czasie znowu połączyć się w dziewięcioogoniastą bestię. 
Jednak… zrobił co musiał. Nie było innego wyjścia przecież, bo gdyby nie jego manewr lis najprawdopodobniej zaatakowałby jeszcze tego samego dnia i tym razem nie byłoby niczego, co mogłoby go powstrzymać przed przejęciem kontroli nad Uzumakim. 
Teraz przynajmniej przez jakiś czas wszyscy są bezpieczni — jego znajomi, jego wioska, jego… I Sasuke. Sasuke również nie stanie się już żadna krzywda. 
Objął się ramionami, zaciskając oczy. Jeszcze w szpitalnej sali dotarło do niego z pełną świadomością z czym się wiązało jego poświęcenie. Dlatego bał się. Tak po prostu. Po ludzku się bał. Bo kto by się nie bał, uświadamiając sobie, że skazuje się na ból i męczące towarzystwo lisa, póki nie zostanie pożarty przez złowrogą chakre? Kto by się nie bał, wiedząc, że ostatni raz patrzy na ludzi, którzy w tamtej chwili byli przy nim? Kto by się nie bał… 
… wiedząc, że zostanie już tylko czekać. Na swoją własną, samotną śmierć. 


*** 

Bolało. Wciąż. 
Nie potrafił sprecyzować, czy natężenie tego bólu się zmieniło w jakimś stopniu. Po prostu: bolało. Plus, stracił poczucie czasu, o ile można było mówić o jakimkolwiek czasie, kiedy siedziało się zamkniętym w swojej podświadomości. Żywił tylko drobną nadzieję, że w świecie rzeczywistym minęło go więcej niż tu.
Siedział, plecami opierając się o kraty, z daleka obserwując wylegującego się lisa. 
— Kurw… — sapnął, zwijając się mimowolnie, kiedy zaatakowała go nowa fala bólu. Ostrzejsza. I tak wyglądał pobyt tutaj, w ciągłym cierpieniu, które znienacka wzmagało się, żeby po chwili znowu zelżeć, dając chwilowe wytchnienie. 
— Jak się czujesz ze świadomością, że to w takich okolicznościach dokonasz żywota? — W głosie lisa słychać było nieskrywaną radość. — Boli, czyż nie? A uwierz mi, będzie boleć bardziej. 
Naruto łypnął na niego złowrogo, wciąż zaplatając dłonie w okolicach brzucha, jakby to w jakikolwiek sposób miało złagodzić katorgę. 
— O mnie się martwić nie musisz — sapnął. — Ale dzięki za troskę. 
— Wiesz, sądziłem, że zwariujesz pod wpływem własnych pragnień — lisi łeb przechylił się nieznacznie. — ale równie ciekawie będzie patrzeć na twoją fiksację wynikającą z tego bólu. Bo to, że zwariujesz jest takim samym pewnikiem, jak moje uwolnienie się. 
— Fajnie — skwitował. Nie ma co. Czekała go tu wspaniała zabawa. — Strasznie rozmowny jesteś. 
— Och, przy dobrej pogawędce szybciej zleci czas, czyż nie? — znowu paskudny uśmiech. 
— Też coś — sapnął, przewracając oczami. Nie miał najmniejszej ochoty wdawać się z tym potworem w jakiekolwiek dyskusje. Chociaż jedna sprawa faktycznie go ciekawiła. — Ale skoro tak bardzo pragniesz pogawędki… — zamilkł na chwilę, w której lis cierpliwie czekał na pytanie. — Co było katalizatorem? Co sprawiło, że byłeś w stanie atakować tak intensywnie? 
— Nie wiesz? — w głosie Kuramy pojawiło się, o dziwo, szczere zdumienie. Które zaraz zostało zastąpione złośliwą uciechą. — Naprawdę nie wiesz? 
— Nie pytałbym… — rzucił z rozdrażnieniem. 
— Ty, mój głupiutki Naruto — zaśmiał się szpetnie, podnosząc do siadu, tylko po to, żeby zbliżyć łeb do krat dzielących go od Uzumakiego. — Ty byłeś kluczem. A konkretniej, twoje popaprane uczucia. Twoje pragnienie posiadania Uchihy. 
— Co ty pieprzysz? — parsknął. — Niby co to… 
— Kiedy budzą się strażnicy? — zapytał Kyuubi, nie odrywając od niego ślepi. Białe kły zalśniły w półmroku. 
— To… 
— Kiedy? 
Naruto zacisnął zęby. 
Och. Oczywiście, że wiedział. Kiedy budzą się strażnicy? Pod wpływem silnych emocji… Ale… ale… jego emocji? 
Gdyby się nad tym tematem zastanowić, faktycznie coś mogło być na rzeczy. Pierwsze ataki miały miejsce, kiedy uzmysławiał sobie powoli, że Uchiha wywołuje w nim większe odczucia niż zwykły przyjaciel. Nie, żeby potrafił jakoś te odczucia konkretniej nazwać. 
Czuł… Pociąg fizyczny. Wyjątkowo silny pociąg. Wtedy, kiedy lis po raz pierwszy wyswobodził się na tyle, żeby przejąć jego ciało. Potem… przy ataku na Sakurę? Co czuł? Niby wszystko było okej przy dziewczynie, ale czy jednak… jednak… Mimo tego, że nie chciał, bo przecież Sakura to jego przyjaciółka to nie brzęczały w nim negatywne emocje?
Zazdrość? Frustracja? 
W sumie może nawet nie tyle to, co irytacja, że Sasuke nie ma blisko. 
Potem znowu, kiedy wrócili z misji. Pożądanie? I ostatnie ataki. Również poprzedzało je przebywanie z Sasuke i wtedy Naruto czuł naprawdę wiele rzeczy. I wszystkie bezpośrednio dotyczyły tego konkretnego mężczyzny. 
Więc… to… o to chodziło? O to co łączyło go z Sasuke?
Odrobina odpowiedniego uczucia w nieodpowiedniej chwili, czyli takiej, kiedy lis jest w pełni sił i nieuśpiony wystarczyła, żeby mógł zaszaleć? Więc wychodziło na to, że im był bliżej Uchihy, tym bardziej lis mógł dokazywać. Czyli co? Żeby powstrzymać lisa powinien po prostu nie czuć? Powinien odgrodzić się od Uchihy, jeszcze zanim cokolwiek między nimi zakwitło? Nawet jeśli w ogóle nie miał najmniejszego pojęcia i nie potrafił nazwać tego co wywoływał w nim Sasuke? Powinien… powinien...
Bolesna myśl ścisnęła go za serce. Boże. 
Jak? 
Jak miałby powstrzymać to co czuje? I właściwie… kurwa. Co on właściwie czuł? Wciąż… nie potrafił, nie wiedział… nie umiał… 
Zagryzł wargę. Lis wpatrywał się w niego, najwyraźniej rozbawiony reakcją na informacje. 
— Teraz — wygłosił w końcu — to i tak nieważne. Dla ciebie nic już nie jest ważne. 
I tu, o zgrozo, Kyuubi miał sto procent racji. 

*** 

Bolało. Bolało. Bolało. 
Zwinął się pod kratami i trwał w bezruchu. Myśli szalały w jego głowie. 
Co czuł? Dlaczego czuł. Jakby nie czuł, nie byłoby problemu. To… pragnienie? Pożądanie? Co to było? 
Bolało. 
Pociągnął nosem, chowając twarz w kolanach. 
Był zagubiony. I przygnębiony. I zamotany. Pragnął? Pożądał? 
Może… kochał? 
— Strażnik potrafił kochać — mruknął do siebie zaraz. — Jednak tego nie czynił. 
Nie. Nie kochał. 
Nie umiał. Bo w jego świecie kochaniem zwano gorące pragnienie i pożądanie. 
Pragnął więc. I to go zgubiło. Ich zgubiło. 
— Wszystkich zgubiło — zamamrotał. 
Bolało.
— Fiksujesz — lis oparł wygodnie pysk na jednej z łap i przyglądał mu się z leniwą ciekawością. 
— Spierdalaj. 
Demon parsknął, najwyraźniej rozbawiony odpowiedzią. Naruto łypnął na niego złowrogo. Wcale mu się nie podobało to, że z chwilowej wściekłości Kyuubi przeszedł na tak spokojne zachowanie. Bo oprócz rzucenia co jakiś czas uwagi — mniej lub bardziej złośliwej — nie wykazywał żadnych innych zachowań. 
Pieprzony futrzak czekał cierpliwie. Na swoją wygraną. I chyba nawet dobrze się przy tym bawił. 
Naruto odetchnął głęboko, zamykając oczy i opierając głowę o kraty. A niech sobie czeka. A niech marudzi, rzuca złośliwościami. Najważniejsze, że teraz i tak nie był w stanie nic zrobić. Ha. Naruto się postara, aby wytrzymać jak najdłużej. Niech pierdzielona ruda kita nie myśli, że będzie tak łatw… 
Syknął ponownie pod wpływem kolejnej fali bólu. 
Bolało, bolało. 
Myśli szalały w głowie i niekoniecznie potrafił je poukładać. Sam nie wiedział, czy to z natłoku informacji jakie ostatnio przyswoił, czy naprawdę mu po prostu odbijało od tego monotonnego bólu. Poplątane myśli szalały mu w głowie i podejrzewał, że przebywanie w tym miejscu zaczyna na niego działać gorzej niż mógłby przypuszczać, że będzie. Z każdą chwilą miał wrażenie, że coraz ciężej jest mu skupiać się na konkretnych rozważaniach, że wszystko staje się bardziej rozmazane i niespójne.
BOLAŁO. 
Zacisnął zęby, powstrzymując się od kolejnego niechcianego stęknięcia. 
Bolało. A strażnik potrafił kochać. Kiedy się budził?
Chwila… strażnik budził. Budził… Kim jest strażnik?

— Właśnie — sapnął. Otworzył gwałtownie oczy. Coś mu nie grało. — Kim jest strażnik? 
— Naruto. 
— Nie! — Poderwał się na nogi, nieco podekscytowany swoim odkryciem (nie, żeby coś mu ono dawało w świetle ostatnich wydarzeń) ignorując całkowicie ból. — O to chodzi, że n… — zamilknął. 
To nie lis wypowiedział jego imię. To nie był jego głos.