czwartek, 25 sierpnia 2011

Rozdział II.V

Dobra, nie ma to tamto, wrzucam nowy rozdział i biorę się za projekt, bo serio się nie wyrobię, a to ostatni termin się zbliża.
Dziękuję za komentarze i życzenia. Woodstock a i owszem się udał, ale jakżeby mogło być inaczej :).
Zapraszam na kolejny rozdział.

(Ach, trza przyśpieszyć w końcu tą akcje, bo się ciągnie jak flaki z olejem...)
O, przy okazji, ku chwale Virusowatości: http://www.youtube.com/watch?v=mcCjoEbCHwU Bierzcie i zarażajcie się z tego wszyscy. Lof <3 Jakby ktoś miał namiary na fanficki charles/erik to poproszę :3

*** *** *** *** *** *** ***

Naruto krążył po szpitalu. Od dłuższego czasu szukał Tsunade. Podobno dorwała jakiegoś dziwnego pacjenta, którym postanowiła zająć się osobiście. Fakt, faktem, to Naruto zazwyczaj dostarczał jej takiej rozrywki... No ale, że też zebrało jej się wtedy, gdy miał z nią do poganiania!
- Słyszałaś?
Przystanął.
Czy mu się tylko zdawało, czy wszyscy w budynku wyglądali na nieco podenerwowanych?
- Nie, chyba sobie żartujesz?
Spojrzał podejrzliwie na stojące nieopodal pielęgniarki, które najwyraźniej wiedziały coś więcej od niego. Westchnął dyskretnie.
- I Hokage zgodziła się TO przyjąć?! Przecież...
- Sza! Jeszcze cię kto usłyszy.
- Ale skąd wiesz, o...
- Widziałam jak...
Dziewczyny oddaliły się, dalej rozmawiając przyciszonymi głosami.
I w tym samym momencie ktoś wciągnął Naruto do najbliższego pomieszczenia, którym okazał się być mały lekarski gabinecik. Blondyn sapnął, gdy jego tyłek odbył bliskie spotkanie z dość niewygodną kanapą.
- Możesz to sobie wyobrazić?! - Wyraźnie zirytowany głos rozległ się po drugiej stronie pokoju. Uzumaki z nie lada zdziwieniem odkrył, że ów głos należał do Sakury. Dziewczyna aktualnie szperała w szafce najwyraźniej czegoś szukając. - Tyram jak głupia w tym cholernym szpitalu i tak się mnie traktuje?!
- Ummm, ale...
- O nie, nie! Tsunade zasługuje na mój szacunek, fakt! Ale nie pozwolę, przysięgam, nawet jej nie pozwolę tak na mnie zlewać! A TY - warknęła, obracając się w stronę niebieskookiego i wskazując na niego palcem. - Mi w tym pomożesz!
Naruto przełknął nerwowo ślinę.
Jego przyjaciółka wyglądała... Przerażająco.
Szmaciana maseczka zwisała smętnie, zaczepiona o jedno ucho. Spod szpitalnego czepka wystawały potargane różowe włosy, a fartuch... W każdym razie kolor fartucha w niczym nie przypominał zwyczajowej bieli.
- Sakurcia, czy ty kogoś właśnie zabiłaś? - zapytał, dyskretnie wciskając się głębiej w kanapę.
- Co? - Dziewczyna z roztargnieniem wytarła odziane w rękawiczki dłonie o swój uniform, przez co jedna z plam przybrała jeszcze bardziej efektowny wygląd.
- Kreeew - wyjęczał słabo, wskazując na smugę, która akurat znaczyła policzek Haruno. Przy okazji starał się ignorować fakt, iż ów ciecz znaczyła niemalże całe ubranie Sakury.
Nie, żeby na widok krwi zwyczajowo reagował jakąś fobią. Po prostu przyjaciółka, która niemalże od stóp po głowę była umazana ową cieczą, była dosyć niecodziennym zjawiskiem,które mimowolnie przyprawiało go o drgawki.
- Och, to. - Dziewczyna machnęła ręką. - Smarkule miały praktyki. I jeżeli któraś czegoś widowiskowo nie spieprzy w ciągu dnia, to uważają go za stracony. Dzisiaj mi odwaliły taki numer...
- Bez szczegółów proszę.
- Przysięgam, jeżeli ja też byłam taką niezdarą... TY!
Naruto poderwał się gwałtownie, zasłaniając jednoczenie twarz dłońmi.
- Niewinien! - wrzasnął desperacko, jednocześnie szukając drogi ucieczki.
- Uspokój się, nie mam zamiaru cie bić!
- Nie? - W głosie Naruto czaiła się niepewność.
- Nie - warknęła, ściągając rękawiczki, rzucając je gdzieś na bok i odciągając jego ręce. Przyjrzała się uważnie jego twarzy, a po chwili położyła mu dłoń na czole. - Co z twoją chakrą?
- A. - Blondyn rozdziawił z wrażenia usta. Po chwili się otrząsnął. No tak, przecież Sakura ostatni raz widziała go, gdy nieprzytomny okupywał jej łóżko. I chyba nie byłoby mądrze, gdyby przyznał różowowłosej, że w tej chwili w jej domu rezyduje Kyuubi, którego był zmuszony pozostawić bez żadnej opieki. - Nic. Znaczy się. Nie ma jej. Znaczy się, no... Moja chakra aktualnie wyparowała, ale mamy mały plan, aby to naprawić.
- Ogólne samopoczucie?
Uzumaki przewrócił oczami. Uwielbiał te wywiady.
- Świetnie, czuję się wręcz wspaniale.
- Naruto...
- To w czym mam ci pomóc?
- Hm? O, no tak. - Sakura przetarła twarz dłonią, sprawiając, że plama na jej policzku jeszcze bardziej się rozmazała. - Słuchaj, coś mi tu nieładnie pachnie. Wszyscy od rana latają jak wariaci, z samą Tsunade na czele. A podejrzewam, że tylko Godaime wie o co chodzi, a reszta po prostu reaguje na jej podły humor.
- Nie, żeby babcia ostatnio radośnie podchodziła do życia, ale...
- Mniejsza z tym - przerwała mu dziewczyna. - Chodzi o to, że zwinęła mi pacjenta!
Naruto zamrugał zdziwiony. To tyle?
- Nie sądzisz, że... No wiesz... Trochę przeginasz?
Blondyn momentalnie pożałował swoich słów.
W zielonych oczach zapłonął ogień, a ręka dziewczyny uniosła się groźnie w górę i zacisnęła w pięść.
- Pacjenta, rozumiesz?! - wydarła się, dysząc ciężko.
Nie, Naruto nie rozumiał. Ale instynkt samozachowawczy podpowiadał mu, że lepiej się do tego nie przyznawać.
- Tak? A więc?
Chyba jednak coś w jego głosie go zdradziło.
- Nie ogarniasz - powiedziała z niedowierzaniem. - Słuchaj, po prostu tak się nie robi. Kurde, pracuję tu już cholera wie ile i właściwie, po za rzadkimi przypadkami, robię w kółko to samo. Czuję się, jakbym stała w miejscu, to chyba nic dziwnego, że miło mi od czasu zająć się pacjentem, który wymaga czegoś więcej, niż zmiany opatrunku. I nie jest tobą. A ten ktoś... Cholera no, po prostu chcę wiedzieć, co mu jest i spróbować pomóc, jasne?
- Eee... Ale, no wiesz... Mogłabyś sobie odpocząć przez jakiś czas, skoro babcia cię wyręcza...
- Taaak? To powiedź mi, dlaczego to tak maniakalnie ślęczałeś nad zwojem od Kakashi'ego? Przecież mogłeś odpoczywać! Dlaczego z jeszcze większa manią szlifowałeś swojego rasengana? I czemu wciąż katujesz się na polach treningowych? Przecież jesteś dobrym shinobi.
- No tak, ale do perfekcji...
- A no właśnie. Wyobraź sobie, że nie tylko ty byś chciał ów perfekcję osiągnąć.
- Dobra! - Blondyn uniósł ręce w geście poddania. - Rozumiem o co ci chodzi. Pomogę. Więc, co mam zrobić?
Na twarzy dziewczyny pojawił się uśmiech, który nie zapowiadał nic dobrego.

"Dlaczego? Dlaaaczegooo, się na to zgodziłem?"
Mógł sobie nawet wyobrazić rozlegający się w jego głowie głos Kyu: "Boś głupi, dzieciaku. A teraz zamknij się, muszę sobie uciąć popołudniową drzemkę."
W każdym razie...
Właśnie ekspresowym tempem przemierzał kolejne szpitalne korytarze, modląc się w duchu, żeby nikogo nie spotkać. Schował głowę za papierami, które trzymał. Nie, żeby rozumiał, co na nich jest nabazgrane i właściwie niewiele go to interesowało. Kartki służyły mu tylko do tego, aby się nieco zasłonić. I to była najlepsza część kamuflażu.
Chociaż w sumie szpitalny czepek również nie był najgorszy. Chodaki też dało się znieść. I nawet maseczka na twarzy nie była taka zła. A do noszenia łopoczącego przy każdym kroku kiltu nawet dawało się przyzwyczaić.
Gorzej, że pod ów kiltem miał tylko majtki.
- Zabiję cię, Sakura - warknął pod nosem, przygarbił ramiona i przyśpieszył kroku.
A jego stój był tak uroczo niekompletny z jednego, prostego względu. Sakura nie posiadała do niego spodni. Tylko spódnice. Nawet kilka, bladozielonych spódnic.
Pomimo jawnych gróźb, Naruto nie zgodził się wcisnąć na siebie tej części stroju. O nie, tak nisko jeszcze nie upadł.
"Och, czyżby?"
I na nic się zdało marudzenie, że mógłby po prostu narzucić kilt, na swój mundur. No przecież ciemne spodnie zdradziłby błyskawicznie, iż nie jest medykiem. No tak, oczywiście. Dobrze, że chociaż kilt był kradziony. Znaczy się, dobre w tym było to, że najwyraźniej należał do kogoś bardzo wysokiego. Bo na Naruto wisiał tak, że sięgał trochę poniżej połowy łydek. I na upartego nikt nie przyuważy, że w rzeczywistości nic pod spodem nie ma. Poprawka: ma przecież majtki.
- Zamorduję...
- Proszę?
- Pacjent spod piątki potrzebuje cewnikowania - rzucił i z mściwą satysfakcją obserwował, jak młoda pielęgniarka blednie i niechętnie rusza się z miejsca. Nie, żeby Naruto wiedział, co się dzieje u pacjenta spod piątki. I na czym dokładnie polega cewnikowanie. Ale miło było przelać na kogoś chociaż część swojego podłego nastroju. A zresztą, jakby się nie odezwała pierwsza, to by też siedział cicho.
- A doktorek nie pomylił rejonów?
Naruto zatrzymał się gwałtownie na dźwięk obcego głosu. Cholera...
Właśnie znajdował się w części szpitala, w której to najprawdopodobniej znajdował się tak upragniony przez Sakurę pacjent. I najwyraźniej zaczynał mieć poważne problemy.
Zerknął znad papierów, na osobnika, który go zagadał.
Na twarzy ów człowieka gościł arogancki wyraz, któremu towarzyszyło spojrzenie wyraźnie mówiące, że ma się do czynienia z osobą nie tyle nieuprzejmą, co po prostu wrogo nastawioną, do każdego mającego niższą rangę niż on sam. I najwyraźniej Naruto za takiego kogoś został uznany.
"A żebyś wiedział patałachu, że jestem joninem!"
Blondyn zmierzył go złym spojrzeniem.
Shinobi miał na sobie zwyczajowy mundur chunina, przy czym samą kamizelkę rozpiął niedbale, pokazując światu swoje mięśnie brzucha. Czarne włosy sterczały na wszystkie strony, a dwa dłuższe pasma były związane w kucyki i zarzucone przed ramiona. Pod szarymi oczami rozciągała się nierówna, szpecąca blizna.
- Czego wlepiasz ślepia? No już, zmykaj. Bo będę zmuszony własnoręcznie cię wyprowadzić, a to nie będzie przyjemne.
- Mam tu... - zaczął Naruto zaczepnym tonem, ale zaraz mu przerwano.
- Nie, nic tu nie masz do roboty - warknął ninja, chwytając niebieskookiego za kark.
Powieka Naruto zadrgała gwałtownie, a w następnej chwili wyrwał się z uścisku, wcisnął chuninowi palce w oczy i zwiał wzdłuż korytarza
Odetchnął i ciężko oparł się o drzwi.
O nie, nie. To, że nie miał chakry, nie oznaczało, że da sobą pomiatać takim pyskatym ścierwom! Och, niechże tylko odzyska pełną sprawność, a tak przetrzepie konohańskie szeregi, że się przez tydzień nie pozbierają!
A zresztą, niech się gówniarz nauczy, że nie warto niedoceniać przeciwnika!
Odepchnął od siebie myśl o denerwującym shinobi i, po stwierdzeniu, że z pewnością udało mu się zwiać, rozejrzał się po Sali. W pomieszczeniu stały dwa łóżka. A tak przynajmniej Naruto mógł podejrzewać, po ilości ustawionych parawanów. I najwyraźniej owe łóżka były zajęte. A przynajmniej tak mu coś podpowiadało.
Cóż, nie pozostało mu nic innego, jak tylko zwiewać dalej. Bo chyba trafił do nieodpowiedniej sali. Jednak zanim poczynił jakiekolwiek kroki, aby niepostrzeżenie się ulotnić, do jego uszu doszły niepokojące dźwięki.
- …rwa, dorwę szmatę, to powyrywam te blond kłaki!
- Trza było się nie pierdolić, zebrało ci się na pogaduszki to i medyk znalazł okazję, żeby ci przywalić.
- Morda!
- Już, już, Hitoshi. Taka z ciebie ciota, to teraz się nie buntuj, tylko znajdź cieniasa.
Naruto wzniósł oczy ku niebu. Okej, najwyraźniej chodziło o niego. I teraz zamiast jednego patałacha, miał na głowie dwóch.
- Gdzie ta mała kurewka się zmyła?
Niebieskooki zacisnął zęby. Miał straszną ochotę wybiec z sali, wygarnąć dwójce shinobi, kto tu jest małą kurewką i przemeblować im facjaty. No, tylko, że wtedy na pewno nic się nie dowie o tym dziwacznym pacjencie i w efekcie Sakura go zamorduje.
- Sza! Hokage się tu wierci. Jak usłyszy, że żeś przepuścił jakiegoś…
- Morda! – powtórzył mężczyzna, nazwany Hitoshim. Był to najwyraźniej ten, który próbował wcześniej zatrzymać Naruto. Jego głos stawał się coraz cichszy, aż w końcu blondyn nie był w stanie usłyszeć ani słowa.
Ciche jęknięcie oderwało go od ponurych rozmyślań.
Właściwie, to powinien skorzystać z okazji i zwiać.
Jednak, jednak…
Pewnym krokiem podszedł do parawanu i szarpnął za materiał.
Ledwo powstrzymał okrzyk zdziwienia. I pewnie stałby tak, wlepiając gały w leżącą postać, gdyby nie jeden drobny szczegół.
- Zaskoczony?
Blondyn drgnął, gdy ktoś położył mu dłoń na ramieniu.
- Babcia? Ja…
Cholera, nawet nie usłyszał, kiedy otworzyła drzwi.
- No już, nie wykręcaj się. Nie potrzebuje twoich tłumaczeń. Swoją drogą, ciekawe przebranie.
Naruto zignorował przytyk.
- Co jej jest? – Wskazał na postać leżącą na łóżku.
- Jest w śpiączce. To… Cóż… Uraz, po ataku…
Blondyn przyjrzał się pięknej, kobiecej twarzy, którą okalały białe włosy.
- Nie rozumiem – sapnął z niedowierzaniem. – Przecież to Gobi! Pięcioogoniasty demon do jasnej cholery! I, że co? Że niby ktoś tak ją urządził, że wylądowała w szpitalu? We łbie mi się to nie mieści!
- Właściwie, to sama się tak urządziła.
- Chyba kpisz.
- Nie. – Tsunade pokręciła głową. W jej glosie wyraźnie pojawiło się zmęczenie. – Broniła… Kogoś. I Madara, on użył czegoś.
- Trochę tu dużo niedopowiedzeń, nie sądzisz?
- Naruto…
- A Kyuubi zapewne nie będzie zadowolony z takiej relacji – dorzucił blondyn mściwie.
- Czy ty mi grozisz? I to w dodatku dziewięcioogoniastym?
- No… - powiedział z wyraźnym ociąganiem. – Może troszeczkę.
- Dobra! To sharingan ją tak sponiewierał. Zadowolony? – warknęła, mrużąc wściekle oczy.
- Jak to? Kto?!
- No mówię, że Madara!
Naruto przygryzł dolną wargę. No tak, akatsuki dawno się nie odzywało. Nie mogło być tak pięknie i po prostu nie odeszli w cholerę, tylko najwyraźniej szykowali się na większą akcję. I pewnie Madara zdołał się już pozbierać po tym, jak konohańskie oddziały przerzedziły znacznie jego popleczników.
- Jak? Przecież to bijuu. Standardowy Sharingan na nią nie działa, a przecież ten bubek stracił swoje wypasione patrzały!
- Stracił jedno oko.
- Jeden pies! I tak nie powinien móc zrobić jej cokolwiek!
- Masz racje – westchnęła Tsunade, przecierając twarz dłonią. - Masz cholerną rację, ale najwyraźniej nie doceniamy mocy tego kekkei genkai. I wcale mi się to niepodobna. Zwłaszcza, że Madara ma plan na odzyskanie tego swojego cholernego oka. A skoro z jednym tak szaleje, to co dopiero wymyśli, jak będzie w pełni sprawny?
- Zaraz! A skąd ty takie wiadomości niby masz? Wydajesz się nad wyraz pewna tego co mówisz – zapytał podejrzliwie niebieskooki, zakładają ręce na ramiona. Z niemałą satysfakcją zauważył, że twarz Tsunade tężeje w grymasie niezadowolenia. – No już, babciu – jęknął, po dłuższej chwili milczenia kobiety. – No przecież mi możesz zaufać! To twojego informatora broniła Gobi, co nie? No kimże on jest?
- Myślę. – Zza kolejnego parawanu znajdującego się przy łóżku pięcioogoniastej rozległ się czymś przytłumiony głos. – Że dzieciak ma racje.
Naruto wciągnął gwałtownie powietrze.
Znał ten głos.
Słyszał go chyba tylko raz w życiu, jednak głęboko zapadł mu w pamięć.
Rzucił Tsunade niedowierzające spojrzenie.
Szybkim krokiem okrążył łóżko i stanął, przed lekko powiewającym materiałem. Najwyraźniej ktoś z drugiej strony stał przy otwartym oknie.
Blondyn odetchnął i delikatnie odsunął kotarkę.
- Itachi Uchiha.

środa, 3 sierpnia 2011

Rozdział II.IV

Dobry wieczór, tym razem! Tudzież noc :D
Otóż... Zmobilizowałam się ambitnie, ażeby zdążyć przed kolejnym wyjazdem (Woodstock wita! Niach, niach :D) i może niekoniecznie będzie dzisiaj ciekawie, ale zapewne dużo teorii zostanie przedstawionej ^ ^. Kwestię zwoju, jego dokładniejszej treści i sposobu odpieczętowania zostawiam na kolejne części ;) Aczkolwiek przyznam, że raczej dobre teorie snujecie na temat tego, co moja psychika ma do wyrażenia :D.

Deedwara: Niestety moje studia polegają na ślęczeniu przed kompem ==' Nóż, widelce, gdybym posiadała jakiś większy talent plastyczny, bym mogła tego uniknąć, ale cóż... Nie jest mi to dane i projekty wszelakie wykonuję przy pomocy komputerowej myszki. A to zajmuje za dużo czasu. Plus, że w sumie lubię ślęczeć przed kompem. Dzień długi w końcu! Do wieczora przed monitorem, a w ciemnościach na imprezy! :D Znaczy się ten... Nauka oczywiście! :D

Mechalice: Uroczy związek, naprawdę ^ ^. Powiem Ci, że właściwie postąpiłabym tak samo. Ach te zUe nałogi xD. Cóż, zawsze wyznawałam, że w związku bierze się full pakiet, bez możliwości wprowadzania modyfikacji. A przynajmniej bez obopólnej zgody ^ ^. I może dlatego słyszę teksty, że powinnam w końcu znaleźć faceta... (Jeżu drogi, dlaczego komuś miałabym tak życie niszczyć? xD)
A komentuj, nawet, jeżeli ledwo trafiasz w klawiaturę, przynajmniej jest większa szansa, ze nie znajdziesz mi błędów, przy których łapię się za głowę z epickim zawołanie: "Oł maj gasz, ja ja byłam w stanie walnąć aż takiego byka?! I ludzie to widzieli..." Nie no, żartuje. W końcu może się nieco podszkolę i nie będzie mi siara oddawać esejów z błędami na stronie tytułowej i zwalczę moje zaświadczone papierami dysortografie i inne pierdoły. A muszę się nieskromnie przyznać, że od kiedy publikuje swoje arcydzieła i ludzie mnie poprawiają, to przyuważyłam, że pomimo niezliczonej liczby literówek/błędów ort./braków przecinków/powtórzeń itp. widzę i tak znaczną poprawę w swojej pisowni!
A te dwa kilogramy z chęcią ci oddam. Może nawet więcej niż dwa... Kolejne wakacje i z diety nici xD A to wszystko przez te cholerne projekty, które przeciągają mi się na kolejny miesiąc! Wcinaj, wcinaj i se nie żałuj, skoro chcesz... Zwiększyć masę xD.
Moje dialogi dziękują za komplement i postarają się nie stracić nic ze swojej dowcipności i w ogóle, ale Irduś to stworzenie marudne/niedowartościowane/nietrzeźwe/introwertyczno-neurotyczne i dalej czuje się niedopieszczone ^ ^.
Ło jeżu, dobra już nie smęcę, bo zaraz moje odpowiedzi na komentarze będą dłuższe niż cała notka...

Daimon: Ja proszę wyjść z mojej głowy, bo pani przypuszczenia są za bliskie fabuły, którą mój móżdżek chce wprowadzić! xD Ja tu próbuję czytelnika zaskoczyć, ale widzę, że przy takich jak Ty to się za bardzo nie da! :D
I tak przy okazji: Uwielbiam Twoje opowiadanie. Już nawet zaczynałam komentarz pod nim pisać, ale oczywiście ja to ja, więc zaraz naszły mnie myśli w stylu "No weź daj spokój, co ty za głupoty piszesz, skoro to są bardziej twoje własne rozkminy, a nie opinia na temat tego, co czytasz!" I w efekcie spasowałam. Eh, ten głupi charakter...

Cóż... Dziękuję za wszystkie komentarze (chyba się uzależniłam) i zapraszam na kolejną (już IV!) cześć ^ ^. Aa i z powiadomieniami: Wybaczcie, musiałam chwilowo zmienić kompa i nie mam za bardzo czasu na instalację gadu-gadu i operacje z tym ścisło związane, więc jeżeli zajdzie taka potrzeba to upomnę się o zaglądnięcie na bloga w niedzielę ;D (To już ostatni raz taki numer, obiecuję!)

*** *** *** *** *** *** ***

- Saaasuke, no zrób coś!
- Yhm…
- Sasukeee, weeeeeź…
- Przymknij się w końcu, jestem zajęty.
- Ale…
- Och, no dobra, chodź tu marudo!
Z zadowolonym pomrukiem Naruto usadowił się między nogami czarnowłosego, pozwalając aby jego ręce spoczęły na jego ramionach. Przymknął z przyjemności oczy, kiedy dłonie Sasuke rozpoczęły powolny masaż. Spięte mięśnie zaczęły się powoli rozluźniać.
- Powinieneś zmienić profesję.
- Hm?
- Masażysta. Mówię ci, jesteś niesamowity.
- Taak? A wiesz, może masz rację.
- Ha, widzisz!
- Tyle kobiet i facetów, którzy sami pchają się, aby ich wymacać. Faktycznie…
Naruto milczał, a jego twarz przybrała wyraz szczerego oburzenia. On chyba nie mówił poważnie? Wcale nie o to mu chodziło!
- Głupek. – Szept Sasuke rozległ się tuż przy jego uchu, a jego ręce oplotły go w pasie. – Ale jak na razie do macania wystarczysz mi ty.
- Jeżeli to miał być komplement, to właściwie ci nie wyszedł.
- Mówisz?
Dłoń Uchihy chwyciła podbródek blondyna i nakierowała jego twarz tak, że spoglądali sobie prosto w oczy.
- Więc, jakby cię przekonać?
Naruto zacisnął gwałtownie powieki w oczekiwaniu na pocałunek. Który właściwie nie nadchodził. Usłyszał łagodny śmiech i po chwili poczuł usta Sasuke na swoim czole.
Zdziwiony otworzył oczy.
- Wiesz… - Czarnowłosy znowu szeptał. – Tak jest idealnie.
- Co?
- Ty, ja. Idealnie.
- Um…
- Choć tu, mój głupku…


Naruto zmarszczył brwi. Czuł się… Dziwnie obolały. I wybrakowany. Uniósł dłoń, aby przetrzeć oczy. A raczej spróbował ją unieść. Jęknął rozdzierająco i otworzył oczy, mrugając nimi zawzięcie.
- Gdzie… - zaczął skrzekliwym głosem, jednak nie zdołał dokończyć pytania.
- Masz. – Ktoś wcisnął mu pod usta szklankę z wodą, a czyjaś dłoń, przytrzymała go za kark, tak aby zdołał zaczerpnąć kilka łyków.
- Co się stało? – zapytał, pomimo, że jego głos wciąż brzmiał jak skrzypnięcie zardzewiałego zawiasu.
- Hm… Jakby ci to…
Uzumaki uniósł w końcu wzrok na swojego towarzysza.
- Kyu? Pojebczyło cię? Co ty tu robisz?! – wydarł się próbując usiąść, co chyba nie było najlepszym posunięciem, gdyż po chwili rozkaszlał się i opadł bezwładnie na poduszki.
Rudowłosy mężczyzna westchnął teatralnie i podkulił pod siebie jedną z nóg, które dotychczas swobodnie zwisały z taboretu na którym siedział.
- Też chciałbym to wiedzieć.
- Eee?
- Zrób mi tę przyjemność i idź spać, dobra? Sam dokładnie nie wiem, co się dzieję. A jak ten różowy potwór przyjdzie i zobaczy, że nie odpoczywasz, to mi się oberwie.
- Ale…
- Pogadamy, jak będziesz w stanie usiąść o własnych siłach. A teraz…
- A Sasuke?
- Co?
- Czy on…
- Ale z ciebie kretyn – w głosie Kyuubi’ego zabrzmiała irytacja. – Coś ci wyraźnie pieprzło w organizmie, tak, że właściwie o mało cię nie zabiło. Ledwo leżysz, próbując zachować przytomność i jedyne o czym jesteś w stanie myśleć, jest to, czy twój były kochaś rzeczywiście wszystkich wykiwał i zwiał?
- Kyu, to bo…
- To cię boli? A to, że ten szczeniak znowu zagrał na twoich uczuciach już jakoś nie?!
- Ja…
- A zamknij się.
W pomieszczeniu zaległa niezręczna cisza.
Naruto przełknął ciężko ślinę. On wcale… Nie chciał, żeby… Kurwa mać…
- Kyu…
- Czego? – odwarknął lis po dłuższej chwili namysłu.
- Prze… Przepraszam…
Rudzielec rzucił mu podejrzliwe spojrzenie, po czym odetchnął głęboko.
- Ten siwy… Kakashi, tak? –zaczął, bawiąc się pasemkami swoich włosów. – Miał racje. Uchiha zniknął.
- Och…
- Nie myśl o tym. Teraz mamy nieco poważniejszy problem. Musimy jakoś cię wykurować.

Naruto nie był zdatny do użytku przez jakieś dwa dni. W ciągu których to na przemian jadł i spał. Nie miał energii do wykonywania ambitniejszych czynności. Nie, żeby po owym czasie, nabrał jej specjalnie więcej, jednak stawało się to już nieco niepokojące. Zwłaszcza, że dziwny ból całego ciała wciąż go nie opuszczał.
Tak więc, bo dwóch dniach właściwie wyrwanych z życia, blondyn został zatargany przed oblicze Hokage, która nie wyglądała niewiele lepiej od Uzumakiego. Najwyraźniej miała ostatnio kilka nieprzespanych nocek.
- Co właściwie wiecie o chakrze? – zapytała, bez żadnych większych wstępów.
- No… Do tworzenia technik Ninjutsu się ją wykorzystuje, nie? – palnął Naruto, siadając na najbliższe krzesło. Miał dziwne wrażenie, że dłuższe stanie o własnych siłach nie wchodziło w grę.
- Ja jestem praktycznie zbudowany z samej chakry – dorzucił lis, w swoim mniemaniu, przydatnie.
Tsunade złapała się za głowę.
- Czego oni was uczą w tej akademii – mruknęła bardziej do siebie. Zmierzyła swoich gości, czyli Naruto i Kyuubi'ego, ponurym spojrzeniem i przeszła do wyjaśnień. – Jak dobrze oboje powinniście wiedzieć, charka powstaje na skutek połączenia dwóch rodzajów energii, w jaki wyposażony jest nasz organizm. Mianowicie: duchowej i fizycznej. Aby wykonać jakąkolwiek technikę shinobi musi doprowadzić do harmonii między duchem i ciałem. Dopiero wtedy możemy mówić o jakiejkolwiek produkcji chakry.
- No dobra. – Naruto potrząsnął głową, w nadziei, że to pomoże odzyskać mu ostrość widzenia. – Coś tam kiedyś Iruka marudził na ten temat. Ale na cholerę mi to teraz potrzebne? Przecież z czasem tworzenie chakry staje się tak naturalne, że właściwie robi się to automatycznie.
- Tego właśnie uczą ćwiczenia w akademii. Jako dzieciak, jest ci łatwiej przyswoić sobie tę umiejętność. Dlatego też bachory lądują w szkole już w tak młodym wieku.
- Jakaś ty urocza…
- W każdym razie – kontynuowała blondynka, nie reagując na przytyk. – Jest wielce prawdopodobne, że osobę dorosłą, a przynajmniej taka, która przeszła już przez okres dojrzewania…
- Hej, co to miało…
- Nie byłaby w stanie nauczyć się łączenia tych dwóch elementów.
- Dalej nie rozumiem…
- Byłaby to głównie wina organizmu, który samoistnie częściowo odrzucałby jedną z energii. Inaczej mówiąc, jedna z sił zawsze by dominowała, co spowodowałoby brak możliwości tworzenia chakry, a wręcz możliwe by było, że zostałaby ona kompletnie odrzucona.
- Chcesz powiedzieć, że dzieciakowi to się właśnie stało? Jego organizm odrzuca chakre? – zapytał lis, z cieniem powątpienia w głosie.
Przywódczyni wioski skinęła głową.
- To śmieszne! – warknął Naruto. Ta rozmowa wcale mu się nie podobała. – Niby jak to możliwe? Przecież ja używałem chary! Od gówniarza umiałem ją stworzyć, nie powiem, że nauka obyła się bez problemów, ale umiałem!
- Wiem! – sapnięcie Tsunade skutecznie go uciszyło. – Ale są jeszcze inne opcje. Najbardziej prawdopodobne wydaje się, że po prostu zaburzyłeś równowagę swoich energii.
- To niemożliwe!
- A jak wyjaśnisz to, że nie mogę wrócić do twojego ciała? – Cichy głos lisa wybił niebieskookiego z rytmu.
- To… Po prostu…
-Albo to, że ledwo chodzisz? O ile się orientuje organizm, tak jakby, uzależnia się od chakry. Używałeś jej, jak sam mówisz, od gówniarza, więc teraz twoje ciało nie potrafi się pogodzić z jej brakiem. I dlatego też boli cię niemalże każda cząsteczka ciała. W końcu siatka chakry oplata cały organizm.
- Skąd wiesz, że…
- Nie jestem głupi, Naruto. I pomimo, że w tej formie nie jestem w stanie czytać ci w myślach, to w marę łatwo potrafię odgadnąć co się dzieje w tym czymś, co nazywasz swoim mózgiem. I najwyraźniej nie dzieje się dobrze, skoro nikomu nie chciałeś się przyznać do tego, że ledwo wytrzymujesz z bólu.
- To prawda? – zapytała ostro Tsunade, wbijając w blondyna przeszywające spojrzenie.
Niebieskooki westchnął dyskretnie.
- Nie jest tak źle…
- Debil! Normalnie debil!
- Podejrzewam, że wystarczy nieco zredukować energię fizyczną, a powinno być lepiej – kontynuował lis. – Zdaje się, że to z siłą duchową masz problemy. Nic dziwnego, zawsze wiedziałem, że masz coś nie tak z psychom.
- Co? Ale dlaczego tak się stało! Nosz kuźwa…
- Twój kochaś…
- Co?
- Twoja reakcja, na ucieczkę twojego kochasia. To złamało twojego ducha.
- Co?! Nie prawda!
- Słuchaj, możesz się wypierać, ale twój organizm zareagował tak, a nie inaczej.
Naruto zagryzł wargi. Nie podobało mu się to. Nic, a nic.
- Ale – zaczął po chwili wahania. – To co teraz? Ja… Co, nie mogę używać chakry, tak?
- Poprawka: ty nie masz chakry. Ani krzty.
- Dobra, ale?
- Co, ale?
- No chyba można to jakoś naprawić? – warknął blondyn, zaciskając kurczowo dłonie. – No przecież nie będę zawsze taki…
- Jaki?
- Kalekowaty… - dokończył kulawo, wpatrując się we własne kolana.
- Naruto…
- I co ja niby mam teraz robić? Na dobrą sprawę jestem bezbronny i bezużyteczny! Jeżeli nie odzyskam chakry to równie dobrze mogę owinąć się w papier i wysłać do Akatsuki, aby tam mnie wykończyli, bo oni również pożytku ze mnie nie będą mieli żadnego!
Naruto podczas przemowy zerwał się z krzesła i nie było o najlepsze posunięcie. Świat na chwilę stał się nieco bardziej rozmazany, kończyny omówiły mu posłuszeństwa, a przed oczami pojawiły się dziwne, czarne kropki. Och, a gdyby nie błyskawiczna reakcja Kyuubi’ego, który przytrzymał go za ramiona, to doznałby bliskiego spotkania z podłogą.
Warknął do siebie, odtrącając ręce rudowłosego.
Nie chciał się tak czuć. Nie chciał być słaby.

Naruto padł na trawę, próbując złapać oddech. Już dawno się tak nie wymęczył.
- I?
- Miałeś racje – przyznał niechętnie. – Już mi lepiej.
- A jak z…
- Tak, tak, już nic mnie nie boli. Nie sądzisz, że to trochę śmieszne, że jeszcze niedawno ledwo trzymałem się na nogach, a żeby to zmienić pomogły mi twoje katorżnicze ćwiczenia? To tak jakby… Trochę nielogiczne, nie?
- A żeby w twoim przypadku logika działała poprawnie…
- Hej! Ja mówię poważnie!
- Ja też – sapną lis, siadając obok blondyna. – Mylisz pojęcia. Straciłeś chakre i przez to twój organizm nie domagał. Ale z drugiej strony posiadałeś za dużo energii fizycznej, co dodatkowo cię obciążało. Trzeba było jakoś pozbyć się tej siły.
- Jakie to cwane…
- To, że ty nie wpadłbyś na tak oczywiste rozwiązanie, nie znaczy, że wymagało ono specjalnego wysiłku myślowego.
- A zamknij się.
Na polu treningowym znowu zaległa cisza. Naruto pogrążył się we własnych myślach. Fakt, fizycznie czuł się lepiej. O wiele lepiej, bo teraz wstając nie miał wrażenia, że jego ciało jest zrobione z ołowiu. Ale psychicznie... Starał się w ogóle nie myśleć o wydarzeniach, które miały miejsce kilka dni wcześniej. Już i tak za bardzo przejął się tym wszystkim.
- Myślisz, że mi przejdzie? - zapytał po dłuższej chwili milczenia.
- Zależy, co masz na myśli.
- No... Ta chakrowa niedyspozycja.
Lis zastanowił się nad odpowiedzią.
- W teorii.
Naruto zamyślił się. Jakoś nie mógł sobie wyobrazić, aby było inaczej.
- Masz jakiś pomysł?
- Hm...
Blondyn spojrzał na niego z nadzieją. Tsunade w tej kwestii dawała marne szansę. Jednak zawsze jakieś. Ale jeżeli Kyu wpadłby na jakieś rozwiązanie, to z chęcią by z niego skorzystał.
- Mam pewną teorię.
- Więc?- ponaglił go niebieskooki.
- Emocjonalna konfrontacja.Czy jak to tam nazwiesz...
- Hę?
Lis odetchnął głęboko.
- Widzisz - zaczął, utkwiwszy wzrok gdzieś w dalekiej przestrzeni. - Chakre straciłeś, zaraz po tym, jak ten jonin powiedział ci o Sasuke, co wstrząsnęło tobą na tyle, że zachwiałeś równowagę między swoimi energiami.
- To już wiemy.
- Więc, myślę, że trzeba by było podnieść nieco poziom twojej siły duchowej, a dobrym sposobem na to, byłoby,gdybyś zmierzył się ze swoim kochasiem.
Naruto zmarszczył brwi. Nie spodobało mu się to, co powiedział rudowłosy.
- Zmierzył?
- Nie chodzi mi o walkę, dzieciaku. Przynajmniej nie w tym sensie...
- Masz rację - powiedział Uzumaki, zrywając się na nogi. Jakoś nagle załapał, co lis miał na myśli. W jego oczach zagościł błysk determinacji. - Masz cholerną rację! Znajdę tego dziadowskiego drania i nawtykam mu za to odpierdzielanie dziwnych rzeczy! O nie, tak się bawić nie będziemy! Jestem Naruto Uzumaki i nie pozwolę frajerowi nabijać się w butelkę!

poniedziałek, 1 sierpnia 2011

Rozdział II.III

Dzień dobry! :D
Między kolejnymi wyjazdami, melanżami, a robieniem projektu znalazłam nawet trochę czasu na napisanie czegokolwiek ^ ^. Część wstawiłabym już nawet wczoraj... Ale jakoś nie miałam siły go wrzucić i przejrzeć jeszcze raz. Eh, jeszcze zmarnowałam dobrą godzinę na odzyskanie wszystkich numerów gadulcowych, bo jakimś dziwnym sposobem mój wspaniały program przestał reagować na dostęp do internetu, co trzeba było naprawić przeinstalowując go po raz cholera wie który. Cóż, bywa. Tylko, że w końcu mogłabym zapamiętać te wszystkie badziewne hasła xD.

Machalice: Mało mi, o! I nie straszaj mnie żelastwem wszelakim bo się zamknę w sobie i... No... Jeszcze wymyśle jakaś krwawą i bolesną zemstę xD.
Właśnie mi przypomniałaś, ze mój wspaniały Stefan potrzebuje długiego, odstresowującego, oczyszczającego formata. Albo chociaż gruntownych porządków. Kurde, odkąd dorwałam kamerę, mój-częściowo-wynajęty komputer jest zapchany przez rzeczy co najmniej dziwne.
Pisz, pisz, nie ma opierdzielania się! Byle dużo i śmiesznie i dla mnie, niach niach niach xD. A nuż widelec, znów uda mi się napisać komentarz!
Choliera... Ja nie chciałam tak skrzywić Naruciaka, naprawdę! On tak sam jakoś... No dobra, przyznaje się bez bicia. Boru jedyny, zrobiłam z blondasa rozchwianą emocjonalnie nastolatkę, która usidliła faceta na ewer forewer i onli łi tugeder. Nie chciałam, naprawdę! Tak jakoś samo wyszło... Na swoje usprawiedliwienie mogę jedynie napisać, że to pewnie przez moich znajomych, którzy czasami zachowują się w ten sposób. Oni zawsze mieli na mnie zUy wpływ...

Deedwarda: Ja proszę uprzejmie o nieprzywiązywanie do krzeseł, i tak za dużo czasy spędzam przed kompem xD.

Dziękować za wszystkie komentarze ^ ^ I zapraszam na kolejną część :D

*** *** *** *** *** *** ***

- Sakura… Posuń tyłek…
- Spadaj, już zająłeś większość łóżka!
- Tylko kawałek…
- Odwal się.
- No proszszsz…
- Nie, weź... Ała! Naruto!
- Nooo…
- Ała, ała, lecę! AŁ!
- O jak miło.
- Zabiję cię, Naruto!
Uzumaki uchylił jedną powiekę i parsknął śmiechem.
Jego przyjaciółka posyłała mu właśnie jedno ze swoich morderczych spojrzeń i warczała. Z poziomu podłogi.
- Nie moja wina, że masz takie małe łóżko.
- Nie bądź bezczelny – mruknęła, podnosząc się i siadając na łóżku. – Żeś mnie całą noc spychał. I zabierał kocyk.
-Nie masz na to dowodów!
- Nie? A moje siniaki się nie liczą?
„Zamknijcie się, szczyle! Normalni ludzie jeszcze śpią o tej porze!”
„A spadaj.”
„Irytujące bachory.”
„Pyskaty sierściuch!”
Naruto uśmiechnął się w duchu.
I tak od tygodnia, budzili się wszyscy razem, wrzeszcząc na siebie niemiłosiernie i kłócąc się o byle pierdołę. To było takie… Normalne. I w gruncie rzeczy nawet przyjemne. Miło było wiedzieć, że kolejnego dnia, gdy się obudzi, Sakura spróbuje go oklepać, a Kyuubi obrzuci kolejnymi wyzwiskami.
Ostatnio potrzebował każdej formy stabilności.
- Jak się czujesz?
Coś ścisnęło serce Naruto, kiedy spojrzał w zielone oczy Sakury. Błyskawicznie odwrócił wzrok.
- W porządku.
- Naru…
- Nie, naprawdę. Jest już… Okej. Shika wspominał, że znalazł w centrum kawalerke i…
- Wiesz, że możesz ze mną mieszkać ile chcesz!
- Wiem, tylko… Ja chyba tego potrzebuje.
- Naruto…
- Wiesz – zaczął, siadając na łóżku. – Bo to chyba trochę za szybko się potoczyło. Wspólne mieszkanie i w ogóle. Chyba za dużo sobie wyobrażałem. I ja… nie chciałem…
Głos mu się lekko załamał, a Sakura już była przy nim, ciasno przytulając się do niego.
- Boli?
- Jak cholera – odpowiedział zduszonym szeptem. – Gdybym wiedział, że to tak boli… Nigdy w życiu nie pakowałbym się w ten związek.
- Nie mów tak, sam wiesz, że to nie jest prawda.
- Wiem, jednak… Sakurcia, gdybym nie był tak uparty, och no wiesz o co mi chodzi!
- Szczerze? – W głosie różowowłosej pojawiło się rozbawienie. – Nie mam najmniejszego pojęcia. Ale powinieneś wiedzieć, że zawsze będę przy tobie. Nie załamuj się, Naruto. Może to i puste słowa, ale wszystko jakoś w końcu się ułoży. Jeszcze będziemy się z tego śmiać.
- Oby, Sakurcia, oby…
Bo niespełna tydzień temu nie było im wcale do śmiechu.

- Naruto? Naruto, boże drogi, to ty?
Blondyn siedział pod ogrodzeniem, nie reagując na zawołania.
- Naruto?
Ktoś chwycił go na twarz, zmuszając go, aby spojrzał przed siebie. Ujrzał zielone tęczówki.
- Dlaczego tu siedzisz? Coś się stało? Coś z Sasuke?
Coś drgnęło w piersi blondyna, na dźwięk tego imienia.
- Ja… - zaczął, a głos nagle uwiąż mu w gardle.
Łzy zaszkliły się w kącikach jego oczu.
- Ja… On…
- Naru, proszę, wyduś to z siebie.
- Sasu… Sasuke – wydyszał z trudem. – On… On mnie… Nienawidzi…


- Koniec tego dobrego, śmierdzielu. Lecisz na trening, czy tego chcesz, czy nie!
Oh, no tak. Jakieś trzy dni temu Kakashi złożył mu propozycje nie do odrzucenia. W tym sensie, że powiedział, że ma pewną interesującą sprawę do obgadania, a jako, że Naruto zapewne będzie nią zainteresowany, to ma się stawić w określonym miejscu w narzuconym terminie bez szemrania. I tyle miał do gadania.
- Saaakura, proszę!
- Nie, nie, nie, mój drogi – krzyknęła dziarsko dziewczyna, wstając z łóżka. – Musisz się zacząć ruszać, bo ci kości zardzewieją!
- Saaakuu…
Różowa obróciła się błyskawicznie w jego stronę, przyszpilając go wzrokiem.
- Wstawaj – wysyczała – bo jak ja cię wstanę, to będzie boleć.
- Jesteś złem w najczystszej postaci – mruknął, ale zwlekł się z łóżka. Dobrze pamiętał, jak ostatnio potraktowała go dziewczyna, gdy za długo się wylegiwał. Metoda zawierała w sobie dużo przemocy fizycznej. – Idziesz ze mną?
- Pff, a co? Dopingu potrzebujesz? O nie, mam dyżur. No już, rusz się, bo się spóźnisz.
Chcąc nie chcąc, Uzumaki po jakiś dziesięciu minutach był gotowy do wyjścia, a po pięciu następnych siedział już na placu treningowym. I jak się można było spodziewać Kakashi się nie pojawiał.
- Zabije dziadygę – mrukną, po jakiś piętnastu minutach oczekiwania.
- Za cóż, me drogie dziecię? – odezwał się głos, tuż za jego plecami.
- Za całokształt. – Obrócił się, aby spojrzeć na swojego mistrza. – Spóźniłeś się.
- No popatrz, nie zauważyłem. – Jonin przewrócił oczami.
Naruto uniósł brew. Przyznał się? Tak bez dziwnych wykrętów?
- Ale popatrz lepiej, co twój wspaniały mentor ci przytachał! – zakrzyknął radośnie siwowłosy, mrużąc widoczne oko. Złożył dłonie w pieczęć, huknęło i z kłębów białego dymu wynurzył się zwój, który to Kakashi zręcznie złapał.
Brew Naruto powędrowała jeszcze wyżej.
- Co to?
- Zwój, mój wspaniały, aczkolwiek nieogarnięty uczniu.
- To widzę.
- Zwój, który będziesz musiał sobie przyswoić. Do następnego treningu, powiedzmy.
- Czekaj, że co? To dzisiaj…
- Tak, tak – przerwał mu siwowłosy. – Dzisiaj utniemy sobie małą pogawędkę i będziesz mógł iść do domu, aby zagłębić się w nauce.
- Zwariowałeś? – warkną blondyn. – Pomijając tą kwestię, że każesz mi czytać jakieś badziewia, to jeszcze kazałeś mi tu przyłazić z samego rana, tylko po jeden cholerny zwój? Nie mogłeś mi go podrzucić?!
- Hm… Nie.
- Ty… Och, dawaj to!
- E, nie tak prędko. – Kakashi błyskawicznie schował zwój za siebie. – Słuchaj, ta rzecz jest niezwykle ważna. I muszę ją zwrócić szybko i w nienaruszonym stanie. Inaczej obaj będziemy mieli przechlapane. I to porządnie.
- Szybko?
- Masz jakieś dwa dni.
- Boże drogi, Kakashi, przecież umiem czytać. I to nawet składnie i ze zrozumieniem…
- Hm… No tak. – Pomimo maski, dało się dostrzec, że mina jonina wyraźnie zmarkotniała. – Jest jednak małe „ale”…
- Dupa, nie ma małych „ale”. Zwłaszcza jak mówisz to słowo, to już wiadomo, że nie będzie małe. Gadajże o co chodzi, bo już i tak spierdzieliłeś mi cały dzień.
- Widzisz. – Kakashi z zamyślonym spojrzeniem obracał zwój w dłoniach. – To jest rzecz, która stanowi, że tak powiem, jeden z zabytków Konohy, chociaż nie ma więcej niż trzydzieści lat. Aczkolwiek, jakby to powiedzieć, nikt nie poznał treści, którą zawiera…
- Chyba sobie żartujesz – prychnął Naruto. – Niby skąd macie wiedzieć , że to ma jakąkolwiek wiek wartość? Pewnie to powieść miłosna jakiejś napalonej nastolatki.
- To zapiski czwartego hokage. Prawdopodobnie dotyczą Hiraishin no Jutsu.
- Chyba sobie żartujesz – powtórzył Naruto i z niemalże nabożną czcią odebrał zwój od swojego mistrza. Jego technika teleportacyjna była wzorowana na jutsu Yondaime. Jednak, tak szczerze powiedziawszy, blondyn ani o krok nie zbliżył się to perfekcji.
Bo jutsu Namikaze było… No cóż, właściwie nikt do końca nie wiedział jak działało. Było w końcu ścisłą tajemnicą jego twórcy. Polegało na szybkim przemieszczeniu się z miejsca na miejsce, ale nikt nie miał pojęcia, na jakiej zasadzie się to działo. Błysk i puf, jesteś na całkiem innym miejscu… A Uzumaki jedynie stworzył coś, co powierzchownie mogło przypominać ta technikę i przy okazji zżerało mnóstwo chakry.
- Sam widzisz, że…
- Zaraz – przerwał Kakashiemu – Skąd to masz?
- Hm… Powiedzmy, że pożyczyłem.
- Zwinąłeś to – powiedział z niedowierzaniem. – Zwinąłeś zwój z działów konohańskiej biblioteki, do których właściwie nikt nie ma wstępu!
- Być może – przyznał Jonin po chwili wahania. – Cóż, jeżeli to uraża twoje poczucie sprawiedliwości. To zawsze mogę odnieść to i zapomnimy o całej sprawie.
- Zwariowałeś? – Naruto przycisnął zwój do swojej klatki piersiowej. – W życiu! A przynajmniej nie dopóki go nie przeczytam. Dobra, skoro to wszystko, to ja już sobie pójdę, aby w jakimś uroczym zaciszu przyswoić sobie jego treść, dobrze?
- Myślę, że to nie będzie jednak takie łatwe.
- Jeżeli chodzi ci o moją umiejętność czytania, to…
- Chodzi o pieczęć – przerwał mu siwowłosy. – Na zwoju znajduje się jakaś cholernie upierdliwa pieczęć, której nikt nie zdołał przełamać. Dlatego jest zamknięty w bibliotece. W zasadzie nie ma z niego żadnego pożytku, bo przecież nikt nie zdołał go odczytać. Jednak nie można pozwolić, aby wpadł w niepowołane ręce.
- A co cię skłania do wysnucia tezy, że to moje ręce są odpowiednie? – warknął Naruto. Cała sytuacja zaczęła powoli działać mu na nerwy. – Słuchaj, dajesz mi jakiś dziwaczny świstek papieru, chociaż sam nie jesteś pewien, co się w nim znajduje i jeszcze mówisz mi, że na dobrą sprawę i tak go nie odczytam, bo jest zapieczętowany. I co ja mam niby z nim zrobić? Przerobić na papier toaletowy mogę, w najlepszym wypadku, ale chyba nie o to ci chodzi.
- Jako syn…
- Zamknij się – warknął blondyn, nawet nie siląc się na podniesienie głosu.
- Naruto…
- Nie, słuchaj… Nie zaakceptuje go jako swojego ojca, okej? Zostaw tą kwestię w spokoju.
Naruto zagryzł dolną wargę.
Nie wierzył w to.
Nie wierzył, że jego ojcem jest sam Minato Namikaze, chociaż inni uparcie tak twierdzili. Oczywiście dopiero wtedy, gdy postanowili wyjawić mu tą tajemnice. Co nie zmienia faktu, że ten temat starał się omijać szerokim łukiem.
- Dobra. – Kakashi uniósł dłonie w geście poddania. – Już nic na ten temat nie mówię. W każdym razie, chodzi o to, że właściwie to jesteś prawdopodobnie jedyną osobą na świecie, która jest w stanie to rozgryźć. To co?
Naruto zastanowił się przez chwilę. No cóż, ciekawość zwyciężyła nad niechęcią.
- Jasne. Zadajesz kretyńskie pytania. Myślę, że Kyu…
„Od Kyu to ja proszę wara.”
- … Mi z chęcią pomoże. W końcu jest obeznany w tych tematach.
„Już się tak nie podlizuj.”
„No prosz…”
Nauczyciel przyglądał mu się podejrzliwie, jakby dokładnie słyszał rozmowę, którą toczyli ze sobą Naruto i lisa.
- No to spierdzielaj mi z oczu, dzieciaku. Za dwa dni widzę cię tu, z odczytanym, zapamiętanym i naumianym zwojem, muszę zdążyć go oddać przed zmianą zabezpieczeń.
- Się robi, mistrzuniu! Raz, dwa to rozgryzę, nie bój nic!

- Nie, za cholerę tego nie rozgryzę – jęknął blondyn, waląc głową w blat biurka.
Już dobre kilka godzin siedział nad zwojem, który w dalszym ciągu pozostawał zapieczętowany. Źle, albo i jeszcze gorzej.
„Siedemnaście.”
„Hm?”
„Siedzisz siedemnaście godzin. I dwadzieścia dwie minuty, jeżeli cię to interesuje. Zdążyłem się dwa razy zdrzemnąć. A ty dalej siedzisz w ciemnej dupie.”
Wedle gustu Naruto głos lisa brzmiał zbyt radośnie.
„Bo miałeś mi pomóc, ty wyleniały pasożycie!”
„Przecież próbowałem.”
Uzumaki warknął mentalnie.
No tak, jeżeli wymacanie zwoju smużką pomarańczowej chakry i stwierdzenie, że nie wie się co to za cholerstwo go pieczętuje jest pomocą, to tak, lis pomógł mu niewyobrażalnie.
Blondyn miał nieprzyjemne wrażenie, że stoi cały czas w miejscu i marnuje czas.
„Popatrz na pozytywy, przynajmniej nie myślisz o swoim kochasiu.”
Naruto złapał się za nasadę nosa, przeklinając głupotę Kyuubi’ego.
„Dzięki, takiego kopa było mi trzeba.” Pomyślał sarkastycznie.
Zerwał się z krzesła wyrzucając w górę ręce, aby się trochę rozciągnąć. Nie był typem osoby mogącej usiedzieć dłuższy czas bez ruchu. Jednak teraz nie miał większego wyboru. I powili zaczynał się denerwować. Cholera, miał około trzydziestu godzin na to, aby odczytać ten pieprzony papier. I go zapamiętać.
Z pewnością nie potrzebował przypomnienia, iż od niedawna został singlem. Bez udzielenia swojej zgody.
- Nie spałeś całą noc? – zaspany głos wyrwał go z zamyślenia.
- Nie – odpowiedział i opadł na krzesło. – I nie mam pojęcia, co robić.
- Hm… - Sakura podeszła do biurka, chwyciła zwój w dłonie i przyjrzała mu się badawczo. – Wygląda normalnie. Jakby…
- Jakby żadnej pieczęci nie było, nie? – dopowiedział blondyn. – I właśnie to jest najgłupsze. Niby jak mam rozbroić blokadę, jak jej właściwie nie ma?
- Więc jak to w ogóle ma prawo działać?
- Nie mam najmniejszego pojęcia. Przynajmniej na razie.
- Cóż – zaczęła różowowłosa z wahaniem. – Muszę iść do pracy, ale jak wrócę, to z chęcią ci pomogę. Okej?
- Dzięki, Sakurcia.
- Spoko. W sumie, może urwę się szybciej. Dzisiaj dzieciaki z akademii przychodzą na badania krwi i właściwie to tyle do roboty. To się zbieram, a ty właściwie byś mógł się trochę kimnąć. Wyglądasz jak strach na wróble.
„Łatwo jej mówić.” Pomyślał Naruto, wiele minut po wyjściu dziewczyny. Nawet jeżeli bardzo by chciał zasnąć, to wiedział, że mu się to nie uda. Myśl o zapieczętowanym zwoju za bardzo by go męczyła i w efekcie ani by nie posunął się do przodu, ani też by nie wypoczął.
„Marudzisz.”
„Taka prawda! Sto razy bardziej wolałbym znęcać się nad dzieciakami w szpitalu, niż kisić na swoim miejscu! Ba! Nawet wolałbym, aby to mnie dźgali igłami, w celu pozbawienia krwi i… i…”
Zmarszczył brwi.
„I chyba właśnie wpadłem na rozwiązanie, Kyu.”

- Mam! Kakashi! Odczytałem to cholerstwo! Ogarniasz?! Jeżu, ty wiesz co tam jest?! Toż to skarb, przenajświętszy i wspaniały! I…
- Naruto…
- I właściwie wiesz, że moja technika w dobrym kierunku podążała? Brakuje mi tylko jednego elementu, ale słuchaj…
- Naruto…
- Wiesz w ogóle, jak rozgryzłem pieczęć? To taki banał, że też od początku o tym nie pomyślałem, a pieprzyłem się z tym dobra dobę. Słuchaj…
- Naruto!
- NO CO?! Kakashi, ja mam wrażenie, że ty mnie w ogóle nie słuchasz…
- Dzieciaku… - Jonin westchnął z rezygnacją. – Stało się coś, o czym właściwie…
- A tam – przerwał mu blondyn – zawracasz mi głowę pierdołami, a ja właśnie miałem ci mówić coś ważnego.
- Chodzi o Sasuke.
Młodszy mężczyzna momentalnie zamarł.
- Czy… Coś… Stało mu się coś?
- Z technicznego punktu widzenia? Jeszcze nie.
- Że co?
- On…
- Wyduś to z siebie – warknął, już wyraźnie zirytowany blondyn.
- Sasuke opuścił Konohe.
Narutowa brew powędrowała ku górze.
- Okeeej – powiedział Uzumaki, zachowując się tak , jakby wiadomość jonina w ogóle do niego nie dotarła. – Wracając do tematu…
- Czy ty rozumiesz, co się do ciebie mówi?
- Hm?
- Naruto, Sasuke uciekł.
- Znowu misja?
- Nie?
- Och, tak to się kroi. Nie chcecie mi znów powiedzieć, że to misja szpiegowska, czy coś w tym stylu? Spoko-loko, teraz…
- Naruto, nie tym razem.
- Dobra, mniejsza z tym. Wracając do tematu…
- Naruto! – w głosie siwowłosego zabrzmiała nuta irytacji. Mężczyzna złapał niebieskookiego za ramiona i potrząsnął nim gwałtownie. – Przestań pieprzyć o tym cholernym zwoju! Sasuke uciekł, rozumiesz?!
Blondyn spuścił głowę, wyrwał się z uścisku i cofnął kilka kroków, chwiejąc się nieznacznie. Między nimi zaległa cisza, którą po chwili przerwał Uzumaki.
- Nie wierzę ci – powiedział cichym głosem, wpatrując się w swoje buty.
- Naru…
- Nie wierzę ci! – wrzasnął, unosząc gwałtownie głowę, a w jego głosie pojawił się cień histerii. – NIE WIERZĘ!
Nagle, z dość głośnym trzaskiem obok niebieskookiego pojawiła się rudowłosa postać i w tym samym momencie Naruto… Zemdlał.