piątek, 30 grudnia 2016

Byłeś i bądź - SasuNaru

Tytuł: Byłeś i bądź
Długość: około 6k
Gatunek: AU, UWAGA: POWIEWA DRAMATEM (dzieją się katastrofy! :o)
Ostrzeżenia: przekleństwa
Uwagi: OKS. WIĘC. Jest to druga wersja fika pisana pod wytyczne do prezentu (które podam w komciu). Ogólnie fik powstał, bo musiał powstać, bo w głowie pojawiła się IDEA, która bardzo mocno chciała być napisana xD. Oprócz głównego motywu pojawia się tu pewien pomysł/myk/niewiemjaktonazwać, o którym (i tu właśnie nie pamiętam, czy dokładnie o tym pisałyśmy, czy o czymś podobnym, ale efekt jest taki, że przez to zostałam naprowadzona na pomysł do tego ff xD) kiedyś pisałam z TAT, więc można powiedzieć, że fik powstał przez nią (nie tylko patrząc na główne wytyczne), bo po otrzymaniu życzenia w głowie zaświergolił mi radosny głosik "OMG, OMG, DEJMY TO TAM! PASUJE!"  W każdym razie: FANIEK, DZIĘKUJĘ ZA POMYSŁY ♥ ♥ ♥. I dziękuję Akari, która ten tekst betowała ♥ ♥ ♥. Akari jest super, kochajmy Akari! Życzę najlepszości w Nowym Roku dla wszystkich! ♥ ♥ ♥

Jeszcze raz przypominam: POWIEWA DRAMO xD. I chyba nie jest to typowo irdowy fik :o. Chociaż może trochę jednak tak, na swój własny sposób xD. (A w ogóle to jestem dumna z siebie, bo mimo wszystko PRAWIE wyrobiłam się z rzeczami, które chciałam pacnąć w grudniu xD) Dziękuję za komcie i zapraszam!

Byłeś i bądź




Część I — Jeszcze będzie...

24 grudnia 2016, (?)

Będzie… dobrze. Będzie dobrze. Będzie, będzie dobrze.
Nie.
Nie będzie.
— Ugh. Kurwa!
Sasuke bierze głęboki wdech. Uspokajający. Zaciska oczy, zaczerpując powietrza. Zimnego, wypełnionego kurzem i pyłem. Zaraz uchyla powieki, żeby móc rozeznać się w patowej sytuacji w jakiej się znalazł. W tej chwili nie potrafi jednak, nie jest w stanie przypomnieć sobie co właściwie się stało, że leży na zimnym betonie, że jest obsypany fragmentami tynku i budowlanych łupin.
Gdzie… co?
Nieskładne pytania krążą mu po głowie. Otacza go ciemność, do której wzrok nie chce się przyzwyczaić. Całkowita ciemność, w której nie może nawet dostrzec konturów otaczających go kształtów. Gruz? Więcej gruzu? Leżał gdzieś, wśród gruzu. Otoczony stertą roztrzaskanych budowlanych elementów. Tylko tyle był w stanie ustalić. Plus, że chyba nic go nie przygniotło. Tak, zdecydowanie, mógł się ruszać.
Co…?
Pytanie urywa się gwałtownie, kiedy na przód wybija się inne. Gdzie się do cholery znalazł? Czy był sam? Sam w tej ciemności?
Sam? Czy nie?
Coś mu mówiło, że powinien być sam. Jedna z myśli uparcie się tego trzymała, mimo że Sasuke nie chciał i obawiał się takiej możliwości. Och, boże. Nie. Nienienie. Nie mógł być sam, nie teraz, nie w tym mroku!
Chwilowa panika zostaje zduszona, kiedy chwyta się kurczowo odpowiedzi, że nie. Jednak nie. I tylko to się liczy. Chociaż coś w jego podświadomości wciąż alarmuje go wyraźnie, że powinien, że przecież… po prostu powinien. Jednak głos, który rozlega się w pobliżu zaraz rozwiewa wątpliwości.
— No powiem ci, że ździebko przekichane.
Wbrew wszystkiemu Sasuke uśmiecha się krzywo, typowo po swojemu. Lawirujące myśli w końcu skupiają się na jednej kwestii. Boże. Jest tu z kimś. Nie sam....
— Chcesz nagrodę za wyciąganie błyskotliwych wniosków?
— Nie bądź złośliwą mendą — beszta go łagodnie głos Naruto. Głos z ciemności, bo przecież Uchiha nie widzi kompletnie nic, tylko wszechobecną czerń. — I nie ma co się załamywać. Zawsze mogło być gorzej. Patrz, przynajmniej mamy chwilę dla siebie!
Sasuke prycha krótko. Tylko Uzumaki byłby w stanie znaleźć jakieś plusy w tak beznadziejnym położeniu. Nawet jeżeli plusy te były bardziej niż naciągane. Nawet jeżeli miały tylko na celu odwrócenie uwagi od powagi sytuacji.
— Jesteś popaprany — kwituje. Zaraz z jękiem podciąga się na łokciach, przy okazji zrzucając z siebie kawałki betonu, tynku i cholera wie czego jeszcze. Przez chwilę jeszcze leży na plecach i zaraz wyciąga rękę, żeby zbadać swoją przestrzeń. Dotyka w ciemności czegoś, co kiedyś prawdopodobnie było sufitem, a teraz smętnie opierało się nad nim na stertach gruzu, stanowiąc pewnego rodzaju ochronę przed większą ilością ruin, która mogła znajdować się nad nimi. Opuścił dłoń i pociągnął jeszcze trochę. Czując za sobą chłód budowlanego materiału, oparł się o niego. — Co się… — syczy gwałtownie, kiedy jego skroń przeszywa ostry ból. Mimowolnie podnosi do niej rękę i zaraz czuje na palcach lepką substancję. — Kurwa.
— Kawałek stropu musiał trachnąć cię w głowę — informuje go Naruto. — Raczej powierzchowna rana.
— Dzięki, Sherlocku.
— Pamiętasz cokolwiek?
— Hę?
— Pamiętasz coś, sprzed znalezienia się tutaj? — uściślił.
— Nie — kolejny uspokajający wdech. — Nie bardzo. — I faktycznie. Wszelkie wspomnienia są jedną wielką rozmazaną plamą, niespójnymi fragmentami, które nie chcą połączyć się w jakąkolwiek całość. — Jest bardzo źle?
— Och. Nie mam pojęcia. Ale z dobrych informacji, wiesz, mamy dach nad głową. — Kolejny marny żart mający na celu odwrócić uwagę od ich obecnej sytuacji. Jednak tym razem Sasuke nie jest w stanie zdobyć się na jakikolwiek objaw rozweselenia. Dociera do niego, że jest źle. Bardzo, bardzo źle.
— Raczej strop. Grożący kolejnym zawaleniem strop.
— Ty to potrafisz zdusić każdą drobinkę optymizmu, nie?
— Znajduję się w pierdolonej, betonowej trumnie. Ciężko nie dostrzegać tej dosyć pesymistycznej strony sytuacji — warczy. Serce wali mu nieregularnym rytmem. Głowę znowu przeszywa ból. Pył zalega w krtani, wywołując krótki, niezdrowy kaszel. — Ja… — niedobrze. Czemu jest tak ciemno? Czemu nic nie widzi? — Jezu… Nie… — Oczy zapiekły, kiedy nagle dotarła do niego oczywistość z którą musiał się zmierzyć. Zginie.
Boże. Zginie.
— Nie — nagle ostry głos Naruto wwierca się w jego mózg, sprawiając, że skupia spojrzenie w ciemności, skąd dobiegały do niego słowa. — Zasada trójek.1 Pamiętasz?
— Nie pie…
— Sasuke. Zasada trójek. Jeszcze żyjesz. Jeszcze jest dobrze. Pierwsza zasada.
— Trzy sekundy — mruczy niechętnie. Powietrze jest ciężkie od pyłu. Jednocześnie zimne, niemiłosiernie zimne, na tyle, że każdy oddech niemalże boli, kiedy wciąga je do płuc. — Trzy sekundy na opanowanie paniki. Okej. — Kolejne westchnięcie. — Okej.
— Panika to największy wróg.
— Wiem — rzęzi z lekką złością. — Wiem. — I naprawde, wie. Niekoniecznie potrafi skojarzyć SKĄD. Ale wie. — Trzy minuty. Wytrzymam bez powietrza trzy minuty.
— Siedzimy tu dłużej niż trzy minuty. I czuć przewiew.
— Więc powietrzem, nawet jeśli marnej jakości, nie ma się co martwić. Przynajmniej na razie. Dalej… dalej…
— Trzy godziny.
— Na znalezienie schronienia. Ciepłego. — odpowiada i na potwierdzenie tych słów jego ciało przeszywa dreszcz. — Nie jest ciepło. Człowiek przetrwa trzy godziny bez bezpiecznego miejsca.
— Och, ale nie ma tragedii. Przynajmniej jesteś suchy. I masz płaszcz. I szalik.
Sasuke marszczy brwi. Faktycznie. Był ubrany w sposób wyraźnie świadczący o tym, że… no przynajmniej miał zamiar wychodzić. Właściwie jakby był już gotowy do wyjścia.
— Wybierałem się gdzieś — skwitował.
— Teraz to nieważne. Trzy godziny. Dalej, Sasuke, mów do mnie.
— Trzy dni… bez wody. Nie mam wody.
— A masz zamiar siedzieć tu trzy dni?
— Nie — zaprzecza. — Nie. — Nie dopowiada, że może nie mieć większego wyboru. Przez chwilę panika znowu próbuje wziąć nad nim górę, jednak po kolejnym uspokajającym wdechu udaje mu się ją opanować.
Panika to wróg.
— Wyjdziesz z tego.
— Wyjdę — odpowia. — Wyjdę.
Okej. Więc spokojnie. Spokojnie. Co teraz? Czekać? Próbować się wydostać? Jak czekać, to na co? Jakie są szanse, że ktoś wie, że pod stertą gruzu znajduje się… znajdują… znajd…
Ponownie marszczy brwi.
— Który dzisiaj jest? — pyta. Jednocześnie to samo pytanie zadaje mu Naruto.
24 grudnia.
Odpowiada sam sobie w myślach i to też zaraz powtarza Uzumaki.
24. 24 grudnia.
Coś… nie gra. Nawet gdyby zignorować fakt, że leży pod stertą gruzu i niekoniecznie wie co się w ogóle wydarzyło. Coś się nie zgadzało.
— Nie powinno cię tu być — mówi wolno, wyrażając na głos to, co nie pasowało mu najbardziej w tej chwili.
— Tak — odpowiada mu spokojny ton. Zbyt spokojny.
— Nie. To… Ty po prostu nie masz prawa tu być — wyjaśnia i potrząsa głową, próbując zebrać myśli. Ciemność wiruje. Myśli szaleją. Wszystko się miesza, tak bardzo, tak nielogicznie. — Powinienem być tu sam — mamrocze niewyraźnie.
24 grudnia.
Przymyka oczy. Część wspomnień wskakuje na swoje miejsce. A do jego uszu dociera łagodny szept:
— Masz racje, Sasuke. Zdecydowanie masz rację.
Kiedy uchyla powieki, wie, że w swojej betonowej trumnie jest sam. Że nie znajdzie w niej uśmiechającego się, dodającego otuchy blondyna.
Będzie… dobrze?

***

17 grudnia 2016, wieczór

— Zwariowałeś.
— Nie sądzę.
— To może zacznij. — Naruto jest zły, bardzo zły. Sasuke przygląda się mu bez krzty emocji. — NAPRAWDĘ uważasz, że normalne jest stawianie chromolonego wyjazdu ponad mnie?
— To tylko trzy dni, nie rób…
— WAŻNE dni! To święta ty głupi bucu! Czas, który spędza się z najbliższymi, a nie w delegacji! Mogłeś odmówić!
— Mogłem — przyznaje bez krępacji. — Ale po co?
— DLA MNIE? Dla mojej rodziny? Dlatego, że to dla nas ważny…
— Przesadzasz.
— Nie. Nie przesadzam. — Głęboki oddech. — Kocham cię Sasuke. Naprawdę. Ale momentami mam wrażenie, że tylko mi w tym związku zależy, żeby nam wyszło. Tak samo jak zależało mi, żeby spędzić te święta razem. W otoczeniu bliskich.
— Twoich bliskich.
— Miałem nadzieję, że moja rodzina stanie się również TWOIMI bliskimi. Ale ciężko o to, skoro nawet nie dajesz im szansy się poznać, nie? — W jego głosie już nie ma złości. Wypełnia go tylko przygnębienie. Przygnębienie, którego Sasuke nie jest w stanie zrozumieć. — Zresztą Itachi również był zaproszony. Przekazałeś mu to w ogóle?
— Jest zajęty.
— Aha. — Naruto nie komentuje jego słów. Nawet jeżeli zauważył, że Sasuke nie odpowiedział bezpośrednio na jego pytanie, to najwyraźniej nie chciał zgłębiać tej kwestii.
— Będziesz się teraz boczył?
— Nie — odpowiada, kręcąc głową. — W porządku. Nie rozumiem. Ale w porządku. Jeśli uważasz, że faktycznie… jeśli no… okej. Okej — powtarza, po kolejnym uspokajającym wydechu. — Teraz jest mi tylko… przykro. W te dwa dni chciałem po prostu być przy tobie skoro nigdy… — urywa gwałtownie, a Sasuke wie, że w niewypowiedzianych słowach Naruto chciał przywołać jego przeszłość, w której nigdy nie spędził świąt wśród ukochanych osób i świątecznego klimatu.
— Jeszcze będzie okazja — stwierdza lekceważąco, mając nadzieję, że to zamknie temat.
— Uhm.
Zamyka.


***

23 grudnia 2016, popołudnie

Sasuke akurat poprawia zsuwające się z nosa okulary, które zakładał do pracy przy laptopie, kiedy Naruto staje w drzwiach. Z podróżną torbą przewieszoną na ramieniu, opatulony grubym szalikiem i czapką wciśniętą na głowę.
— Będę się zbierał — mówi cicho, zwracając na siebie uwagę Uchihy.
Ten odrywa spojrzenie od ekranu komputera, żeby przenieść je na Uzumakiego. Przez chwilę się nie odzywa. Przez chwilę rozważa ich stosunki z ostatniego tygodnia i nie potrafi sprecyzować, dlaczego nagle czuje lekkie wyrzuty sumienia. Naruto nie nagabywał go więcej tematem wspólnych świąt. Najwyraźniej przyjął do wiadomości, że nic z tego w tym roku nie będzie i po odmowie przeszedł z tym tematem do porządku dziennego. I Sasuke jest mu za to wdzięczny, nawet jeżeli nigdy nie wyraził tego w słowach.
Tak więc, późnym popołudniem 23 grudnia, Naruto wychodził na pociąg, żeby dostać się do rodzinnego domu. Sasuke w mieszkaniu miał zostać sam, przynajmniej na najbliższą noc, bo na rano miał zabukowany bilet na samolot.
— Jesteś pewien, że nie podrzucić cię na dworzec? — pyta, ściągając okulary i jednocześnie wstając od biurka, żeby podejść do drugiego mężczyzny.
— Przy dzisiejszych korkach? — Naruto uśmiecha się delikatnie. — Nie dzięki. Chcę dojechać w trzydzieści minut, a nie godzin. — Zaraz jednak poważnieje. — Wiesz. Jeśli jednak byś… jeśli byś chciał…
— Widzimy się w niedzielę?
— Taa… tak — mruczy Uzumaki, nie odnosząc się do jego gwałtownego ucięcia tematu. — Wrócę wieczorem. — Całuje go krótko, zanim wychodzi. — Kocham cię, wiesz? I zadzwoń jak będziesz na miejscu — rzuca jeszcze, zanim znika za drzwiami mieszkania. Nie czeka na odpowiedź.
Kilka godzin później pewnie jest już ze swoją rodziną, podczas gdy Sasuke wciąż siedzi przed laptopem zawzięcie klepiąc w klawiaturę.


***

24 grudnia 2016, poranek

— Kurwa! — Sasuke zrywa się z łóżka, żeby gwałtownie wpaść do łazienki. Zaraz wypada z niej zdenerwowany, żeby rzucić się do szafy, wygrzebać z niej przygotowane wczoraj ubranie na podróż. Zaspał! Psia mać, zaspał! Już naprawdę nie pamiętał, kiedy mu się takie faux pas ostatni raz zdarzyło. Fakt, był zmęczony, długo siedział przed komputerem, a później słabo udawało mu się zasnąć, ale… cholera!
Po założeniu spodni i zapięciu koszuli zatrzymał nerwowe ruchy, złe spojrzenie wbijając w ścianę. Bez sensu. Teraz i tak nie uda mu się dotrzeć na lotnisko. No dobra. Nie ma co szaleć. Sprawdzi loty na popołudnie. I tak zaplanowane spotkanie ma dopiero wieczorem. Poranny lot był tylko po to, żeby móc się wcześniej zakwaterować i wypocząć po podróży.


***

24 grudnia 2016, popołudnie

Jakimś cudem udaje mu się znaleźć wolne miejsce na ostatni, popołudniowy lot. Wychodzi z małego mieszkania znajdującego się w dwupiętrowym budynku, w którym razem z Naruto zajmował górną jego część. Swoje kroki kieruje do garażu, do którego wejście znajdowało się od podwórka.
Osiedle na którym mieszka jest na obrzeżach miasta, większość ulic zapchana małymi, dwurodzinnymi domkami. Jednak tu i ówdzie budowane są od niedawna kilkunastopiętrowe blokowiska - nowe, potężne obiekty, pnące się wysoko w niebo. Jeden z takowych znajduje się dosyć blisko. Zaraz na sąsiedniej ulicy.
Sasuke przygląda mu się przez chwilę, zanim znika za drzwiami prowadzącymi do piętra obiektu częściowo wbudowanego w podziemie - mniej więcej w połowie kondygnacji. Przechodzi przez krótki korytarz. Jednak nie otwiera drzwi. Nie zdąża.
Ziemia drży pod wpływem gwałtownego wstrząsu. Przez dłuższą chwilę stoi, zdumiony tym co się dzieje, nie będąc w stanie ruszyć się z miejsca. Wstrząsy się nasilają.
I nagle świat gaśnie.


***

24 grudnia 2016, (?)

Sasuke ma wrażenie, że budził się dwa razy. Za pierwszym fakty nie chcą ułożyć się w całość. Dopiero do świadomości docierają przebłyski paniki. Jednak pierwsza pobudka jest o tyle lepsza, że znajduje się w tej krzywej sytuacji z Naruto. Za drugim nie ma tyle szczęścia. Za drugim razem wie, po prostu wie, że Uzumaki jest daleko, daleko od niego, że w budynku znajdował się sam, bo rodzina mieszkająca na parterze wyjechała na okres zimowy już dobry tydzień temu.
To… przeraża. Tak po prostu, po ludzku przeraża. Ta świadomość totalnej samotności wbija się boleśnie w mózg, paraliżując, sprawiając, że Sasuke nie jest nawet w stanie myśleć, a co dopiero się ruszyć.
Śmieszne, beszta się zaraz w myślach. Przez większość życia był sam. Zawsze sam. Więc nie… nie powinno mu to…
Kolejny wdech. Nerwowy. Kończący się dziwnym, niekontrolowanym skowytem.
Panika to największy wróg.
Łagodne słowa krążące w pamięci, wypowiedziane ciepłym głosem Naruto pozwalają mu się uspokoić. Okej, może i wcześniej słyszał blondyna tylko przez to, że miał halucynacje albo też po prostu śnił, jednak jego słowa były jak najbardziej pomocne.
Trzy sekundy na opanowanie paniki.
Trzy minuty na zdobycie powietrza.
Trzy godziny na znalezienie schronienia.
Trzy dni… Trzy tygodnie...
— W porządku — mruczy do siebie, opanowując się. Na jeszcze jakiś czas zdołał przekonać samego siebie, że nie ma tragedii. Że nie ma co panikować. Że trzeba, krok po kroku, ogarnąć sytuację.
Wciąż otacza go ciemność. Najczarniejsza z możliwych, pozbawiona jakichkolwiek źródeł światła. Wciąż opiera się o chłodną ścianę.
Spokojnie. Spokojnie.
Będzie… dobrze.



Jakiś czas później, po pierwszym rozeznaniu, Sasuke wie, że jego komórka została roztrzaskana, kiedy jakimś trafem wypadła z kieszeni podczas trzęsienia. A może trzymał ją w dłoni? Wspomnienia wciąż były niejasne, jednak zgniecione kawałki, które udało mu się wymacać w ciemności, wyraźnie świadczyły o jej zniszczeniu. Wie również, że uratowało go to, że deskowanie stropu budynku oparło się na mocnej, działowej ścianie, która znajdowała się tuż za nim i w momencie zawalenia stworzyła tak zwany trójkąt życia2. Klaustrofobiczny trójkąt, w którym może tylko trochę poruszać się na czworaka. Wie również, że ma dwa wyjścia: czekać albo spróbować się wydostać samemu.
Pierwsze miało ten minus, że nie wiadomo kiedy ktoś zacznie go szukać pod gruzami. Bo teoretycznie powinien znajdować się przecież w innej części kraju. Służby ratownicze, w zależności od szkód jakie przyniosło trzęsienie, zajmą się obszarami bardziej zaludnionymi. Drugie znowu niosło za sobą ryzyko, że próbując dostać się na powierzchnię naruszy niestabilną konstrukcję i znajdzie się w jeszcze gorszej sytuacji niż dotychczas.
Mógłby czekać. W ciemności i ciszy, którą przełamywały od czasu do czasu dziwne stuki, zsuwającego się wciąż gruzu. Mógłby.
Gdyby nie to, że miał bolesną świadomość, że nikt go nie zacznie szukać jeszcze przez długi, długi czas. A nie wiedział czy niedługo dostęp powietrza nie zostanie zablokowany. I czy temperatura nie spadnie na tyle, że po prostu zamarznie.
Zanim podjął decyzję znowu trafiła go myśl, że był sam.
Wyłącznie z własnej winy, przez swoje durne wybory. Bo przecież los mógł potoczyć się inaczej. Mógł, psia mać, po prostu nie zaspać i już od jakiegoś czasu przebywać w zarezerwowanym hotelu. Albo mógł po prostu… być z Naruto i z jego rodziną.
— Jeszcze będzie okazja — mruczy do siebie, wspominając własne słowa z jednej z ich rozmów i z ledwością powstrzymuje się od desperackiego śmiechu. — Dobre sobie. — Właśnie dociera do niego, jakbym był kretynem. Ile okazji do wspólnego spędzania czasu odrzucił, bo przecież zawsze był sam, więc tego nie potrzebował. A teraz, w tak kryzysowej sytuacji wie, że gdyby nie to jego popaprane podejście do innych ludzi, jego los toczyłby się właśnie innym rytmem. Lepszym rytmem. Szczęśliwszym.
Chciał być z Naruto. Po prostu. Przy nim. Z nim.
— Okej — szepcze, żeby dodać sobie otuchy. — Okej. Będzie. — Podejmuje decyzje. Jeszcze będzie okazja. Postara się o to. Musi.
Po omacku przeczołguje się do miejsca, gdzie wcześniej wyczuł mocniejszy powiew. Po chwili grzebania i przesunięciu fragmentu gruzu udaje mu się wymacać coś na kształt przejścia, w który spokojnie powinien się zmieścić. Po chwili wahania próbuje się przez niego przecisnąć. W końcu, co innego może zrobić?

***

22 grudnia 2016, noc

Sasuke leży w łóżku, razem z Naruto, który tuż obok zawinął się w koc. Uzumaki śpi. Świadczy o tym wyrównany oddech oraz to, że od czasu do czasu mruczy do siebie w reakcji na nawiedzającego go sny.
Uchiha przygląda mu się z wyraźnym zamyśleniem.
Czasami nie rozumie, jak to się stało, że wylądowali w związku. W związku, który właściwie trwał już grubo ponad rok.
Znali się wcześniej. Dużo, dużo wcześniej, bo już w szczeniackich latach zostali sobie przedstawieni i na dzień dobry nie przypadli sobie do gustów. I tak, z biegiem czasu rywalizowali ze sobą zaciekle w każdej możliwej kategorii, aż w czasach licealnych zawarli coś na kształt sojuszu, który na studiach, podczas mieszkania w akademiku, przerodził się w przyjaźń. Po ukończeniu edukacji wylądowali jako współlokatorzy na przedmieściach miasta, wynajmując piętro w budynku, w którym właśnie się znajdowali. To ściany tego obiektu były świadkami ich pierwszych pokracznych wyznań, dojrzewania do świadomości, że może jednak to coś więcej niż przyjaźń, pierwszych pocałunków i innych pierwszych razów wszelkiego rodzaju.
Czasami Sasuke nie był w stanie pojąć, z jakiego powodu to trwanie w związku wciąż miało miejsce i naprawdę się sprawdzało. Bo wiedział, bardzo dobrze zdawał sobie z tego sprawę, że ma ciężki sposób bycia, obaj mieli zupełnie inne charaktery i zostali wychowani w całkowicie różnych środowiskach. Naruto wśród kochających go krewnych, Sasuke tylko z wiecznie zapracowanym bratem, który starał się stworzyć mu godne warunki życia.
Tak więc Sasuke zawsze był sam, aż do momentu, kiedy Naruto wlazł w jego życie, ofiarowując mu całe ciepło, jakie się w nim tliło, zdając sobie sprawę, że na swój obiekt miłości wybrał wyjątkowo potrzaskanego przez los człowieka. Akceptując wszystkie jego wady, nawet jeżeli czasami darli koty o pierdoły. Uzumaki po prostu był. Zawsze przy nim. Starając się za ich obu, żeby nie przyzwyczajony do takiej atencji Uchiha, nie był już nigdy bez oparcia.
Przerywa swoje rozważania, kiedy Naruto, mrucząc z niezadowoleniem mości się przez chwilę na łóżku, przysuwając nieświadomie do drugiego ciała. I dopiero kiedy blond czupryna opiera się o ramię Sasuke, ponownie zalega bez ruchu, mamrocząc przez sen coś niezrozumiałego, jednak będącego najwyraźniej wyrazem aprobaty.
Sasuke przygląda mu się przez chwilę, nawet nie zdając sobie sprawy z tego, że na jego twarzy zagościł delikatny uśmiech. Po niedługim czasie również zasypia.


***

24 grudnia 2016, (?)

Nie wie ile czasu minęło, nie ma zupełnie pojęcia, która jest godzina. Stara się skupić tylko i wyłącznie na systematycznym przemieszczaniu się do przodu, czołgając między budowlanymi elementami, raniąc o ostre kawałki betonu, drewna i innych rzeczy, nie wiedząc nawet co znowu boleśnie wbija mu się w bok, co zraniło dłoń, którą próbował przesunąć kolejną przeszkodę.
Bo wciąż jest cholernie ciemno. Bo oddycha mu się źle, bo ciężko się myśli i bo wszystko idzie mozolnie, nieznośnie powoli. Bo panujący tu chłód nie sprzyja skupieniu ani jakiemukolwiek działaniu.
Bo jest po prostu źle.
Przecisnął się przez wygrzebaną szparę nawet nie wiedząc, czy nie podąża do kolejnego ślepego zaułka i wolno prze do przodu. Centymetr po centymetrze. Bo to w jakiś pokręcony sposób daje mu zajęcie, dzięki któremu nie panikuje. Dzięki któremu ma cel, do którego chce dążyć. Musi dążyć. Żeby faktycznie była jeszcze okazja, żeby być z Naruto. Żeby była możliwość nie być samemu. Już nigdy.
Gdzieś przed sobą słyszy stuk. Głuchy odgłos, kiedy coś ciężkiego spada z góry i obija się o przeszkodę.
Zamiera.
Przez chwilę nie rusza się w ogóle, wytężając wzrok.
I wtedy widzi mdłą, marną, jaśniejszą plamę. Jakby gdzieś z góry próbował się wedrzeć w otaczającą go ciemność promień światła. Plamę, która daje mu nadzieję, że boże, faktycznie, będzie jeszcze miał okazję. Na wszystko.
Tam jest światło. Gdzieś tam jest jaśniej. Czyli tam też może być wyjście na powierzchnię!
Ze zdwojoną mocą zaczął znowu przesuwać się do przodu. Z większą nadzieją, z większym optymizmem.
Bo może być dobrze.
Jeszcze będzie dobrze.
Będzie.

Zamiera ponownie, bo ziemią wstrząsa kolejnie tąpinięcie.
Będzie… dobrze?

***

23 grudnia 2016, wieczór

Sasuke przeciera oczy, zmęczone ciągłym wpatrywaniem się w ekran komputera. Ściąga okulary, kładzie je na stole i wstaje z krzesła, żeby rozruszać zesztywniałe od wielogodzinnego siedzenia mięśnie.
Jest sam. Naruto już pewnie dotarł do swoich rodziców.
Nie wiedzieć czemu, dopiero teraz przypomina sobie, że nie odpowiedział na wyznanie miłosne, które mężczyzna rzucił zaraz przed wyjściem. W głowie Sasuke przez chwilę kołacze się myśl, że nie pamięta, kiedy i czy w ogóle wyznał Uzumakiemu, że również go kocha.
Zdumiewająca myśl. Dziwna. Nieswoja.
Myśl, którą zdusza, żeby zaraz wrócić do pracy. Przecież jeszcze będzie okazja, żeby to nadrobić. Nadrobić wszystko.


***

Część II — … dobrze, bo byłeś…

24 grudnia 2016, (?)

Nie wie czy traci przytomność, czy zwyczajnie urywa mu się film. Wie natomiast, że ten wstrząs był zdecydowanie słabszy niż poprzedni, jednak dostatecznie mocny, by niebezpiecznie poruszyć rumowiskiem, pod którym się znajdował.
Przez chwilę nie rozumie co się dzieje, nie czuje nic, nie jest zupełnie niczego świadomy. Jakby ktoś wyłączył na moment świat, który zaraz powraca w kolejnych tumanach kurzu, w drapiącym kaszlu i zimnym powietrzu wdzierającym się do płuc.
Świat powraca. Razem z niespodziewanym, rozdzierającym bólem.
Sasuke krzyczy, kiedy jego ciało reaguje na powrót do świadomości. Krzyczy głośno, bez udziału własnej woli. Krzyczy, szarpiąc się do przodu, jakby to miało pomóc wyciągnąć się z morza cierpienia, który właśnie czuł. I wtedy odkrywa, że nie jest w stanie się przemieścić. Że coś przygniotło jedną z jego nóg, być może nawet przebiło łydkę na wskroś, unieruchamiając go, nie pozwalając na dalsze czołganie się. Nie rozumie, nie wie co się dzieje, wciąż bezskutecznie próbując wyszarpać kończynę spod gruzu, który najwyraźniej ją przygniatał.
Wciąż wrzeszcząc. Bo to boli, to wszystko tak piekielnie boli.
Ściska kurczowo dłonie, przenosi ciężar ciała na łokcie, desperacko próbując się podciągnąć do przodu. Jak najdalej, jak najszybciej. Ale nie może, po prostu nie jest w stanie. Łzy bezsilności pojawiają się w kącikach zaciśniętych oczu i mimo że Sasuke nie chce, tak bardzo, bardzo nie chce, spływają po policzkach, mocząc zakurzoną twarz.
Boże.
Umrze. Krzyk przechodzi w ciche łkanie. Szarpie się wciąż. Jednak coraz mniej, coraz słabiej.
Umrze. Sam. W tej cholernej kupie gruzu.
— Halo?! — drze się, mimo że nie ma nadziei na to, że ktoś go usłyszy. — Halo! Pomocy! — Jego głos jest zachrypnięty, zniekształcony, załamuje się, przechodząc w cichy szept. — Pomocy…
Jednak wie, że nikt mu nie pomoże.
Jest sam. Przecież jest sam.

***

— Wiesz, że zamieszkujemy jedną z głównych stref czynnych sejsmicznie?
— Każdy to wie.
— A wiesz, że w trakcie wstrząsów lepiej nie chować się pod stołem? Bo to w sumie słabe oparcie? Chyba że kupimy lepszy. Taki wiesz. Mocniejszy.
— Co cię tak wzięło na trzęsienia ziemi? Nie masz ciekawszych…
— Nie, patrz! Znalazłem artykuł. I tu jest napisane…
— Naruto…
— O zasadzie trójek jest napisane. Wiesz co to zasada trójek jest, ignorancie? Jasne, że nie wiesz, ale spoko, przeczytam ci.
— Naruto.
— Trzy sekundy. — Czyta, ignorując jego niezadowolony ton. — Trzy sekundy na opanowanie paniki…



***

24 grudnia 2016, (?)

Wrzeszczał, szarpał się. Targała nim złość, zaraz przechodząca w mroczną rozpacz. Panika znowu starała się wziąć nad nim górę tylko po to, żeby po chwili nadal próbował walczyć, krzyczeć, wezwać pomocy. A wszystko to w towarzystwie bólu, wszechobecnego bólu, który nie chciał za nic złagodnieć.
Rozpaczliwie pragnął wierzyć, że jeszcze będzie dobrze. Że jeszcze jego los nie jest przesądzony. Jednak z sekundy na sekundę przychodziło mu to z coraz większą trudnością. Nie wiedział ile czasu minęło, aż w końcu zachrypnął na tyle, że z jego gardła wydobywał się tylko niezrozumiały skrzek. Nie wiedział ile razy się szarpał, zanim mięśnie odmówiły mu posłuszeństwa i opadł bezwładnie na gruzowisko, po którym się czołgał. Nie wiedział jak długo siłował się, próbując rękoma zbadać i zniwelować przeszkodę, która teraz przygniatała jego nogę, ale nie był po prostu w stanie, bo przestrzeń w jakiej się znalazł skutecznie ograniczała mu ruchy. Tylko koniuszkami palców zdołał smyrnąć blokujące kończynę rumowisko.
Umrze.
Leżąc wśród porozbijanych odłamków, bez siły, żeby krzyczeć, żeby wciąż walczyć. Umrze sam, w ciemnościach, bez nikogo w pobliżu, bez tej odrobiny ciepła, którą dawała mu zawsze obecność Naruto. Bez tej odrobiny ciepła, z jakiej nawet nie zdawał sobie sprawy, a jaką przecież przez ostatni rok miał zawsze przy sobie i tylko przez głupie perypetie losu ją ignorował, momentami nawet odrzucał, bo przecież zawsze był sam. I nie potrafił docenić tego, co mógł ofiarować mu drugi człowiek. Co ofiarowywał mu Naruto.
Umrze.
24 grudnia. Samotnie. Mimo że jest to dzień, który powinien spędzać z najbliższymi, w domowym zaciszu, wśród radości, do czego przecież miał sposobność, ale beztrosko ją odrzucił z pobudek, których w tej chwili nawet nie potrafił sobie przypomnieć. I nawet nie chce, bo i bez tego cholernie żałuje wszystkich popapranych decyzji przez które znalazł się w takiej, a nie innej sytuacji.
Leży. Bez sił, bez nadziei.
Pustym spojrzeniem wpatruje się przed siebie. W ciemność. Nieskładne myśli krążą po głowie. Nie ma sił. Zupełnie już nie ma sił. I coraz bardziej uświadamia sobie, że umrze. Przymyka oczy. Wilgotne oczy.
Dobrze. Dobrze…

***

6 grudnia 2015, wieczór

— Wszystko dobrze?
Sasuke przez chwilę wpatruje się w twarz Naruto, która pojawiła się w zasięgu jego wzroku dosyć niespodziewanie. Właśnie leżał na kanapie, z dłonią przyłożoną do czoła i wpatrywał się w sufit. Znaczy, wpatrywałby się, gdyby nie to, że widok zasłoniły mu niebieskie tęczówki.
— Hm? — mruczy. Nie czuje się zbyt dobrze. Czyżby… gorączka?
— Nie wyglądasz kwitnąco — stwierdza Naruto, marszcząc nos. — Chyba zbiera ci się na jakieś choróbsko, co? Herbaty?
— Yhm… zaraz wstanę. Zrobię — mówi cichym głosem, na chwilę przymykając powieki. Na chwilę, chwileczkę, zaraz będzie lepiej.
— Daj spokój. Leż. — Głos Uzumakiego cichnie nieco, kiedy najwyraźniej przechodzi do kuchni. — Jestem tu, więc się tobą zajmę.
Przez chwilę Sasuke faktycznie leży i dodatkowo nie wie co powiedzieć. Zaraz jednak otwiera oczy i kieruje spojrzenie w stronę krzątającego się blondyna. Jest mu… nieswojo. Dziwnie nieswojo, ale i jakoś… przyjemnie.


***

24 grudnia 2016, (?)

— Sasuke? Sasuke! Boże, Sasuke! Nie odpływaj!
Wciąż leży. Słyszy głos, blisko, tuż przed sobą, a nie ma siły, żeby unieść głowę i spojrzeć na wołającą go osobę. Nie ma siły na nic. Wszystko go boli, tak kurewsko boli. Przede wszystkim noga, teraz tkwiąca pod kupą gruzu, ale również i skroń daje o sobie znać. Bolą także obtarte już łokcie, bolą wszystkie mięśnie, od tego szarpania, od prób wydostania się.
— Weźże się w garść, Uchiha! — W głosie pobrzmiewa złość. Jednak Sasuke nie ma, naprawdę nie ma siły, żeby jakoś zareagować. Ani na rozkazujący ton, ani nawet na to, że czyjeś ręce chwytają go za policzki i unoszą twarz do góry. Musi przez chwilę walczyć ze sobą, żeby zmusić się do otwarcia oczu. Marszczy zaraz brwi, widząc intensywne spojrzenie niebieskich ślepi.
— Naru… to? — Udaje mu się wykrztusić.
— Naruto, Naruto — przedrzeźnia go drugi mężczyzna, gniewnie marszcząc brwi. — Jak ty wyglądasz? Wiesz, że chętnie bym ci przyłożył, gdyby nie to, że i tak sprawiasz wrażenie, jakbyś zaraz miał zejść? Widzisz co się dzieje, kiedy spuszczam cię na chwilę z oka? Budynki się walą, to się dzieje!
Sasuke parska krótko. Boleśnie.
— Chciałem… chciał… żebyś tu był — mówi z wysiłkiem, podnosząc rękę, żeby przykryć nią jedną z dłoni, które wciąż znajdowały się na jego policzkach.
— A ja chciałem, żebyś był ze mną u moich rodziców. I kogo plan na święta okazał się być lepszym, panie-wiecznie-samotny, co? Jasne, że mój. Zobaczysz, jak za rok będziesz świrował i kombinował, żeby znowu być z daleka ode mnie, to ci centralnie nakopię. Masz dożywotni szlaban na zgrywanie samotnika.
Jest zimno. Ciemno. Wszystko go boli. Jednak na twarzy wyraz rezygnacji zmienia się w delikatny uśmiech, bo może słuchać tego marudzącego głosu, który nawijał z rozbrajającą prędkością. Do Sasuke niewiele docierało z przekazywanych mu właśnie słów, ale nie było to ważne. Liczył się fakt, że były wypowiadane tym konkretnym, niezmiernie przyjemnym dla jego ucha głosem, lekko zachrypniętym, teraz pełnym nagany. Głosem, który po kolei wyrzuca mu wszystkie jego błędy, złe zachowania i przyzwyczajenia. Głosem, który stwierdza, że wszystko będzie dobrze, jeszcze wszystko będzie dobrze, a kiedy już tak się stanie, to Naruto skopie jego cztery litery tak, że zapamięta sobie raz na zawsze, że nie jest SAM.
— Jesteś idiotą — stwierdza Uzumaki. W jego głosie już nie ma nagany. W jego głosie jest tylko nuta czułości. — Upartym, nie dającym sobie wytłumaczyć, że ma wsparcie, idiotą. A teraz: WEŹ. SIĘ W GARŚĆ!
Sasuke patrzy w te niebieskie oczy i myśli, że tak. Właśnie tak zachowywałby się Naruto w takiej sytuacji. Mimo wszystko nie odpuściłby mu opierniczu, mimo wszystko byłby tą tlącą się iskierką nadziei, że jeszcze faktycznie będzie dobrze. Że nie roztkliwiałby się nad jego ranami, przynajmniej jeszcze nie teraz, nie w chwili kryzysu, bo przecież nic by to nie dało. W przeciwieństwie do stanowczego “weź się w garść”. Trajkotałby, byleby trajkotać i swoim słowotokiem odwrócić uwagę od najgorszego, od złych myśli nachalnie kłębiących się w głowie.
— Chciałem, żebyś… był — mówi ponownie, kiedy Uzumaki milknie, żeby nabrać powietrza do kolejnej tyrady. Ściska trzymaną wciąż dłoń.
— Jestem, głupku — odpowiada Naruto, a jego głos znowu nabiera łagodnych nut. — Zawsze przy tobie jestem. Nawet jak mnie nie ma.
Sasuke uśmiecha się z wdzięcznością, starając się skupić spojrzenie na błękitnych tęczówkach. Zdaje sobie sprawę, że coś w tym jest. Że nawet bez fizycznej obecności od pewnego momentu jego życia ten konkretny mężczyzna jest przy nim zawsze. Jest w myślach. W sercu. Po prostu. Szkoda tylko, że Uchiha potrzebował przygniecenia przez budynek, żeby to zrozumieć.
— Mówiłem ci — charczy i zaraz przerywa mu atak nieznośnego kaszlu. Powietrze jest zimne, wciąż wypełnione tumanami kurzu. — Mówiłem, że cię… — próbuje wykrztusić, ale głos ponownie mu się załamuje.
— Teraz ci się zbiera na wyznania, bucu ty? — Kciuki Naruto obcierają kąciki jego oczu. Kąciki, w których wciąż szklą się niechciane łzy. — Nie, nie mówiłeś. Ale powiesz. Musisz mi powiedzieć. Będę, w odpowiedniejszej chwili, stanowczo na to nalegał.
Zalega między nimi cisza.
Sasuke nie odpowiada, że taka chwila może właściwie nie nadejść. Nie musi. Więc zamiast tego patrzy, tylko patrzy, chłonąc spojrzeniem twarz znajdującą się zaledwie kilkanaście centymetów od jego własnej. Chłonąc spojrzeniem sylwetkę leżącą, podobnie jak on sam, na brzuchu, wśród gruzu i tumanów kurzu. Wśród ciemności.
— Wiesz — zaczyna. Chce powiedzieć, że jest w tej chwili pieprzonym egoistą. Że nie powinien… że… że… Marszczy brwi. Myśli kotłują się w głowie, otępiałe, nieskładne. Dopiero po dłuższej chwili dociera do niego, że bezdenna ciemność, która go otaczała wcale już nie jest przecież taka ciemna. Że, okej, może nie poraża go słoneczny blask, ale w przejściu, przez które niedawno jeszcze próbował się przecisnąć, jest… szaro. Ciemnoszaro, ale na tyle jasno, że widzi niedługi tunel, do którego z góry przebijają się promienie. Że może dostrzec kontury ruin.
Będzie… dobrze?
Byłoby. Bo gdyby tylko mógł się ruszyć, gdyby tylko nie ta cholerna noga, to być może przeczołgałby się do tej jaśniejszej plamy, znajdującej się jakieś dwa metry za Naruto i mógłby się uwolnić. Mógłby wyczołgać się, prawdopodobnie, już na powierzchnię i… i… i…
Z jękiem zaciska powieki, kiedy atakuje go kolejna fala wzmożonego bólu.
Myśli wirują, świat znika, powoli znika, żeby jednak zaraz znowu stać się boleśnie realnym miejscem, w którym jest tylko ból, tumany kurzu, suchy, nieznośny kaszel i przeraźliwe zimno, które teraz wstrząsa jego ciałem, powodując kolejne uderzenie palącego cierpienia.
Będzie dobrze…
...nie. Nie będzie.
Gdzieś nad nim rozlega się irytujący dźwięk, którego nie potrafi zinterpretować. Którego nie ma siły interpretować, bo świat jest jednym wielkim cierpieniem i on już nie chce, on już nie może… nie ma siły…
— Nie mam… — szepcze z wysiłkiem. Dłonie Naruto mocniej zaciskają się na jego policzkach, delikatnym szarpnięciem ponownie zmuszając go do otworzenia oczu i spojrzenia prosto w jego. — Nie…
— Zamknij się, Uchiha — warczy Naruto. W jego oczach lśni determinacja. — Będzie dobrze, słyszysz? Będzie. DOBRZE — powtarza dosadnie. Kawałki tynku gwałtownie opadają z góry, obsypując ich obu. — Rozumiesz?!
— Tak — dyszy z wysiłkiem. Jego powieki ponownie opadają. — Tak…
Dotyk z twarzy znika. Postać Naruto rozmazuje się i znika powoli, kiedy Sasuke jeszcze na chwilę, na sekundę, udaje się ponownie uchylić oczy.
— Więc krzycz, Sasuke — słyszy.
— Nie mogę — jęczy. Słowa bolą. Wszystko boli. Tak bardzo, bardzo boli. — Nie mam… sił.
— Krzycz. Jeszcze tylko raz: krzycz!
— Nie…
— Krzycz! — ostatni raz nakazuje niknąca halucynacja.
I Sasuke krzyczy.
W podrygu nadziei, głośno, niekształtnie. Po prostu wrzeszczy, nie starając się nawet skłaniać głosu do formułowania jakichkolwiek słów. Wrzeszczy, ostatkami sił, desperacko. Wrzeszczy, mimo braku sił, mimo zmęczenia i świadomości, że to na nic, że już… że już nie ma… że…
Krzyczy. Aż traci dech.
Zanim jego głowa bezwładnie opada pojawia się w niej myśl, że nieznośnym dźwiękiem był sygnał strażackiej syreny.


Część III — ...i bądź.

***

— Hej, tam…!
— Słysze…?!
— Tu! …dze go! Szybko!

***

— … jego stan?
— Nie jesteśmy jeszcze pewni, jednak…
— Czy… z tego?
— To sil… jesteśmy pełni… ...zmu.
— Ale…
— Robimy co możemy.

***

— Może pójdzie pan…
— Nie!
— Nie wybudzi się przez najbliższe… ...ęc… mo…
— Nie. Już nigdy.

***

— W wyniku wstrząsów sejsmicznych zawaliła się konstrukcja nowobudowanego wieżowca, niszcząc sąsiednie obiekty mieszkalne. Jak dotąd nie odnotowano ofiar śmiertelnych, jednak prace…

***

— Zamorduję cię, jak się obudzisz, słyszysz? Wezmę i cię po prostu zamorduję.

***

— Święta.
— Święta: co?
— Jak zazwyczaj spędzasz święta.
— W pracy. — Sasuke wzrusza ramionami, patrząc na swojego faceta z lekką konsternacją. — Jak większość japończyków.
— Och, no… niby tak. — Ze zdziwieniem Uchiha rejestruje fakt, że Naruto najwyraźniej jest skrępowany. Świadczyły o tym zaczerwienione policzki. — Wiesz. Bo moja mama. Noo… Robi wystawną kolację. Taką typową. Bożonarodzeniową.
— Tak po europejsku?
— Yhm. Dokładnie — przytakuje.
— Aha.
Zalega między nimi cisza, w której Naruto zdążył zaczerwienić się jeszcze bardziej.
— Pojedźzemną — mruczy w końcu niewyraźnie, patrząc na Sasuke z oczekiwaniem.
— A teraz powiedz to samo, tylko tak, żebym był w stanie cokolwiek zrozumieć.
— Pojedź. Ze mną. Do moich rodziców. Na święta.
Nie odpowiada. Nie wie co. Po chwili rzuca niezobowiązujące:
— Pomyślę.


***

Sasuke budzi się powoli. Niechętnie.
Jasność pomieszczenia w którym przebywał drażni jego oczy, przez co przez chwilę mruga zawzięcie. Kiedy udaje mu się przyzwyczaić wzrok, pierwszym faktem, jaki do niego dociera jest to, że znajduje się w szpitalu. Charakterystycznego zapachu i mdłego koloru ścian i sufitu nie dało się pomylić z innym obiektem.
W szpitalu. Bezpieczny.
Nie pod gruzowiskiem.
Przyjmuje ten fakt bez większych emocji. Nie do końca dociera do niego obecna sytuacja i nie wie, czy wynika to z faktu, że został naćpany lekami, czy może po prostu jednak wciąż tkwi pod zawalonym budynkiem i wszystko co obecnie widzi jest tylko kolejną, bardziej złożoną halucynacją. Nie wie, którą opcję by wolał. Właściwie jest mu to obojętne, dopóki nie czuje bólu, tego przeraźliwego zimna i totalnej niemocy.
Jest jasno, cicho. I bezpiecznie.
Przenosi spojrzenie w bok. I widzi Naruto. Siedzącego tuż przy jego łóżku, z łokciami opartymi na materacu i twarzą schowaną w dłoniach. Sasuke obserwuje przez chwilę jego posturę. Skulone ramiona. To, jak oddycha, ciężko, jakby z wysiłkiem. Jakby był przeokrutnie wymęczony. Sasuke obserwuje i tym razem wie, że siedząca przy nim postać jest prawdziwa, realna. To powoduje, że na jego twarzy wykwita lekki uśmiech.
Sięga dłonią w kierunku drugiego mężczyzny, żeby go dotknąć, zwrócić na siebie jakoś jego uwagę. Nie zdąża jednak, bo Naruto wybudza się z letargu podnosząc głowę. Na chwilę znowu zamiera i Uchiha ma możliwość zobaczenia zmęczenia na jego twarzy, ciemnych cieni pod oczami, suchych warg i czającego się w spojrzeniu strachu.
Zaraz Naruto zrywa się gwałtownie z miejsca, na którym dotychczas siedział, żeby klapnąć na skraju szpitalnego łóżka, żeby rękoma dotknąć jego twarzy, delikatnie smyrając palcami policzki, zarys podbródka. Żeby na chwilę wplątać palce w jego włosy, delikatnie pociągnąć za kosmyki.
Jakby sprawdzał, czy Uchiha faktycznie tu jest.
— Boże — mówi głosem, przepełnionym emocjami. — Boże, Sasuke. — Nachyla się, żeby ucałować go w czoło, w nos, w policzki. — Boże. Zabije cię — szepcze, muskając jego usta, żeby zaraz znowu powrócić do czubka nosa. — Zabiję, zamorduję. Już nigdy… nigdy… — Jego głos się łamie. Przez chwilę kontynuuje drobne pocałunki, aż w końcu wciska twarz w szyję Sasuke, wciąż mamrocząc groźby pod jego adresem.
Sasuke podnosi rękę, żeby pogłaskać nią łaskoczące jego policzek kosmyki. Milczy, pozwalając sobie całym sobą chłonąć obecność drugiego człowieka. Czuje na swojej skórze wilgoć. Do jego uszu docierają urywane słowa, na skórze czuje ciepły oddech. I wie, że Naruto tu jest. Przy nim.
Naruto tu jest. Był z nim także tam, pod gruzami, w najgorszych chwilach.
Jest.
Był.
I już zawsze będzie.



Koniec


1. http://survivalwpraktyce.blogspot.com/2 ... rojek.html
2. „trójkąt życia” - przestrzeń tworząca się między zawalonymi ścianami, które oparły się na czymś stabilnym (choćby na innej ścianie). To w tych trójkątach przeżywa najwięcej osób podczas wielkich katastrof walących się budynków. (inf. http://meksykanskafala.blogspot.com/201 ... .html)

niedziela, 25 grudnia 2016

Czułości na wysokości - SasuNaru

Miałam bardzo ambitne plany napisać dużo rzeczy w ciągu tego miesiąca, a właściwie jak na razie udało mi się skończyć jedną miniaturkę, której jeszcze nie mogę opublikować przez jakiś czas xD. W każdym razie: NAPRAWDĘ miałam wrzucić rupiecie. Co najmniej dwie nowe miniaturki! I lisa chciałam! I w ogóle xD. Zwalam swoje niepowodzenie na chorowity miesiąc. Noale, żeby mieć okazję złożyć życzenia, wygrzebałam z forum tego oto fika!  Alleluja! xD Więc: WESOŁYCH ŚWIĄT WSZYSTKIM! I SZCZĘŚLIWEGO NOWEGO ROKU :"D.
♥ ♥ ♥

Tytuł: Czułości na wysokości
Długość: miniaturka, niecałe 4k
Gatunek: event świąteczny 2015, AU, coś-pod-humor, osobisty-dramat-autora-bo-nie-umiał-myśleć
Beta: Akarere. Jak się zgodzi. Zgódź się Akarere ;___;. xD *Zgadzam się* LUF! ♥ ♥ ♥

***

Uwielbiał wszelkiego rodzaju wysokości. Nieważne, czy chodziło o wbicie się na najwyższe piętro wieżowca, o lot samolotem, skok ze spadochronu, czy wejście na jakiś górski szczyt. Po prostu: kręciło go patrzenie na rzeczy z jakiegoś wyższego punktu. Nawet, jeżeli ten wyższy punkt nie przekraczał dziesięciu metrów. W chwilach kiedy miał dostęp do przyglądania się temu, co działo się „tam, na dole”, totalnie odpływał. Napawał się dziwnym poczuciem wolności, które go zawsze ogarniało w takich sytuacjach. I nieważne były warunki pogodowe, jego wcześniejszy nastrój, czy też...
— Naruto. Kontaktuj. Robota.
… czas.
Bo chociażby teraz. Powinien sprawdzać sprzęt do pracy, a nie bujać w obłokach. Ale, jak można było nie bujać, skoro znajdował się blisko, tak bardzo blisko nocnego nieba? Wydawać by się mogło, że gwiazdy są zaledwie na wyciągnięcie ręki, a…
— Naruto.
— Sorry — zaśmiał się, szczerząc zaraz w stronę przyjaciela, z którym dzielił dzisiejszą pracę. Sasuke Uchiha patrzył na niego z wyraźną dezaprobatą. — Po prostu…
— Sam nie wiem czy wolę kiedy jesteś nadpobudliwy, czy kiedy znienacka odpływasz — westchnął mężczyzna, poprawiając kask. — W każdym razie jedno i drugie jest wyjątkowo upierdliwe. Nie rozumiem, dlaczego się z tobą zadaję.
— Z miłości?
— Nie.
— Ranisz.
— Trudno. Ubieraj kask. I uprząż.
— Tajest! — Zasalutował.
— Bałwan…
— Sam jesteś bałwan.

***

Oprócz wysokości Naruto uwielbiał również ŚWIĘTA i całą ich otoczkę. Był jedną z tych osób, które aż przesadnie radowały się okresem poprzedzającym Boże Narodzenie. Bo przecież wtedy był czas wczuwania się w klimat oraz zdobienia wszelkich powierzchni różnego rodzaju ozdóbkami świątecznymi, co on sam po prostu ubóstwiał. I niekoniecznie pojmował, jak ktokolwiek mógłby nie podniecać się tą konkretną porą w roku.
W każdym razie, aktualnie czuł się jakby Święty Mikołaj przyszedł wcześniej niż zwykle, bo oto znalazł pracę marzeń! Znaczy, dorywczą, jednorazową pracę marzeń. Wciąż był studentem i z racji natłoku zajęć brał się jedynie za krótkie zlecenia. I teraz, kiedy szukał czegoś w Internecie i zupełnym przypadkiem znalazł TĘ OFERTĘ, to z automatu pomyślał, że jest dla niego idealna. Dla niego i dla Sasuke — jego aktualnego współlokatora. W którym Naruto właściwie skrycie się podkochiwał. No ale, mniejsza.
Ofertę dorwał podczas siedzenia na uniwersyteckim korytarzu, z rozładowującym się laptopem umieszczonym na kolanach. I och, tak. Nakręcał się na nią. Bardzo. Dlatego czym prędzej zamknął komputer, wpakował go do torby i pognał do domu. Ciul tam z ostatnim wykładem, na który przed chwilą jeszcze czekał. Prowadzący był przecież do niczego, a on dopadł właśnie PRACĘ ŻYCIA! Perspektywa zarobienia grosza szybko przesłoniła wizję listy puszczonej na zajęciach.
Wciąż będąc w super pozytywnym nastroju wpadł do mieszkania, w którym Sasuke aktualnie gotował. Już na początku ich wspólnego zamieszkania okazało się, że Naruto jest kompletną nogą w takich rzeczach i lepiej nie dopuszczać go do kuchenki, mimo że czasami sam się pchał. Tak czy inaczej — wpadł do mieszkania, niemalże w biegu ściągając trampki i czym prędzej wparował do kuchni. I się zatrzymał. I się zwiesił.
Bo Uchiha miał na sobie fartuszek. I włosy związane w luźną kitkę. I aktualnie gmerał drewnianą łopatką w patelni, najwyraźniej mieszając jakieś mięcho czy inne warzywa. Wyglądał… och… wyglądał dosyć rozczulająco. I pewnie zaraz by go zamordował, gdyby wiedział, co za dzikie myśli tłuką się po głowie Uzumakiego, ale no, na szczęście nie wiedział.
Naruto zagapił się na stojącego przy kuchence przyjaciela, usilnie starając się wbijać spojrzenie w zawiązaną na plecach granatową kokardę, a nie na zakryty jeansami tyłek. Ładny tyłek. Kształtny tyłek.
Chociaż no… przecież jak tylko zerknie, to nic się takiego nie stanie. Nie?
— Za dziesięć minut skończę. — Spokojny głos wyrwał go z letargu. — Nie miałeś być za jakieś dwie godziny?
— Miałem — przyznał. — Ale…
— Urwałeś się? — Mężczyzna zerknął na niego przez ramię, mierząc krytycznym spojrzeniem. — ZNOWU.
Naruto sapnął. No tak. Zapomniał, że Sasuke czasami zachowywał się jak typowa matka i opierniczał go za takie rzeczy jak zwiewanie z wykładów.
— Podwód miałem! — zawołał zaraz na swoją obronę.
— Doprawdy?
— Tak! I to ważny powód! Taki wiesz, KONKRETNY!
— Aha. — Sasuke wrócił spojrzeniem do przygotowywanego dania. Odłożył łopatkę i wyłączył kuchenkę, żeby zaraz obrócić się w stronę Naruto, zapleść ręce na klatce piersiowej i wbić w niego wyczekujące spojrzenie. — Jakiż to powód?
Przez sekundę czy dwie Naruto znowu po prostu się na niego gapił. Zaraz jednak jego myśli wróciły na właściwy tor. Rozpromienił się i oznajmił:
— Znalazłem nam fuchę!
— Tak?
— TAK! I to wiesz, taką SUPER!
— Super fuchę?
— TAK. SUPER!
— W porządku. — Sasuke westchnął. — Co to za super fucha?
— Otóż — zamilkł na sekundę, aby uzyskać efekt dramatyzmu. — Będziemy dekorować centrum!
Odpowiedziała mu cisza. I beznamiętny wyraz twarzy. I lekkie uniesienie brwi.
— Co — wyrzucił w końcu z siebie mężczyzna.
— Centrum. Handlowe. Dekorować. Na święta! — wyszczerzył się, będąc przekonanym, że Sasuke zaraz podłapie jego entuzjazm.
Nie podłapał.
— Chyba cię pogrzało.

***

Początkowo Sasuke podchodził do sprawy niechętnie. Jednak dosyć szybko zmienił zdanie, kiedy tylko dowiedział się ile mogą otrzymać pieniędzy za to jednorazowe zlecenie. Fakt faktem, trzeba było odbyć — sponsorowane przez firmę zajmującą się dekoracją centrum — szkolenie z pracy na wysokościach. Jednak dla takich pieniędzy za kilkugodzinną robotę naprawdę się opłacało.
Tak więc, równo miesiąc przed świętami, obaj byli przeszkoleni i późnym wieczorem — tuż po zamknięciu obiektu dla klientów — mieli się zabrać za robotę. Jak się okazało, chodziło konkretnie o montaż lampek na zewnątrz budynku. Wysokiego budynku.
Piętnastopiętrowy wieżowiec mierzący ponad sześćdziesiąt metrów był obiektem w którym mieściło się… niemalże wszystko. Od małych butików wszelkich marek, przez sieciowe sklepy pokaźnych rozmiarów, aż do gigantycznych hipermarketów. Na ostatnich piętrach znajdowały się pomieszczenia biurowe i hotel. Sama elewacja budynku składała się w większości ze szkła oraz czarnych i białych płyt fasadowych.
Zadanie Sasuke i Naruto polegało na przyczepieniu — przy pomocy specjalnych zaczepów montowanych między szczelinami w płytach — szerokich na ponad metr łańcuchów zewnętrznych lampek ledowych.
— Zaczynacie od góry — oznajmił ich kierownik, koordynujący pracę nad dekoracją obiektu. Siwowłosy Kakashi Hatake nie wzbudzał zaufania. Może to przez fakt, że na twarzy nosił jakąś dziwną maskę zasłaniającą usta, a może po prostu przez to, że się bezczelnie spóźnił, w efekcie czego robotę zaczęli godzinę później niż powinni. — I co piętnaście metrów rozwieszacie to to. — Wskazał na leżące na płytkach zwinięte kable. — Czyli na czterdziestu pięciu, trzydziestu i piętnastu. Ozdabiamy jedynie elewacje frontową. Wasza misja to tylko te świecidełka. I tak pewnie nieco wam to zajmie, a dół dekoruje już inna ekipa. Korzystacie z tego wciągnika. — Klepnął maszynę, która wcześniej została zamontowana na specjalnych belkach zaciskowych zaczepionych na rogu ściany attykowej budynku. — I z tego. — Wskazał kolejny zamontowany na całej szerokości elewacji rygiel, wyposażony w suwnice i wystający lekko poza lico budynku. — Jeden się zaczepi o to przesuwne ustrojstwo i schodzi na dół, żeby zainstalować zaczepy. Drugi schodzi na wyciągarce. Razem z lampkami, które przytrzymuje i podaje. A potem siup na górę po kolejne. Łapiecie o co chodzi?
Pokiwali głowami.
— Okej. — Koordynator klasnął, mrużąc przy tym oczy. W połączeniu z tą jego cholerną maską, wyglądało to trochę przerażająco. — To zostawiam was. Przygotujcie się i do roboty. Ach, i pamiętajcie, żeby lampki w razie co przytwierdzić na początku też do siebie. Linką zaciskową. Jakby były jakieś problemy czy niejasności kontaktujcie się ze mną przez krótkofalówkę.

***

Było ciemno. I zimno. Nic dziwnego, w końcu wielkimi krokami zbliżał się grudzień, a oni stali na dachu małego wieżowca. Dodatkowo przecież dobijała godzina dwudziesta trzecia.
Kakashi już sobie poszedł, Naruto zdążył zagapić się na widoczne w dole miasto, a Sasuke zdążył już go wyzwać od bałwanów. Teraz obaj przyodziewali — na ubrane wcześniej granatowe uniformy firmy dekoratorskiej — niewygodne uprzęże posiadające liczne zatrzaski i zapięcia, które lepiej było zapiąć prawidłowo. Uzumakiemu jakoś nie uśmiechało się zginąć poprzez spadnięcie z wysokości. Naprawdę. I to jeszcze przed świętami!
Tak więc skrupulatnie pozapinał wszystko co zapiąć należało i teraz jedynie zaciągał mocniej niektóre paski, coby uprząż trzymała się stabilniej. Czuł w kościach, że od takiego wiszenia w tym dziadostwie będzie miał miliony otarć. Na pewno. Skoro po szkoleniu miał, to teraz też tego nie uniknie. Ale, ciul tam z tym.
Bo uniósł wzrok. I zobaczył Sasuke.
Znaczy. No jasne, patrzył na niego mimochodem przez cały dzień, ale od dłuższego czasu Naruto przeżywał MOMENTY, w których Uchiha jakoś tak… podobał mu się bardziej. Och naprawdę. To było nieco durnowate, ale przy niektórych, nawet zwykłych czynnościach, coś w jego mózgu zaczynało najwyraźniej szwankować i cały jego organizm programował się tylko i wyłącznie na rozkoszowanie się patrzeniem na Sasuke.
I to był jeden z tych momentów.
Mimo że przyjaciel nic takiego nie robił, tylko babrał się z zapięciem któregoś z zamków, pochylając przy tym głowę w taki sposób, że włosy wystające spod kasku zakrywały mu twarz.
Naruto westchnął.
Sam niekoniecznie kumał co się z nim stało. Znaczy, z jego uczuciami w stosunku do Sasuke co się stało. Bo przez dłuższy czas było normalnie! O ile normalnością można było nazwać setki wyzwisk rzucanych pod byle pretekstem. Albo nawet bez pretekstu. Nie polubili się na początku, ale późniejsze wylądowanie w jednej organizacji studenckiej i wspólnie przygotowywany event pokazał, że potrafią się dogadać. I jakoś tak, po dwóch latach darcia kotów, zamieszkali razem. I tak sobie żyli wspólnie już wiele miesięcy.
Och, jasne, wciąż się namiętnie kłócili o pierdoły, wyzywali od najgorszych i w ogóle często nie mogli dogadać. Ale mimo to, przyjaźnili się. Albo właśnie dlatego, bo dzięki takiemu traktowaniu się wzajemnie, potrafili rzucać w siebie najszczerszą prawdą. I tylko jeden, jedyny sekret Naruto trzymał przed Sasuke w głębokiej tajemnicy.
Sekretem tym było to, że po prostu Naruto w pewnym momencie zaczął na niego lecieć. Nawet sam niekoniecznie wiedział, w której chwili ich wspólnego mieszkania nastąpił przełom. Po prostu pewnego pięknego dnia zagapił się na jego tyłek. Innego na odsłoniętą szyję. Kolejnego w te piękne, ciemne, hipnotyzujące oczyska. I kiedy zauważył u siebie takie zagapianie się, to wyciągnął prosty wniosek, że się po prostu wziął i zadurzył. Leci na najlepszego kumpla.
Gdyby to był ktoś inny, Naruto być może już dawno wyznałby swoje uczucia. Gdyby tylko obiektem jego westchnień nie był ten cholernym Sasuke, to może nawet z tego wyznawania wyszłoby tyle, że już by się odkochał. Ale nie. Los był złośliwy i sprawił, że trafiło akurat na jego najlepszego przyjaciela. A Uzumaki wstrzymywał się z jakimkolwiek wyjawieniem swojego stanu, bo przecież… bo… bo naprawdę nie chciał stracić ich relacji. Nawet jeżeli do końca życia miałby po prostu tajniacko obserwować mężczyznę i przy tym przeciągle wzdychać. Chociaż z drugiej strony, nie zdziwiłby się, gdyby współlokator w końcu połapał się co jest na rzeczy. Albo sam przypadkiem nie palnąłby czegoś głupiego. Postanowił jednak się nie przejmować, bo co ma być to będzie i nie było sensu martwić się na zapas.
— Gotowy? — zagadał Sasuke, kiedy w końcu uporał się z upierdliwym zatrzaskiem.
— Yhm. — Naruto wybudził się z zamyślenia.
O tak. Zadurzył się.
Mocno.

***

Robota szła… no szła. Jako tako. Nie było zbyt ciężko co prawda, ale praca na wysokości okazała się być dosyć żmudna.
Podzielili się w taki sposób, że to Uchiha instalował zatrzaski i zaczepiał o nie lampki, które Naruto wcześniej transportował z góry na niższe wysokości. Przy pomocy wyciągarki oczywiście. Tak więc krążył w te i we wte, żeby będąc na dole przytrzymywać pęk świecidełek i rozwijać w taki sposób, żeby Sasuke mógł już tylko je ciągnąć w swoją stronę i przymocowywać do ściany wieżowca.
— Wolałbym pracować w środku — zrzędził w międzyczasie Uzumaki, niemalże przylepiając się nosem do szyby, którą aktualnie miał mniej więcej na wysokości oczu. Na jego nieszczęście była skonstruowana tak, że nie dało się przez nią zobaczyć co się dzieje we wnętrzu budynku. Zresztą i tak jedyne co by widział to podłogę jednego z galeriowych sklepów. — Jakoś bardziej efektowne te ozdoby pewnie tam są. A nie jakieś chromolone lampki.
— Marudzisz.
— Chciałem wieszać bombki…
— W domu sobie porozwieszasz.
Naruto zmarszczył nos, ale nie odpowiedział. Za to zerknął w dół. I aż uśmiechnął się z błogością. Bo oto wisiał jakieś trzydzieści metrów nad ziemią i mógł się przyglądać innym ludziom, pracującym aktualnie przy ozdabianiu parteru obiektu.
Przed wejściem do centrum stawiano właśnie ozdobione już, pokaźne choinki. Lampki na najniższej kondygnacji zostały dawno powieszone. Jaskrawy napis głoszący „Wesołych Świąt!” zamontowano nad obrotowymi drzwiami.
— Zdecydowanie mają tam lepszy ubaw — stwierdził. — I zaraz będą kończyć.
— Ty zapierniczaj na górę, a nie niemoto się gapisz jak inni pracują — sapnął Sasuke, niemalże wyrywając mu z rąk końcowy sznur lampek. — Kysz na górę. Jak dobrze pójdzie za jakąś godzinę też będziemy wolni.
— Co się tak rządzisz, noo. Przecież już lecę.

***

Sasuke miał rację. Pas światełek zawisnął w ciągu godziny.
— Koniec — oznajmił Uchiha, przytwierdzając ostatni fragment ozdoby do elewacji.
— Cudownie! — Naruto wyrzucił ręce ku górze i zakołysał się niebezpiecznie. — Powiem ci, że już mnie zaczynają uwierać te cholerne szelki.
— Nie wydurniaj się — fuknął na niego Sasuke, patrząc z politowaniem. — I spadajmy stąd. Chcę spać. — Ziewnął na potwierdzenie.
— Racja. Spadajmy — przytaknął z uśmiechem, spoglądając na mężczyznę, który znajdował się niżej. Zaraz wyciągnął z kieszonki schowanego tam wcześniej pilota do wyciągarki. I wcisnął jeden z dwóch guzików znajdujących się na nim.
Zmarszczył brwi, gdy nic się nie stało.
— Em… — zająknął się. I zerknął z konsternacją w górę.
— Naruto? Co jest?
— Em — powtórzył, wracając spojrzeniem do trzymanego pilota. — Cóż…
Coś zgrzytnęło. A linka na której wisiał nagle straciła napięcie.
Wrzasnął i poleciał w dół. Znaczy, nie tak całkiem. Zaledwie kilkadziesiąt centymetrów, bo zadziałała zainstalowana w maszynie blokada, jednak to i tak wystarczyło, żeby poczuć przypływ adrenaliny i oddech śmierci na karku. Szarpnęło nim. I zatrzymał się.
Zaciskając nerwowo oczy, mocno trzymając w rękach pilota do wyciągarki jak jakiś cholerny talizman, który mógłby go uratować, zapytał piskliwym głosem:
— Umarłem?
— Nie — wściekły warkot rozległ się gdzieś obok. Naruto niepewnie otworzył jedno oko. Następnie drugie. A później obrócił głowę, tak, że spojrzał prosto w twarz znajdującego się jakieś półtora metra od niego wściekłego Sasuke. — JESZCZE. Ale zaraz JA cię zamorduję!
— Hę?
— COŚ. TY. NAROBIŁ?
— A bo ja wiem? Popsuło się!
— SAMO?
— No samo. A co, JA popsułem?
— Och, no nie wiem. Skoro to TY trzymałeś cały czas pilota, TO MOŻE JA?
— No ja na pewno nie!
— Napraw to!
— JAK?!
— Tak samo jak popsułeś, trepie jeden! Jesteś cholernym, nieodpowiedzialnym cepem! Żeby…
— Uchiha. Serio? — przerwał mu Naruto poważnym głosem. — MOGŁEM ZGINĄĆ. A TY SIĘ DRZESZ?! PORĄBAŁO CIE DO RESZTY?!
Sasuke sapnął. A potem posypały się kolejne wyzwiska.

***

Po, jako takim, uspokojeniu nerwów i utwierdzeniu się w przekonaniu, że TAK utknęli na cholernych linach jakieś piętnaście metrów nad ziemią, postanowili przedsięwziąć jakieś kroki, żeby z tej sytuacji się wyplątać. Raczej nie wchodziło w grę, żeby pokonać drogę na górę ręczną wspinaczką. Na dół nie mieli jak się zsunąć, bo wyciągnęli już liny na maksymalną długość. Wydzieranie się również nic nie dawało. Nikt nie reagował na ich wrzaski.
— Hej, wiem! — Wykrzyknął z tryumfem, a Sasuke łypnął na niego wrogo. — No nie patrz się tak, jakbym ci brata zamordował. Tylko gratuluj bystrości umysłu i opanowania w chwili grozy!
— Tak. Twój dziewczęcy pisk wskazywał na stoickie opanowanie.
— Odwal się, ja…
— Co to za genialny pomył, co?
— Krótkofalówka. Kakashi przecież nam dał!
— To na co głąbie czekasz?! DZWOŃ.
— Jezu, już. Nie unoś się tak — burknął Naruto mrużąc oczy, jednocześnie sięgając do kieszeni z urządzeniem.
Pustej kieszeni.
Pomacał ją. Pomacał kolejną. I tą kieszonkę na piersi też pomacał. I…
Hm. Hmmm…
— Naruto — przesłodzony ton głosu Sasuke sprawił, że Uzumaki zadrżał. — Czy zabrałeś krótkofalówkę z dachu?
— Ogólnie rzecz biorąc… to… cóż…
— Nie zabrałeś.
— No właściwie…
— Ja. Cię. UDUSZĘ.

***

— No Sasuke no…
— Nie mów do mnie. Bo cię trzasnę.
— Ale….
— Nie. Mów. Dla własnego dobra.
— Dobra! — warknął i odwrócił się ostentacyjnie. Co spowodowało, że zaczął wolno obracać się wokół własnej osi. Tak więc po chwili znowu widział sfochowanego Sasuke. Po pierwszym obrocie pokazał mu język. Przy drugim — gdy zaczął się kręcić w drugą stronę — zmarszczył jedynie nos. Potem się zatrzymał. W idealnej pozycji do gapienia się w ścianę wieżowca.
Po takich kilku sekundach ciszy westchnął ciężko i postanowił znowu spróbować jakoś załagodzić sytuację.
— Słuchaj, nie ma co się boczyć. Tylko trzeba coś wykombinować — rzekł pojednawczym tonem. — Zresztą, zawsze mogło być gorze… — zamilkł gwałtownie. Bo prosto na jego nos spadł płatek śniegu. I zaraz kolejny. I pierdyliard innych. — Ym… — mruknął. — Okej. Nie było tematu.

***

Padał śnieg. Było ciemno, późno i zimno. Od dobrych kilkunastu minut wisieli i… w sumie czekali, aż ktoś zauważy, że mają drobny problem.
Naruto, jakże typowo dla siebie, wyłączył się całkowicie. Bo przecież, skoro Sasuke i tak się do niego nie odzywał, to Uzumaki mógł… patrzeć. Na rozpościerające się przed nim widoki. Nocny obraz miasta, w połączeniu z sypiącymi się z nieba płatkami śniegu, plus to, że patrzył na to wszystko z góry, pozwolił mu dosyć szybko odpłynąć, aby w pełni napawać się tą panoramą.
Nie mogło być lepiej.
Znaczy… no mogło. Bo no na przykład mógłby nie utknąć zawieszony na wieżowcu, ale i tak, jak dla niego TAKI widok wynagradzał wszystko. Westchnął z lubością i otworzył usta, żeby podzielić się tą myślą z Sasuke i spojrzał w jego stronę i…
… i pacnął go MOMENT.
Tak. Jeden z tych, kiedy po prostu bezczelnie gapił się na przyjaciela, nie mogąc oderwać spojrzenia. Taki, w którym docierało do niego jak bardzo, bardzo Sasuke mu się podoba i jak równie bardzo chciałby, aby było między nimi coś więcej. I taki, w którym niekoniecznie kontrolował to co mówił.
Bo niby jak miałby nie świrować w tej chwili, skoro przed oczami miał profil przyjaciela, opierającego czoło o linę, zapatrzonego w dal? W ciemnych włosach Sasuke dało się dostrzec drobinki śnieżnego puchu, na jego twarzy gościł poważny wyraz. A wokół niego rozciągała się nocna panorama miasta.
Zdecydowanie miał prawo się w tej chwili zawiesić. I bezczelnie gapić. I mówić dziwne rzeczy.
— Dobra — zaczął Sasuke, wyrywając się najwyraźniej z własnych rozmyślań. Jednak nie dokończył zdania. Bo mózg Naruto postanowił wyprodukować myśl, a jego usta wypowiedzieć ją na głos:
— Matko kochana, ty nawet nie wiesz, jak w tej chwili mnie kręcisz — stwierdził z zadumą.
Odpowiedziała mu cisza. Cisza, w której dotarło do niego, co przed chwilą chlapnął. I. Ojezusmaria. Spalił buraka.
— Co.
— Ładna pogoda jak na listopad, nie? — desperacko spróbował zmienić temat.
— Powiedziałeś, że cię kręcę.
— Nieprawda — zaprzeczył.
— Prawda. Powiedziałeś i…
— Nie masz na to dowodów!
— Słyszałem przecież jak…
— NIE. NIC NIE SŁYSZAŁEŚ. — zaprzeczył ponownie, starając się patrzeć wszędzie, byle nie na Sasuke. I w sumie najlepszym wyjściem było aktualnie dla niego spojrzenie w górę. — I sądzę, że jednak się wespnę. Tak. Zdecydowanie się wespnę. Wspinanie jest super. Patrz jak się wspinam! — wyrzucił z siebie naprędce i faktycznie zaczął się wspinać. Znaczy… spróbował. Ale mu nie wyszło. Teraz po prostu zaciskał dłonie na linie tuż nad głową i wydawał z siebie dosyć dziwne dźwięki. W tym samym czasie, Sasuke skorzystał z dobrodziejstwa tego, że był podczepiony do liny zamontowanej na suwnicy i jakoś tak z tego półtora metra odległości między nimi zrobiło się nagle dużo, dużo mniej.
— Naruto — powiedział, a Uzumaki zdał sobie sprawę z tego, że Uchiha jest tak wręcz nieznośnie blisko. I to nie było dobre. O nie nie nie. Skoro patrząc z daleka Naruto mówił głupoty, to co dopiero będzie jak spojrzy w te czarne ślepia z tak małej odległości?
— Nie.
— Co: nie?
— Nie: Naruto. Nie. Po prostu. Nie było tematu. Naprawdę. Zapomnij.
— Dlaczego?
— Bo, psia mać, jesteśmy przyjaciółmi! — warknął jakby to miało cokolwiek mu wyjaśnić i spojrzał na niego ze złością. Zaraz jednak wzrok mu wyraźnie zmiękł. Bo twarz Sasuke wyrażała jedynie jawne zainteresowanie, bo włosy spod kasku uroczo wystawały, bo ciemne oczy były tak bardzo, bardzo blisko.
— No i? — zapytał w końcu, zauważając, że Naruto najwyraźniej znowu się lekko zawiesił. — To chyba dobrze przecież. I nie rozważałeś takiej możliwości, że to „kręcenie” może działać na przykład w dwie strony?
— Nie. — Miękkie spojrzenie zmieniło się natychmiastowo w podejrzliwe. — Nie wierzę. To niemożliwe.
— To uwierz. — Sasuke wzruszył ramionami.
— Przestań — parsknął, wciąż przyglądając mu się badawczo. — Niby od kiedy?
— Jakoś… od początku wspólnego mieszkania.
— Nie — sapnął.
— Bo?
— Bo, no nie, no! Nabijasz się ze mnie i… i… no. Nabijasz!
— Nie nabijam — odrzekł Uchiha i nagle stał się jakby poważniejszy. — I mogę to udowodnić. Znaczy, to nienabijanie się.
— Ciekawe ja… — Naruto zamilkł gwałtownie.
Nic zresztą dziwnego. Każdy by zamilkł w sytuacji, kiedy najlepszy przyjaciel nagle przybliżyłby się jeszcze bardziej, jedną ręką łapiąc za podbródek, drugą owijając wokół pasa, żeby przyciągnąć do pocałunku.
A tak się właśnie stało.

***

W pierwszej chwili dotyk wąskich ust był delikatny. Nawet dosyć niepewny. Zupełnie jakby Sasuke, mimo pokracznego wyznania jakie usłyszał, obawiał się, że zostanie odrzucony. Jednak najwyraźniej dotarło zaraz do niego, że nie zostanie — może to przez ręce Naruto, które jakoś tak zawędrowały na kark bruneta? — bo zaraz nadał ich pocałunkowi intensywniejszego wyrazu.
Gdyby ktoś zapytał Uzumakiego „I JAK BYŁO?” to chyba niekoniecznie umiałby udzielić odpowiedzi. Bo kiedy poczuł obce wargi na swoich, kiedy uścisk wokół pasa się wzmocnił i kiedy pozwolił, żeby jego powieki opadły, to po prostu odpłynął. I to bardziej niż w chwilach, kiedy patrzył na widoki z wysokości. Teraz po prostu wszelkie myśli rozpierzchły się, podczas gdy dawał się całować i również oddawał nieco nieporadnie pocałunki. Było… och… no… po prostu NIEZIEMSKO. W najśmielszych wyobrażeniach nie myślał nawet, że dotyk tego konkretnego mężczyzny mógłby działać na niego tak intensywnie.
I pewnie długo jeszcze by się tak oddawał temu cudownemu uczuciu, które towarzyszyło mu, gdy Sasuke go całował, ale… odkrył nagle, że się wznosi. Nie w sensie metaforycznym, chociaż pocałunek nieźle zakręcił mu w głowie, ale takim… dosłownym. Po prostu był wciągany na górę. I odkrył ten fakt, kiedy jakoś tak usta Uchihy przestały dotykać jego własnych, a on po chwili dopiero otworzył oczy. I…
No wznosił się.
— O — rzekł, z niejakim zdziwieniem.
— Naruto — głos Sasuke, który pozostawał wciąż na dole, brzmiał trochę złowrogo. — Który guzik wciskałeś? — zapytał z pozornym spokojem.
— Najprawdopodobniej… nie ten co trzeba — przyznał Uzumaki, będący wciąż ciągnięty w górę. Mogło tak być, że się pomylił. Zdecydowanie mogło. Na dobrą sprawę, nawet nie sprawdził, czy drugim przyciskiem wskórałby więcej. Więc… tak. Mogło. A teraz, podczas ich radosnego macania, prawidłowy guzik po prostu wcisnął się przypadkiem. Przez co wyciągarka zaczęła pracować i Naruto właśnie wędrował ku dachowi obiektu.
Właściwie to się nawet cieszył z takiego stanu rzeczy. Dzięki temu znajdował się poza zasięgiem rąk wściekłego przyjaciela.
Kogoś więcej niż przyjaciela, pomyślał zaraz i rozpromienił się. Rozważając w międzyczasie, czy może jednak nie pozwolić, żeby Sasuke powisiał sobie jeszcze trochę. Dla ochłody. No... przynajmniej dopóki nie przestanie rzucać w niego wyzwiskami.



KONIEC