środa, 16 listopada 2016

Na granicy fiksacji

Betowała wytrwale Akari ♥ Kochajmy ją, bo dzięki niej Saskłe został sprowadzony do pionu x). I dziękuję za komentarze! ♥

***

XV


Po szybkim ogarnięciu się i wskoczeniu w domowe dresowe spodnie i zmechaconą koszulkę, Naruto po raz kolejny tego wieczoru klapnął na deskach tarasu. Jednak tym razem w dłoniach ściskał gorącą herbatę, na ramiona miał zarzucony koc, a tuż obok niego, w podobnym outficie, siedział Sasuke. Obaj pogrążyli się w ciszy we własnych rozważaniach. Obaj trzymali identyczne kubki, wypełnione parującym napojem. Obaj wpatrywali się we wciąż spadające krople deszczu. Nadeszła noc, chłodna, ciemna noc pozbawiona światła zarówno księżyca, jak i gwiazd.
Naruto napawał się tym chwilowym spokojem. Dzięki sparingowi faktycznie był w stanie całkowicie się rozluźnić i chociaż przez te parę chwil nie martwić niczym. Zapomnieć o wszystkich troskach i po prostu siedzieć, wpatrywać się w ciemny krajobraz i być blisko Sasuke.
Chociaż byłoby milej, gdyby od jakiegoś czasu ten buc się w niego tak nachalnie nie wgapiał. A się gapił. I nie przestawał, mimo że Naruto jawnie ignorował tę sytuację. Nie miał pojęcia jakie dziwne myśli krążą po tej czarnej łepetynie i szczerze mówiąc, nie do końca był pewien czy chce wiedzieć.
— Co? — fuknął w końcu, zwracając twarz w jego stronę i mrużąc podejrzliwie oczy. W ramach odpowiedzi otrzymał wzruszenie ramion. Och, cudownie. Czasami zapominał, jakim zacnym towarzyszem rozmów jest Uchiha. — Jak masz pytania, to je po prostu zadaj, a nie próbujesz wwiercić mi to spojrzenie w mózg — sapnął.
— Nie mam. — Ponowne wzruszenie. Jednak wciąż uważnie lustrował jego twarz. — Po prostu myślę.
— A możesz myśleć, proszę ja ciebie, patrząc w inną stronę?
— Nie.
Naruto przewrócił oczami.
— Ekstra — sapnął i zaraz schował nos w herbacie. Wzrok na powrót wbił w deszczowy krajobraz. Na moment pogrążył się w swoich rozważaniach, jednak cały czas był świadomy tego uporczywego spojrzenia, co spowodowało, że po chwili znowu zwrócił się do Sasuke. — No co? Na temat czego główkujesz, że musisz się przy tym tak wgapiać, co?
— Twoich snów.
Spiął się momentalnie. O nie. To nie był dobry temat. Zdecydowanie nie. Że też ze wszystkich niejasności, jakie mógł sobie wybrać do rozszyfrowania, Uchiha wybrał akurat tę najgorszą! Ku uldze Naruto, nie poruszali jej w gabinecie Tsunade. Jakoś zeszło to na dalszy plan i najlepiej by było, żeby faktycznie tam pozostało. Jednak Uchiha najwyraźniej już przeanalizował sobie to i owo i teraz próbował skleić wszystkie wątki tak, żeby otrzymać całość układanki. A on chyba niekoniecznie chciał, żeby przyjaciel odkrył czego dotyczyły senne wizje. Więc… trzeba było powiedzieć coś, co sprawi, że porzuci ten temat.
— To nic z lisem — powiedział szybko. — Serio. Okazuje się, że no nie. Nic tam nie szperał. To mój własny pokręcony łeb — zaśmiał się i nawet w jego uszach nie zabrzmiało to zbyt naturalnie. — Sądzę, że to ze stresu po prostu. Wiesz, ludzie ponoć mają problemy ze snem jak się stresują, a sam przyznasz, że akurat powodów do nerwów mam pod dostatkiem, nie?
— Nic? — Brew Sasuke powędrowała ku górze. Nie brzmiał na przekonanego.
— Nic a nic! — zapewnił. — Wyszło to podczas mojej uroczej pogadanki z nim — skrzywił się na wspomnienie tego wydarzenia. — Naprawdę, nie patrz tak na mnie z niedowierzaniem. Wiem, że to lisi demon i nie można mu ufać. Ale w tej kwestii akurat nie ściemniał.
Znowu wpatrywali się w siebie bez słowa. A potem Sasuke powiedział coś, co sprawiło, że Naruto zaczął lekko panikować:
— Skoro twierdzisz, że lis nie ingerował w twoje sny, to co ci się śniło?
Kurwa. Kurwa.
Niedobrze.
— Nic! — sapnął. No dobra, to była głupia odpowiedź. — Znaczy, nic ważnego! Po prostu takie jakieś… rzeczy. Takie wiesz… rzeczowe — palnął nieskładnie. Za co ponownie zarobił spojrzenie pełne niedowierzania. — A zresztą, nie rozumiem co cię tak wzięło na ludzkie odruchy, że o to pytasz. Martwisz się? — sarknął.
— Raczej jestem ciekawy.
— A wiesz co możesz sobie zrobić z tą swoją ciekawością? Wypchać się nią możesz, o!
Sasuke nie odszczeknął się. Zamiast tego zmrużył oczy i najwyraźniej nad czymś rozmyślał. Aż w końcu rzucił coś, co automatycznie podniosło Uzumakiemu ciśnienie:
— Ty się boisz.
W pierwszej chwili Naruto zatkało. Bo to nie było to samo przyjacielskie “boisz się”, które kiedyś już Uchiha wypowiedział na tym tarasie. O nie. To było zdecydowanie inne, złośliwe i pełne kpiny. Takie, które sprawiło, że naprawdę się zezłościł.
— No chyba sobie Uchiha żartujesz — warknął. — Nie boję się żadnych śmiesznych snów! Z marudzącym lisem były niekomfortowe, ale tylko i wyłącznie niekomfortowe! Z Kyuubim faktycznie mogłem mieć pewne obawy, bo hej, w każdej chwili mógł coś odwalić, więc sam przyznaj, że miałem prawo się stresować. Ale nie jestem głupi, żeby bać się durnych wymysłów własnej głowy! Chyba coś ci się przestawiło w czerepie nie w tę stronę co powinno, bo naprawdę kretyńskie są te twoje spostrzeżenia! I skoro tak, to wnioskuję, żebyś odpimpał się już od tego tematu, BO PLECIESZ BZDURY.
— Boisz się — parsknął Sasuke, ignorując jego słowa. — Po prostu. Jak inaczej...
— Wcale się nie boję! NIE MAM SIĘ CZEGO BAĆ!
— Nie? Skoro nie boisz się “czegoś” to może “kogoś”?
— Nie bądź śmieszny — warknął. — Miałbym bać się CIEBIE? — wydarł się, z hukiem stawiając kubek na deskach i podrywając się na równe nogi. Koc jeszcze przez moment wisiał na jego ramionach, zanim wolno osunął się na posadzkę.
Przez chwilę sam był zaskoczony, stał tylko i z wyraźną złością wpatrywał się w drugą postać. A Sasuke wyglądał na wybitego z równowagi. I gdyby nie to, że aktualnie Naruto był przepełniony wściekłością, zauważyłby, że chyba pierwszy raz w życiu jest świadkiem tego, że Uchiha niekoniecznie wie co powiedzieć.
Ale Naruto wiedział, że już za sekundę mężczyzna otrząśnie się i trybiki w jego głowie zaczną wszystko analizować. Ciekawe tylko, czy po tym wyznaniu wyciągnie trafne wnioski? Uzumaki jakoś nie miał wątpliwości, że owszem, szansa na to jest ogromna, dlatego wolał jak najszybciej odejść, zanim się to stanie. Zanim przez to chlapnięcie głupoty Sasuke będzie wiedział… i… i…
— Śniłeś… o mnie? — zapytał Uchiha. Pięknie. Po prostu wspaniale.
— Co, zadowolony? — warknął, unikając jednoznacznej odpowiedzi. Nie czekając na reakcję, obrócił się na pięcie i wmaszerował do wnętrza domu.
Na dzisiaj miał dosyć. Wszystkiego.

***

Oczywiście, że nic nie wyszło z błyskawicznego pogrążenia się w upragnionym śnie. O tyle mocno upragnionym, że, och, ponoć miał się WYSPAĆ nie obawiając się, że lis zacznie kombinować. Miło by w końcu było, bo szczerze mówiąc, Naruto już nie pamiętał, kiedy ostatni raz było mu dane obudzić się rześkim i nie czuć przez cały dzień okropnego zmęczenia. Nie, żeby jakoś szczególnie dużo czasu poświęcał na roztkliwianie się nad własnym samopoczuciem. Z marudzącym demonem w głowie miał insze rzeczy, skutecznie zaprzątające mu umysł.
Ale teraz nie było marudzącego Kyuubiego.
Teraz były tylko jego własne, szalejące emocje, których nie potrafił uspokoić. Których nawet nie chciał uspokoić, bo w jakiś pokręcony sposób czuł, że to jego, wyłącznie JEGO własna złość go wypełnia, a nie jakieś cholerne, podkręcane przez lisa uczucia. Uroczo. Naprawdę był ładnie popaprany, skoro czuł satysfakcję z tego powodu. Ale, psia mać, nawet w gabinecie Tsunade nie czuł AŻ takiej złości jak teraz! A wszystko przez cholernego Uchihe.
Wbił złe spojrzenie w sufit. I zaraz odetchnął. Głęboko. Uspokajająco.
Cóż… może… troszeczkę przesadzał z tym swoim złoszczeniem się. Ale tylko troszeczkę! Maleńką ociupinkę jak już! A zresztą, to nie jego wina, że konfrontacje z Sasuke zawsze wywoływały większe emocje niż rozmowy z kimkolwiek innym. Zresztą. Samo wspomnienie o drugim mężczyźnie sprawiała, że… że…
Co właściwie?
Zadumał się przez chwilę.
No właśnie?
Sasuke sprawiał… coś. Jego osoba, jego charakter. Jego wszystko. Po prostu i niemalże od zawsze. Bo przecież, czy już od pierwszych dni w akademii Naruto nie czuł gorącej potrzeby rywalizowania z nim? Czy później przez długie lata wspólnych treningów i misji nie odczuwał swego rodzaju chęci, żeby w pewien sposób być blisko niego? A w końcu: kiedy chłopak zniknął z wioski, czy myśli Naruto i tak wiecznie nie krążyły wokół niego, a zwłaszcza przy kwestii, żeby ściągnąć go z powrotem?
Sasuke sprawiał… coś. I zawsze był obecny w jego głowie.
A Naruto niekoniecznie potrafił określić dlaczego. Czym ten konkretny facet różnił się od reszty znanych mu ludzi? Co w nim było takiego, że Naruto nie mógł, po prostu nie był w stanie, a nawet nie chciał, pozbyć się go z pamięci? I co na przestrzeni lat się zmieniło, że aktualnie patrzył na przyjaciela pod zupełnie innym kątem? O tak, zdecydowanie oswajał się z tą ideą, że go.. że…
… pragnie.
Czyli… to dziwne uczucie, które zaczęło mu towarzyszyć jakiś czas temu, którego nie potrafił sprecyzować to pragnienie?
Usiadł na futonie mrugając zawzięcie. Cóż, nie wiedział od kiedy czuł to… to co czuł. Nic dziwnego, jakby spojrzeć na to, że jednak w zakamarkach jego podświadomości zawsze czaił się lis i utrudniał wszelkie rozważania. Ale teraz, kiedy sobie przypomniał, mógł spróbować dojść do ładu z tą subtelną zmianą, którą odkrył.
Pragnął.
A może… Kochał?
Zmarszczył brwi. Skąd miał to wiedzieć? Bo niby… no SKĄD? Skąd miał mieć pojęcie czym jest miłość? Wiecznie porzucony, niechciany. Wiecznie będący elementem, który każdy chętnie by wykreślił z kart przeszłości. Więc SKĄD? Kochał, nie mając pojęcia czym tak naprawdę jest miłość?
— Bzdura — burknął do samego siebie. Jego myśli zdecydowanie zmierzały w złym kierunku. Naprawdę, przez te wszystkie lawiracje w głowie działy mu się złe rzeczy.
Ale… ale.
Co właściwie znaczy kochać?
Och, no przecież… Kochał swoich przyjaciół. Kochał Wioskę Liścia. Nawet mógł śmiało rzec, że kocha ramen. I to zdecydowanie nie było to samo, czym obdarzył Sasuke. A coś jednak… no coś jednak czuć musiał, skoro ten cholerny facet aż tak zaprzątał mu głowę.
Pragnął. Na pewno pragnął.
Po prostu pragnął? Tak desperacko, tak zwyczajnie, tak… tak… tak jak sobie to zaplanował lis. Jery…
Zresztą, czy w ogóle stać go było na jakieś większe uczucia? Skoro nikt go nie nauczył, nikt nie wyjaśnił co to znaczy kochać? I czy przecież te cholerne bajkowe słowa, które czytywał przez wiele godzin wyraźnie nie mówiły, że skoro był Jinchūriki, był strażnikiem, to i owszem, kochał. Tylko że w jego słowniku to znaczyło jedynie pożądać?
— Kurwa — skwitował. — Kurwa mać.
I co on miał teraz niby zrobić?
Zerwał się z futonu i podreptał do kuchni. Cóż. Sen, nawet bez lisich hahmentów, najwyraźniej dzisiaj nie był mu dany. Ale kolejna herbata, która być może chociaż trochę ukoi skołatane nerwy, czemu nie.

***

Jednak nawet herbaty nie mógł wypić w spokoju. Znaczy, no jakoś tak wyszło, że zamiar ten został całkowicie zapomniany.
Naruto do kuchni wlazł krokiem dosyć niepewnym, czujnie rozglądając się wokół siebie. Ale zgodnie z przewidywaniami, Sasuke nie było w pomieszczeniu, zapewne sam udał się już na spoczynek. I dobrze, psia mać. Uzumaki miał niecny plan chwycenia gorącego napoju i błyskawicznego udania się znowu do swojego pokoju. Chociaż z drugiej strony… gdzieś w podświadomości tkwiła bzdurna myśl, że tak, oczekiwał konfrontacji. Oczekiwał, że Sasuke będzie równie wzburzony jak on sam i zażąda wyjaśnień.
Drzwi na taras były rozsunięte. Mdłe kuchenne światło rozjaśniało drewniane deski, na których wciąż były kubki. Naruto, który stanął w przejściu, przez chwilę się po prostu na nie gapił.
Deszcz zacinał.
Błysnęło.
Zamrugał, wybudzając się z chwilowego letargu i wbił oczy w ciemną przestrzeń roztaczającą się przed domem.
Błysnęło ponownie. I tuż przed tarasem pojawił się Sasuke. Moknący na deszczu, wpatrujący się w niego beznamiętnym spojrzeniem. Pojawił się bezszelestnie, znienacka, jak na shinobi przystało.
Och. Czyli jednak ukryte narutowe pragnienia zostały wysłuchane.
Przez chwilę wpatrywali się w siebie bez słowa. Bez emocji. Chłodno analizując wzajemnie swoje postawy. Naruto był nawet ciekaw, do jakich wniosków doszedł Uchiha. Co kołatało się pod tymi ciemnymi kłakami. Czy to co usłyszał było dla Sasuke wystarczające do wyciągnięcia poprawnych stwierdzeń?
— Wybacz moje dosyć niekomfortowe wyznanie — powiedział w końcu, tylko po to, żeby powiedzieć cokolwiek. — Teraz ty próbujesz mnie zirytować staniem w deszczu? Nie działa, jak coś. — Zmarszczył nos. No. Akurat Sasuke moknący w strugach wody wywoływał w nim inne stany niż irytację.
Znowu chciał go dotknąć. Zanurzyć palce w mokrych włosach i przyciągnąć jego twarz do swojej, aby przycisnąć usta do tych warg. Po prostu oddać się tlącemu w nim pragnieniu. Chociaż nie powinien. Nie mógł. Bo nawet jeżeli w jakiś pokręcony sposób Sasuke ciągnęłoby do niego w takim samym stopniu, to przecież wciąż pozostawała kwestia wyczekującego na okazję lisa, który owo pragnienie w Naruto podjudzał już od wielu, wielu dni. Naprawdę nie powinien. Ale… Chciałby. Więc może jednak by mógł? Chociaż teraz, chociaż przez ten czas, kiedy lis został wyłączony z tego świata? Tak bardzo, bardzo chciał…
— W kwestii niekomfortowych wyznań. — Sasuke przerwał jego rozważania i jednym krokiem wspiął się na tarasowe deski, żeby zaraz znaleźć się tuż przy nim. Jego spojrzenie wciąż nie wyrażało żadnych emocji. — Masz oczy…
— Tak. Posiadam. Dwoje — parsknął Uzumaki, mając nadzieję, że to nieco rozluźni atmosferę i pozwoli oderwać od rozważań, jak cholernie marzy o tym, żeby go dotknąć. Nawet tylko dotknąć. Przysunąć się odrobinę i…
— Twoje oczy — poprawił się Sasuke, nie zmieniając wyrazu twarzy. — Wiesz, że twoje oczy ciemnieją kiedy walczysz?
— Co. — Zamrugał.
— Ciemnieją, kiedy targają tobą silne emocje. Wiesz, że stają się jaśniejsze, kiedy jesteś zdziwiony?
— Em? — Okej. To były niespodziewane wyznania.
— Tak jak właśnie w tej chwili. — Sasuke przekrzywił głowę, wciąż wpatrując się w niego uważnie. Jednocześnie z jego twarzy nie dało się nic wyczytać. Tak samo jak z cichego głosu, którym wypowiadał kolejne słowa. — Wiesz, że zdarza ci się gadać głupoty zaraz po przebudzeniu, zanim jeszcze w pełni się rozbudzisz?
— Eee…
— Wiesz, że wypychasz do przodu dolną wargę, kiedy ktoś cię zirytuje?
— Słuchaj, bo to… bo… — przełknął ciężko ślinę. Jezu, to przecież… to… brzmiało jakby… jakby Sasuke… — Bo… mówisz dziwne rzeczy, wiesz?
— Dziwne? — jedna z brwi uniosła się ku górze. — Dziwne jest to, że przyjemność sprawia mi wyłapywanie drobnych szczegółów twojego zachowania. Dziwne jest to, jak wiele poświęciłem ci uwagi i jak wiele uwagi pragnę ci jeszcze poświęcić. Dziwne jest to, że męczę samego siebie, nie mogąc cię dotknąć tak jakbym naprawdę tego pragnął, bo nie wiem, nie mam pojęcia, czy za twoje własne pragnienia odpowiada tylko i wyłącznie lis, czy są to jednak twoje emocje. — Zwężył ciemne oczy. Wyglądał groźnie, wyglądał… na poruszonego. Wyglądał, och, cholera, piekielnie seksownie. — Powiedź mi. — Przysunął się bliżej, nie spuszczając z niego czujnego spojrzenia. Nie odrywając mamiących oczu. — Bo mam dosyć bycia blisko, tylko wtedy kiedy wiem, że tego potrzebujesz i prób trzymania się z daleka, kiedy wydajesz się być bezpiecznym, żeby nie zrobić czegoś niestosownego. Więc powiedz mi: co czujesz?
Przez chwilę żaden się nie odzywał. Przez chwilę po prostu Naruto gapił się, nie będąc nawet w stanie oderwać oczu od twarzy Sasuke. Przez chwilę po prostu otwierał i zamykał usta, nie mogąc wykrztusić słowa.
— Ja… — zaczął w końcu. Kompletnie nie wiedział co powiedzieć. Nie umiał ubrać w słowa swojego stanu. I zaraz jego spojrzenie ześlizgnęło się z ciemnych oczu na wąskie wargi, które znajdowały się zaledwie centymetry od jego własnych. Tak blisko, tak bardzo, bardzo blisko. I wtedy dotarło do niego, że jakiekolwiek słowa są w tej chwili zupełnie zbędne. I, och, chromolić lisie plany, jakiekolwiek by one nie były. — Czuję TO.
I przysunął swoją twarz do twarzy drugiego mężczyzny.

***

Mimo, że w pierwszej chwili naprawdę chciał po prostu przycisnąć wargi do ust Sasuke i całować go, tak mocno, mocno, tak do totalnego zatracenia, tak jak to miało miejsce w jego sennych wizjach, to jednak tego nie uczynił. Zatrzymał się zaledwie kilka milimetrów od twarzy Uchihy.
Bo to było inne niż senne wizje.
Bo to było prawdziwie.
Bo czuł ciepło bijące od drugiego mężczyzny, bo czuł rześki, w tej chwili deszczowy zapach jego skóry. Bo ciemne oczy były tak blisko, blisko i wpatrywały się w niego intensywnie, podczas gdy Sasuke bez ruchu czekał na jego poczynania. Bo lis złośliwie nie popychał go do działania. I to w pewnym stopniu komplikowało sprawę, bo Naruto ogarniały lekkie wątpliwości. Na których, swoją drogą, ciężko się było aktualnie skupić. Jednak, pojawiły się, i to spowodowało, że Naruto się zawahał.
— Mogę? — zapytał w końcu, nerwowo wstrzymując oddech.
Jezu. To śmieszne. Jego zachowanie było śmieszne, to co powiedział Uchiha w pewien pokręcony sposób również. I cała ta intymna sytuacja, jak nie patrzeć, również. Jednak nie za długo przejmował się śmiesznością, bo Sasuke przymknął oczy, wzdychając. Jakby uspokajająco. A gdy uchylił powieki, w czarnych oczach dało się dostrzec coś na kształt… bezradności?
— A chcesz?
— Chcę.
— Na pewno? — Bezradność została zastąpiona podejrzliwością. — Na pewno to TY chcesz?
Wtedy dotarło do Naruto, że w całym tym swoim emocjonalnym zawirowaniu nie dostrzegł, że nie tylko on ma, delikatnie mówiąc, problem. Że nie tylko na jego emocje wpływają lisie memłania. Och, to było trochę… absurdalne. Bo przecież wychodziło na to, że Sasuke, ten idealny, ten pewny siebie Sasuke, w tej chwili nie do końca wiedział na czym stoi. To było dosyć irracjonalne. I takie ludzkie. I sprawiające, że Naruto nie wahał się już ani chwili.
— Tak. — potwierdził, uśmiechając się delikatnie. — Tak. — potwierdził ponownie, unosząc dłoń, aby położyć ją na karku mężczyzny i przyciągnąć go do siebie. — To zdecydowanie ja.

sobota, 5 listopada 2016

Na granicy fiksacji

***

Oks, cześć kolejna przed nami! Za betację dziękuję AKARI (lofju!). Plus jeszcze dziękuję wszystkim tym, którzy nawet nie wiedzą, że przypadkiem mnie motywują do pacania lisa xD. To fascynujące, jak mało czasami wystarcza, żeby pobudzić mnie do działania i to, że w sumie ludziki nawet nie wiedzą, że to czynią xDDD.

***

XIV


Pierwsze krople deszczu zaczęły spadać na ziemię, kiedy Naruto dotarł do domu Sasuke i, po bezładnym zrzuceniu butów, udał się na taras, żeby zalec na jego deskach. Nawet, psia mać, nie miał siły się ogarnąć, czy chociażby pozbyć plam, które wciąż znaczyły jego ręce. Słabo kojarzył drogę, którą pokonał, żeby się tu znaleźć. W głowie miał mętlik. Czasami strzępki niesprecyzowanych myśli wybijały się na pierwszy plan, pogarszając jego i tak parchaty już humor.
Zdecydował, że nie chce jednak wiedzieć co się działo dzisiejszego wieczoru. Bo scena z nieznajomym dzieciakiem wyraźnie świadczyła o tym, że po prostu nie mogło to być nic dobrego. Nie, żeby nie podejrzewał tego wcześniej. Ale takie dosadne potwierdzenie podejrzeń mocno nadszarpnęło jego samopoczucie. Nie potrzebował szczegółów, żeby nabrać pewności, że te wydarzenia były złe, pokręcone i, że przede wszystkim, będą go prześladować długie, długie miesiące.
Tak samo jak wrogie spojrzenia mieszkańców wioski.
Zacisnął zęby. Jakoś tak ta sytuacja nieprzyjemnie nasuwała mu inne wspomnienie. Dawne, dawne wspomnienie. A mianowicie moment w którym dowiedział się, że to, jak to określił ten palant Mizuki, on jest lisim demonem*.
I nigdy nie zdobędzie uznania mieszkańców.
Nigdy, nigdy, nigdy…
Nawet przed samym sobą Naruto ciężko było się przyznać, że teraz czuł się równie paskudnie co w tamtej chwili. O ile nie gorzej, bo przecież boleśnie doświadczył tego “nigdy”. Tak. Zachowanie spotkanego dzieciaka wyraźnie dawało znaki, że ponownie był w jego oczach tylko i wyłącznie kontenerem na szalejące bijuu. I Uzumaki był niemal na sto procent pewien, że większość mieszkańców podzielała aktualnie pogląd tego bachora.
Przełknął ciężko ślinę. Niewidzącym wzrokiem wpatrywał się przed siebie. Cienka błyskawica ponownie przecięła niebo, a jego głowa była pełna coraz bardziej ponurych rozważań.
Ile razy będzie musiał zdobywać czyjekolwiek zaufanie? Ile jeszcze razy zostanie ono zachwiane przez lisie machlojki? Chociaż może… Czy kiedykolwiek faktycznie to zaufanie zdobył, czy w ogóle było co tracić, skoro tak łatwo przychodziło ludziom ponowne nazywanie go potworem?
Ile razy jeszcze jego życie będzie uzależnione od tego cholernego pchlarza?
Och, to… kurwa. Bolało. Tak cholernie bolało.
A Naruto nie potrafił, nie umiał po prostu mieć wszystkiego gdzieś, bo przecież co go powinno obchodzić szemranie za plecami obcych ludzi, skoro miał grono przyjaciół, którzy ciągle w niego wierzyli. Wprawdzie nie był pewien, czy drastycznie się ono nie zmniejszyło po dzisiejszym wieczorze. Skrzywił się, zdając sobie sprawę z tego, że faktycznie, znaczna część jego znajomych była świadkiem lisiego szaleństwa i chyba nie mógłby ich obwiniać za ewentualne odsunięcie się od niego. Skoro… był…
… potworem.
Głucha myśl przez chwilę krążyła po jego głowie.
Potwór, potwór, potwór…
— Pieprzyć to — mruknął sam do siebie. I nawet w jego uszach słowa nie zabrzmiały jakoś szczególnie przekonująco. — No nie — sapnął zaraz. — Naprawdę. Pieprzyć! — zawołał, zdobywając się na większy entuzjazm, jednocześnie zsuwając z drewnianego tarasu, żeby stanąć bosymi stopami na rosnącej pod nim trawie.
Wilgotnej trawie.
Uniósł wzrok prosto w ciemne, zachmurzone niebo. Deszcz siąpił. Nawet nie można było powiedzieć, że padał porządnie, bo drobne, rzadkie krople bardziej irytowały niż faktycznie wyglądały na porządny opad.
Deszcz siąpił. Drobiny wody znaczyły jego twarz, włosy, ubranie.
Utytłane krwią dłonie.
Zabawnie by było, jakby to mogło zmyć z niego wspomnienia. Czy też tych wspomnień brak. Zabawnie by było, jakby strugi deszczu mogły zmazać wszystko to co bolało. Jakby ze zmyciem brudu zmył się ból i strach związany z ponownym odrzuceniem. Och tak, wszystko by było tak cholernie zabawne.
Parsknął zaraz, kiedy dotarł do niego absurd własnych myśli. Sam sobie też wydawał się zabawny. Bo, psia mać, przez te lisie rozmemłanie jego własnych emocji, do głowy naprawdę przychodziły mu sentymentalne pierdoły. Ale, och, naprawdę. Koniec, PIEPRZYĆ TO. Bo jeżeli naprawdę ZNOWU stracił zaufanie, to czy jest sens o nie ponownie walczyć? Och tak, nie byłby sobą, gdyby nie podejmował kolejnych prób, oczywiście. Jednak w tej chwili… nie. Zwłaszcza, że hej, jakby się głębiej zastanowić, to naprawdę głównym winnym dzisiejszych wydarzeń był lisi demon, a nie on. Nie Naruto Uzumaki!
Nie potrzebował poczucia, że Kyuubi i on to jedno i to samo. Nie potrzebował pełnych wyrzutów spojrzeń. Miał inne problemy i liczyło się to… liczyło… że przecież miał wsparcie. Że przecież, mimo dzisiejszych wydarzeń, wciąż posiadał grono ludzi, które w niego nie wątpiło.
Mógł być pewien, że mistrz Iruka teraz, zupełnie tak samo jak lata temu, nie dałby sobie wmówić, że Naruto jest potworem. To było ważne. Tak samo ważne jak to, że niezachwiane było wsparcie wiecznie podróżującego Jirayi i obserwującego wszystko czujnym okiem Kakashiego. Ważne było, że miał oparcie w Hokage, która, mimo swojej surowej postawy, zapewne zamartwiała się o jego stan. Wsparcie miał w Gaarze. I w Konohamaru i pewnie jeszcze w wielu, wielu innych ludziach. I to było WAŻNE.
A najważniejsze, że wsparcie miał w pewnym czarnowłosym bubku. Który był, po prostu był i starał się znaleźć każdą dostępną metodę, żeby mu pomóc. I bez złośliwego podszeptywania lisiego demona Naruto naprawdę był w stanie uwierzyć, że ci ludzie są dla NIEGO. Że to właśnie nim się przejmują, że dla jego charakteru, osoby, którą się stał, wykazują zainteresowanie, a nie tylko patrzą na niego przez pryzmat tego chrzanionego futrzaka.
I, och, naprawdę, pieprzyć wszystkich tych, którzy będą znowu patrzeć z pogardą na jego egzystencję. Jeszcze zrozumieją, jeszcze będą go podziwiać i nazywać bohaterem! Ale najpierw musi ostatecznie stłamsić lisiego demona i już nikt nigdy nie będzie miał powodów, żeby nazwać go potworem!
To zadziwiające, jak łatwo przychodziła wiara w to, że ma tę garstkę ludzi, którzy zawsze, mimo wszystko będą przy nim, kiedy złośliwy głos lisa nie dopowiadał paskudnych docinków. Tych precyzyjnie trafiających w czułe punkty, burzących spokój i wywołujących z głębi wspomnień najgorsze chwile.
— Będziesz cały mokry, bęcwale.
Naruto nie obrócił się w kierunku głosu. Ciągle wpatrywał w zachmurzone, nocne niebo.
— Trudno — odpowiedział, wznosząc rozpostarte dłonie nad głowę, pozwalając, żeby faktycznie woda zmyła znajdujący się na nich brud. I mimo absurdu tej czynności w jakiś pokręcony sposób Naruto poczuł się zdecydowanie lepiej.
— Chcesz mnie zdenerwować?
— Nie. Właściwie to nie. Chociaż powinienem chcieć — dorzucił, obracając głowę, żeby na niego zerknąć. Och tak, powinien. To by była idealna forma odegrania się za jakieś głupie tajemnice. Ale o dziwo, Naruto naprawdę w tej chwili był daleki od jakichkolwiek prób wprawienia drugiego mężczyzny w złość. Zwłaszcza, że hej! Czy Sasuke się teraz tak po prostu, po ludzku, o niego martwił?
Jakoś tak coraz bardziej docierało do Uzumakiego, że aktualnie naprawdę ma święty spokój z lisem i czarne scenariusze przyszłości mogły iść daleko w kąt, głowy nie zatruwały podszeptywania demona, a cały świat wydawał się jakby klarowniejszy. Przez co zaczynał dostrzegać nieco inne rzeczy.
Uśmiechnął się lekko, zanim rzucił, do czujnie obserwującego go Sasuke:
— Może mały sparing?


***


Cios łokciem, unik, kolejne wyprowadzenie pięści.
Sasuke był absolutnie idealny, kiedy walczył. Każdy jego krok zdawał się być perfekcyjnie przemyślanym, niemalże wyliczonym. Nie wykonywał zbędnych ruchów. Ciosy były wyważone, trafiały swojego celu z zamierzoną precyzją. Czy raczej: trafiałyby, gdyby przeciwnik nie wykonywał zmyślnych uników.
O tak, absolutnie idealny. Fenomenalny, pociągający…
Unik, unik. Sparowanie ciosu. Obrót, kopniak.
Na swoje — właściwie zależy z której strony spojrzeć — szczęście bądź też nieszczęście, Naruto nie miał czasu na dłuższe rozważania na ten temat podczas walki. Bo Sasuke był przeciwnikiem wymagającym poświęcenia mu całkowitej uwagi. Wystarczył zaledwie ułamek sekundy zamyślenia, zawahania, żeby oberwać którymś z jego tych precyzyjnych ataków, zaledwie moment, żeby zostać unieruchomionym i zdanym tylko i wyłącznie na jego łaskę.
Kolejny cios, zaraz następny. Unik. Odskok, przykuc. Atak.
Walczyli. Początkowo używając wyłącznie brutalnej siły własnych mięśni, aby po pewnym czasie sięgnąć po białą broń. Walczyli, czujnie obserwując swoje ruchy, bezbłędnie interpretując wzajemnie swoje intencje, odpierając ataki i zadając kolejne, totalnie zatracając się w tej bitwie. Czekając aż przeciwnik popełni jeden, chociażby minimalny błąd, który mógłby przechylić szalę zwycięstwa.
I och, jest, ułamek sekundy zwątpienia w ciemnych oczach, które w pewnej chwili spojrzały prosto w błękitne tęczówki. Ułamek, który pozwolił na wybicie katany z dłoni i przyłożenie kunaia do szyi.
— Ha! — tryumfalny okrzyk wyrwał się z gardła Uzumakiego. — Mam cię!
W czarnym spojrzeniu błysnęła złość, oburzenie. Zaraz chłodna dłoń, chwyciła jego nadgarstek, żeby odciągnąć od pobliża twarzy ostrze, a to chwilowe niezadowolenie zostało zastąpione delikatnym wygięciem warg.
— Masz — potwierdził. Wciąż trzymając jego rękę. Wciąż wpatrując się prosto w jego oczy. — Wyglądasz jak mokry kurczak.
Naruto zamrugał po usłyszeniu komentarza.
A. Padało. No przecież.
W ferworze walki jakoś ten fakt przestał się liczyć. Tak jak wszystko wokół. A teraz, kiedy było już po sparingu, do Naruto zaczynały docierać takie przyziemne fakty, jak to, że obaj ciężko oddychają, że tu i ówdzie został draśnięty i że pogoda nic a nic się nie poprawiła. Nadal z nieba spadały drobiny wody, chociaż zmieniło się o tyle, że teraz były to ciężkie, duże krople. Z oddali co jakiś czas dało się słyszeć ciche burzowe pomruki.
Na nadgarstku czuł dotyk drugiego mężczyzny, a ciemne oczy wpatrywały się w jego własne. I coś w tej sytuacji paraliżowało Naruto. Bo chciał się odezwać, chciał odszczeknąć, że może i wygląda jak mokry kurczak, ale Sasuke wcale nie prezentuje się lepiej z ciemnymi pasmami włosów przyklejonymi do policzków, z wilgotnymi wargami, po których bezczelnie spływały krople wody, ale jedyne co był w stanie robić to się gapić. Z rozdziawionymi ustami po prostu stać i gapić w ten, och, cholera, pioruńsko seksowny widok.
Boże. Pragnął go.
I pierwszy raz uświadomił sobie ten fakt bez lisiego mamrotania.
Pragnął, tak bardzo, tak desperacko, tak całym sobą. Pragnął tak, że zaraz faktycznie przybliży swoją twarz do jego, do tych ciemnych oczu, do mokrych warg. Wplącze palce w wilgotne kosmyki i…
— Herbaty?
Dłoń puściła jego nadgarstek, przez co ręka Naruto opadła bezwładnie wzdłuż jego boku. Zdał sobie sprawę z tego, że ma rozdziawione usta, dzięki czemu mógł je natychmiast przymknąć.
— Em?
— Pytam, czy napijesz się herbaty — parsknął Sasuke, jakby… jakby zupełnie nieświadomy tego, co się działo w głowie Uzumakiego! Co za cholerny, niedomyślny, ignorujący… — Przyda się coś na rozgrzanie przed snem.
I nie czekając na odpowiedź ruszył do domu. Po chwili, z braku laku, Naruto powlókł się za nim, niekoniecznie potrafiąc się odnaleźć w swoich własnych emocjach. A już zaczynał sądzić, że z wyłączonym lisim marudzeniem będzie łatwiej. Bo o ile w kwestii ogarnięcia samego siebie jeszcze jakoś mu — przynajmniej aktualnie — szło, tak w obszarze dotyczącym jego uczuć było najwyraźniej dużo… gorzej.