sobota, 26 grudnia 2015

Peace Has Come - SasuNaru

Tytuł: TO JEST ŚWIĄTECZNY FIK. WCZUJ SIĘ — W TEN JAKŻE WIDOCZNY PRZY KAŻDYM ZDANIU — ŚWIĄTECZNY KLIMAT. 
Tytuł II: O KUFA! ALE ŚWIĄTECZNY FIK! #ŚWIĘTABARDZO. #czućklimatbardzo #wogólewszystkobardzo 
Tytuł III: Peace Has Come
Długość: Ponad 3,6k
Gatunek: OWCA. Czyli WSZYSTKO. Opcjonalnie dramohumorofluff. AU
Beta: Kochana Akari 
Ostrzeżenia: Ze trzy przekleństwa
Uwagi: Fik z eventu świątecznego z zeszłego roku. 


*

          Żeby dwudziestego trzeciego grudnia przywalić komuś w samochód i rozwalić mu przedni zderzak na tyle, że pojazd nie jest zdatny do jazdy, trzeba mieć naprawdę marną zdolność prowadzenia auta. Albo wyjątkowego pecha. Bardzo. Bardzo dużego pecha. Naruto uparcie twierdził, że naprawdę chodzi o to drugie. 
— Po prostu jesteś idiotą, Uzumaki. 
— O, tu się zgodzę Uchiha, a największym moim idiotyzmem było to, że się kiedyś z tobą związałem! 
— Nie pochlebiaj sobie. To JA związałem się z tobą. 
— Za to JA zakończyłem te kpiny, które w przypływie dobrego humoru nazywaliśmy wspólnym mieszkaniem! 
— Ależ dziękuję łaskawco, że uwolniłeś mnie od swojej uroczej osoby. Uwierz, nic lepszego mnie w życiu nie spotkało.
— Ty... aghr! Jesteś okropny! 
Zwłaszcza, jak w tym wszystkim okaże się, że osobą, której to auto tak nieelegancko się skasowało, jest własny ex... 
Naruto nie wierzył w swoje nieszczęście. Bo, naprawdę, jaka złośliwość losu sprawiła, że w wypadku — który właściwie sam spowodował — brał udział jego były?
Och, no dobra. Zderzenie było jego winą. Nie do końca sprawdził, czy ma wolne, a przecież z drugiej strony nic nie jechało i jemu się tak bardzo, bardzo śpieszyło, że... no... Że gdy ruszył, to trachnął prosto w auto, które według niego pojawiło się znikąd! 
Zresztą, jejku, wypadki zdarzają się nawet najlepszym kierowcom, więc zbagatelizowałby sprawę, gdyby nie to, że z ciemnego samochodu wypadł wściekły Sasuke Uchiha. Jego Sasuke Uchiha. Znaczy były. 
Nie rozstali się pokojowo. Ich związek zakończył się dosyć nieprzyjemną kłótnią i trzaskiem drzwi. I to być może nieco przyczyniło się do tego, że z miejsca zaczęli na siebie wrzeszczeć. 
Po tym, jak rozszyfrowali swoje osobowości i odpowiednio na siebie powarczeli — stosując przy tym wiele wyszukanych obelg — to nawet dogadali się jakoś. Stanęło na tym, że Uchiha po prostu wynajmie nowe auto na czas świąt, a Naruto pokryje wszelkie koszty za to. Fakt faktem Uzumaki zgodził się tylko dlatego, żeby jak najszybciej załatwić sprawę i nie musieć patrzeć na ten jego plugawy ryj. 
Los miał inne plany, bo pechowe wydarzenie z dnia 23 grudnia pociągnęło za sobą kolejne, jeszcze gorsze. W Wigilijny poranek do jego małej kawalerki o nieludzko wczesnej godzinie zapukał nie kto inny jak Sasuke i oznajmił, że musi mu oddać swój samochód. Na co Naruto warknął kulturalne: „pojebało cię”, bo przecież sam potrzebował auta, żeby dostać się do swoich rodziców. A zresztą, no serio chyba go zdrowo pogrzało, skoro przylazł z tym żądaniem akurat do niego! 
Po kilkuminutowej kłótni, w której oczywiście padły kolejne liczne wyzwiska, jakoś tak wyszło, że zgodził się zawieść mężczyznę do jego brata. Po prostu nie było innego rozwiązania. Do Itachiego ciężko było dorwać jakikolwiek transport publiczny, zwłaszcza w okresie świątecznym, a auta za nic nie dało się wypożyczyć, mimo że Sasuke w tym celu przemierzył niemalże całe miasto. A Uzumaki, mimo szczerej ochoty olania całej tej sytuacji, jakoś nie potrafił zostawić drugiego człowieka w potrzebie. Nawet jeżeli miał ochotę tego człowieka udusić. 
Tak więc, w jakiś zupełnie popaprany sposób wyszło na to, że — wciąż dosyć wczesnym rankiem — Naruto ruszył razem ze swoim ex ku miejscu zamieszkania jego brata. I to miała być długa podróż, bo jak na złość, starszy Uchiha mieszkał setki kilometrów od młodszego. Cudownie. Jeśli Naruto jakimś trafem zdąży dojechać do rodziców na kolację, nie spóźniając się przy tym jakoś niemiłosiernie dużo, to będzie prawdziwy świąteczny cud. 
Właśnie mknęli autostradą, nie odzywając się do siebie ani słowem i szczerze mówiąc Naruto powoli zaczynał świrować z nudów. Właściwie to on wrzasnął niedawno w kierunku Uchihy, żeby się zamknął i do niego nie rozmawiał, bo nie ma zamiaru tracić czasu i energii na kolejne kłótnie, ale ta cisza między nimi bardzo szybko zaczęła mu przeszkadzać. Akurat wtedy żarli się o to, że dlaczego to Sasuke prowadzi, skoro to jego auto. Mężczyzna stwierdził, że nie da się zabić i tak jakoś od słowa do słowa znowu zaczęli się na siebie drzeć. Że też musiał podróżować z osobą, z którą za nic w świecie nie potrafił się dogadać… 
Westchnął, przez chwilę wiercąc się na swoim miejscu. Wbił wzrok w widok za szybą, jednak nie był on jakoś szczególnie fascynujący — ot tabuny aut śmigające czarnym asfaltem, wyraźnie wyróżnione na tle białego, zasypanego śniegiem krajobrazu — więc zaraz znowu wbił go w deskę rozdzielczą auta. 
O. Radio. 
W ogóle nie pamiętał o fakcie jego istnienia. Ale gdy tylko go odkrył, to czym prędzej je włączył. 
Reklamy. Wiadomości. Znowu reklamy. Jakaś stacja religijna... O. Piosenka! 
Rozległy się pierwsze słowa wyśpiewane przez wokalistę i Naruto nabrał nagłej ochoty, żeby jęknąć rozpaczliwie, bo z samochodowych głośników popłynęło „Last Christmast”. Nie lubił tej głupiej świątecznej piosenki i zdecydowanie wolał wrócić do jakiejkolwiek innej stacji, ale... Uśmiechnął się złośliwie. Bo o ile on jej nie lubił, tak Sasuke... 
— Chyba sobie żartujesz. — Gniew w głosie Uchihy był niczym miód na jego serce. Dopiekanie mężczyźnie sprawiało mu zdecydowanie aż za dużo radości. 
— Ależ o co ci chodzi? — zapytał niewinnie. No... Przynajmniej miał taki zamiar, bo chyba złośliwa radość była słyszana aż nadto. — Wprowadzam tylko nieco świątecznego klimatu w naszą uroczą podróż! 
— Nienawidzisz tej piosenki — stwierdził mężczyzna, rzucając mu szybkie, nieprzychylne spojrzenie. Zaraz znowu wbił wzrok przed siebie. 
— Owszem — przyznał. — Ale ty bardziej. 
— Przełącz. 
— Daj mi prowadzić. 
— Nie. 
— To nie przełączę. 
Pacnął rękę Sasuke, który chciał sam zmienić stację. 
— Zwariowałeś?! — warknął na niego mężczyzna, znowu odrywając oczy od drogi. — Przełącz to cholerstwo! 
— Odwal się. 
— Pacan! 
— Bałwan! 
Kolejne kilkanaście kilometrów przejechali przy akompaniamencie własnych wrzasków, które skutecznie zagłuszyły muzykę z radia. 

*** 

W aucie znowu panowała cisza. 
Zjechali już z głównej drogi i teraz zmierzali przez pustkowia. Minęły jakieś dwie godziny podróży, a jeszcze nawet nie byli w połowie drogi. Naruto ponurym wzrokiem wpatrywał się w ciemne, paskudne chmury, które wisiały na niebie. Siąpił lekki deszcz, wiatr dął niemiłosiernie głośno, bujając samochodem. Przez dodatnią temperaturę śnieg zaczął topnieć i teraz za oknem widziało się wszechobecne breje błocka. Niezbyt przyjemny krajobraz. 
I równie nieprzyjemne były myśli, jakie zaczęły nękać Uzumakiego. A dotyczyły przeszłości. 
Przeszłości, w której poznał przystojnego Sasuke Uchiha i się w nim zakochał. Byli w tym samym wieku, studiowali na jednym wydziale. Przy pierwszym spotkaniu automatycznie nie przypadli sobie do gustu, co zaowocowało zaciekłą rywalizacją na każdym kroku. Nieważne, czy chodziło o durne zadanie rzucone przez innych studentów, kolokwium czy konkurs. Dosyć późno — dopiero po trzech latach — odkryli, że za ich żarliwą walką kryje się inne uczucie. I dosyć długo również robili do siebie podchody, bo zostali parą dopiero w połowie piątego roku. Potem jakoś wszystko poszło szybko. Pierwsze niezdarne pocałunki, pierwszy seks, nie do końca tak udany jakby chcieli, żeby był, wyprowadzka do wspólnego mieszkania, pierwsze poważne kłótnie, skończenie studiów i nowe prace, problemy, jeszcze więcej problemów i w końcu... rozstanie. 
Byli ze sobą równe jedenaście miesięcy. Co do dnia. 
Jedenaście — o dziwo — cudownych miesięcy. Och, no może nie w całości, bo przecież w końcu nie rozstali się bez powodu. Jednak budzenie się obok Sasuke, przygotowywanie mu porannej kawy, jego pełne pasji pocałunki, jego dotyk, zapach... Nawet głupie i czasami wredne docinki, których nigdy sobie nie szczędzili były rzeczami zdecydowanie przez niego lubianymi. Bardzo lubianymi. 
Dlatego też decyzja o zerwaniu była ciężka dla Uzumakiego. Ale w ich związku brakowało przede wszystkim czasu. Uchiha niemalże bez pamięci poświęcił się pracy w firmie założonej przez jego ojca. I był dumny z siebie, zadowolony z rozwijania swoich umiejętności oraz zadań z których się bez zarzutu wywiązywał. Robił karierę, a Naruto, jako kochający facet gorąco go w tym wspierał... Jednak cierpiał. Przychodząc do domu zdecydowanie wcześniej niż popadający w pracoholizm Uchiha, czuł się samotny i niepotrzebny. 
Bo pieniądze, które zarabiał Sasuke, nie mogły w jakimkolwiek stopniu wynagrodzić tego, że mężczyzna wracał po nocach, wymęczony na tyle, że od razu kładł się spać. Oddalali się od siebie. Coraz rzadziej rozmawiali, całowali, kochali... 
Za to częściej darli koty o byle pierdoły, chociaż Naruto podświadomie wiedział, że jest zły o ten brak czasu i o to, że Sasuke mu nic nie mówi. A on nie mógł tak żyć. Po prostu nie potrafił. Marzył o tym, by założyć kochającą się rodzinę, aby zamieszkać wspólnie w małym przytulnym domku, kupić kota i czerpać przyjemność z tych wszystkich prostych rzeczy, jakich dostarczało życie. I wierzył, że mógłby tak żyć z Uchihą. Że to on jest odpowiednią osobą dla niego, jednak... No nie wyszło. 
Długo odchorowywał tę miłość. Minęły ponad dwa lata, a Naruto właściwie nie był pewien, czy do końca się wyleczył. 
Zerknął dyskretnie na prowadzącego mężczyznę. 
— Co? 
Może jednak nie tak dyskretnie. 
— Pstro — odburknął szybko, dla odmiany wbijając spojrzenie w dyndający przy przednim lusterku odświeżacz w kształcie choinki[1]
Sasuke prawie nic nie zmienił się z wyglądu. Wciąż był tym cholernie przystojnym mężczyzną, a w głowie Naruto zakwitła głupia myśl, że chciałby sprawdzić, czy jego wargi są równie miękkie jak kiedyś. Czy wciąż potrafią w kilka sekund sprawić, że zmiękną mu kolana, że...
Potrząsł blond czupryną, żeby odgonić natrętne wizje. 
I w tym samym momencie Uchiha wcisnął gwałtownie hamulec. 

***

— Nic ci nie jest? — zapytał Sasuke, lekko roztrzęsionym głosem. 
Obaj mieli zapięte pasy, więc tylko mocno nimi szarpnęło. Jednak Naruto nie martwił się swoim stanem fizycznym w tej chwili. Zamiast tego, z wyraźnym przerażeniem spojrzał na kierowcę i wskazując na coś, co przed chwilą wyskoczyło im przed maskę, a co właśnie zniknęło w lesie, zapytał:
— CO TO KURWA BYŁO?! 
— Pytałem, czy... 
— ŁOŚ?! — przerwał mu. — Nie... ten... RENIFER!
— Sam jesteś renifer — warknął Sasuke. — To był jeleń, idioto. Zadałem ci pytanie. 
— Hę? — zająknął się, siadając głębiej w fotelu. Przestał wskazywać zwierzaka i ręką rozmasował miejsce, gdzie oplatały go pasy. Cholera, będzie miał siniaka... — Nie. Wszystko okej. 
— Na pewno? — Uchiha wpatrywał się w niego uważnie. To było... dziwne. 
— Co się to obchodzi w sumie? — mruknął opryskliwie, przez co Sasuke zacisnął usta w wąską kreskę i zmarszczył brwi. 
— Nie obchodzi — burknął. — Nic a nic. 

*** 

Pogoda się pogorszyła. Ciemne chmury sprawiały wrażenie, że jest już późny wieczór, a właściwie nawet nie było jeszcze południa. Deszcz zacinał o karoserię auta, a wiatr wzmógł się. Naruto wzdrygnął się mimowolnie. Z radia płynęły ciche dźwięki jakiejś kolędy, ale przy tym co się działo na dworze, jakoś nie działały one szczególnie nastrojowo. Silnik auta mruczał cicho, podczas gdy pokonywali kolejne kilometry. O ile wcześniej jeszcze mijały ich jakieś samochody jadące z naprzeciwka, tak teraz droga była całkowicie pusta. Zupełnie jakby Itachi mieszkał na jakimś cholernym końcu świata, bo czekał ich jeszcze szmat drogi. 
— Jak ci się wiedzie? — Dopiero po chwili Uzumaki ogarnął, że to on zadał pytanie. 
— Co? 
— Jak ci się wiedzie — powtórzył, uparcie wpatrując się w okno. 
— W porządku. — Znowu zaległa między nimi dłuższa cisza. — A tobie? 
— Też — odpowiedział, wzruszając ramionami. To było głupie. Zaczęli normalną rozmowę dopiero w trzeciej, albo czwartej godzinie podróży. 
— Dalej pracujesz... 
— Nie — zaprzeczył, zanim Uchiha zdołał dokończyć pytanie. — Zwolniłem się. Teraz siedzę w agencji reklamowej. 
— O. I co? Podoba ci się?
— Ujdzie. A jak w firmie? 
— Jak zawsze. Dużo pracy. 
Przez chwilę znowu się do siebie nie odzywali. Aż w końcu Naruto burknął: 
— Oczywiście. — Sam nie wiedział, dlaczego powiedział to takim tonem. Znaczy, oskarżającym i wyraźnie niezadowolonym. 
— O co ci chodzi? — zapytał Sasuke, najwyraźniej nie rozumiejąc jego postawy. Nic dziwnego skoro Uzumaki sam też do końca jej nie kumał. 
— O nic — odpowiedział cicho, wzruszając ramionami. 
— Jasne — warknął Uchiha, mocniej zaciskając ręce na kierownicy. — Przecież tobie nigdy o nic nie chodzi. Zawsze jesteś święty, co nie? A później nagle kończysz związek, bo tak. 
— Co? — Naruto oderwał spojrzenie od okna i wbił je w mężczyznę. — Co to miało znaczyć? 
— To co powiedziałem — prychnął, zerkając na niego gniewnie. 
— Że niby nasze rozstanie to moja wina? 
— A niby kogo innego?
— Może twoja, ty cholerny pracoholiku, co?! 
— No przepraszam bardzo, że próbowałem zapewnić nam godziwą przyszłość! 
— No przepraszam bardzo, że nie satysfakcjonowało mnie sporadyczne bzykanie! — warknął Naruto, a krew w jego żyłach zagotowała się wręcz. — Ciężko było od czasu do czasu POROZMAWIAĆ?! POPRZEBYWAĆ ze mną? COKOLWIEK?! 
— PRACOWAŁEM! 
— NO WŁAŚNIE! — wydarł się Uzumaki, już ledwo panując nad swoimi emocjami. 
— Słuchaj... Mówiłem, że to się zmieni, więc... 
— I co? Zmieniło się?! JAKOŚ NIE ZAUWAŻYŁEM! 
— Jasne! Bo przecież wszystko musiałeś mieć „już”, „natychmiast”! Kojarzysz taką zawiłą rzecz jak „cierpliwość”?! 
— A ty kojarzysz, że można poświęcać czasami czas na coś innego niż praca?!
— Jezu, no, nie chcę się znowu kłócić! Ja... 
— To na cholerę zaczynasz, co?! 
— Musisz być taki uparty? Daj mi wytłumaczyć! 
— Co niby chcesz tłumaczyć?! Że wolałeś swoją zakichaną robotę ode mnie?! 
— CO? Nieprawda! Ty jesteś jakiś nienormalny!
O nie. Naruto miał dosyć. Dosyć KOLEJNEJ, prowadzącej do niczego kłótni. Dosyć tej cholernej drogi i przede wszystkim dosyć Uchihy! Zdecydowanie nie chciał już dłużej oddychać tym samym powietrzem co on!
— Nie bardziej niż ty! — warknął, szarpiąc za pasy. — Zatrzymaj się — zarządał. Widząc, że Sasuke nie reaguje powtórzył: — Powiedziałem, żebyś się zatrzymał. 
— Po co? 
— ZATRZYMAJ SIĘ! — wrzasnął ze zniecierpliwieniem. Mężczyzna w końcu go posłuchał i zjechał na pobocze, a on wyszarpał się z pasów i wyskoczył z auta. — Nigdzie z tobą nie jadę! 
— Pogrzało cię? To przecież twój samochód! 
— Chrzanię ten samochód! TAK SAMO JAK CIEBIE — wrzasnął i wściekłym krokiem ruszył przed siebie. 
Lodowaty deszcz moczył zawzięcie jego włosy i ubranie. Cholera, był w samej koszuli, bo kurtka leżała na tylnych fotelach. Jęknął z frustracji i zatrzymał się. Nie zaszedł za daleko, jakieś trzy, cztery kroki od samochodu, no ale nie pójdzie dalej bez jakiegoś okrycia. Obrócił się z zamiarem wrócenia po ubranie i zaraz boleśnie obił się o samochód, bo Sasuke — który również wyskoczył z auta —pociągnął go i docisnął do chłodnej powierzchni, trzymając za nadgarstki. 
— To boli, palancie! — wrzasnął, gdy minęło pierwsze zaskoczenie. 
— Czyś ty zwariował do reszty? — warknął Uchiha, wpatrując się w niego zmrużonymi gniewnie oczyma. — Niby gdzie chciałeś poleźć, co? 
— Jak najdalej od ciebie! — fuknął, odwzajemniając spojrzenie. 
— Czyli zwariowałeś. Cudnie. 
— Odwal się — powiedział i nagle oklapł. Nie miał już ani siły, ani ochoty, żeby się na niego wydzierać. — Czego ty ode mnie chcesz, ty żłobie cholerny? 
Deszcz wciąż zacinał, mocząc ich koszule, jednak w tym momencie żaden z nich nie zwracał na to uwagi. Wgapiali się w siebie i nagle... Nagle jakby coś się zmieniło. 
— Czego chcę? — Niski, cichy głos sprawił, że Naruto zadrżał. Z fascynacją wpatrywał się w jego twarz, która wisiała zaledwie kilka centymetrów od jego własnej i w nagle pociemniałe oczy, w których zabłysło jedno, niegdyś bardzo dobrze znane mu spojrzenie . — Chcę ciebie — szepnął, a serce Uzumakiego jakby momentalnie zamarło. — Chcę cię dotykać, całować. Chcę, żebyś jęczał moje imię. 

*** 

Naruto nie wiedział, kto pokonał tę krótką odległość między ich twarzami. Nie wiedział, czyje wargi zainicjowały pocałunek. Bo kiedy ich usta się spotkały, kiedy zęby zahaczyły o zęby, nos musnął o nos, a języki zaplotły się, to automatycznie wszystkie logiczne myśli uciekły mu z głowy. 
Zamknął oczy, wplatając dłonie w ciemne kosmyki Sasuke, aby nie pozwolić mu odsunąć się chociażby o milimetr. Nie, żeby mężczyzna miał na to ochotę, bo sam zaborczo ściskał jego biodra, jednocześnie całym sobą przyciskając uległe ciało Uzumakiego do chłodnej, mokrej karoserii. 
Jęknął prosto w usta byłego kochanka, kiedy na chwilę oderwali się od siebie, aby zaczerpnąć powietrza. Kolano Sasuke wsunęło się między jego własne, a wargi ponownie wycisnęły pełen pasji pocałunek. 
To było szaleństwo. 
Ocierali się o siebie, jednocześnie całując z pasją, bez delikatności, czy niepewności. Zupełnie nie zwracali uwagi na to, że deszcz zacina coraz mocniej, a chmury na niebie stają się jakby czarniejsze. Naruto coraz bardziej odpływał, upojony smakiem Uchihy, pomieszanym z chłodnymi kroplami deszczu, jakby oczarowany zaborczym dotykiem jego dłoni, które wyszarpały właśnie koszulę z jego spodni i teraz gładziły nagą, odsłoniętą skórę. 
Z jednej strony gorąco ciała Sasuke, z drugiej chłód mokrej, lodowatej blachy. 
Sapnął, kiedy usta mężczyzny ponownie się od niego oderwały i teraz spoczęły na szyi, całując ją, to znowu gryząc, nie aż tak delikatnie, i liżąc dopiero co ukąszone miejsca. Przez lekko uchylone usta Naruto łapał gwałtownie powietrze, nie będąc w stanie normalnie oddychać. 
Och. Kurwa. Pragnął go. Przez te długie dwa lata nic się nie zmieniło, zupełnie, jakby ich rozłąka nie miała miejsca. Uchiha wciąż zaledwie w parę chwil potrafił sprawić, że wręcz płonął z pożądania. Sapnął, gdy chłodne dłonie wsunęły się za linię za luźnych jeansów i ścisnęły jego pośladki. 
— Sas... — zaczął i zaraz został uciszony kolejnym, pełnym gorliwości i żaru pocałunkiem. 
I wtedy, gdzieś obok nich dało się słyszeć donośny trzask pioruna, co skutecznie ich otrzeźwiło. Oderwali się od siebie gwałtownie i Uchiha czym prędzej się od niego odsunął. A jedyną myślą, jaka przez najbliższe sekundy kołatała w głowie Naruto, było „o cholera”. 

*** 

Okej. 
To było... 
No, było... 
Niech to szlag. 
Uzumaki miał aktualnie drobne problemy z poskładaniem myśli. Znowu siedzieli w samochodzie i w ciszy kontynuowali podróż, a on wgapiał się uparcie w widok za oknem, jakoś tak krępując się zacząć rozmowę. A powinni porozmawiać. Chyba. No... Jednak zamiast tego, każdy z nich pogrążał się we własnych myślach — obaj wciąż ociekający wodą. 
Za oknami samochodu rozszalała się burza. Gorszej pogody na święta chyba już nie mogło być. 
Wpatrujący się w przecinające niebo błyskawice Naruto doszedł do jednego konstruktywnego wniosku. Ciągle czuł do Uchihy to samo, co zaczął czuć już na studiach. Zdecydowanie. I nie za bardzo wiedział co z tym zrobić, bo na pewno nie chciał znowu pakować się w związek, w którym będzie czuł się samotny. Zresztą, to, że Uchiha się z nim całował, wcale nie oznaczało, że... no... Że znowu będzie między nimi coś więcej. 
Przecież w ogóle nie potrafią się dogadać. 
Przecież po zaledwie kilku wymienionych zdaniach zaczynają się żreć. 
Przecież... Przecież... Westchnął wewnętrznie. Przecież, gdyby Sasuke chociażby delikatnie zasugerował, że chce do niego wrócić, to Naruto z miejsca by się zgodził. Ah, to jego głupie, głupie serce! 
Uzumaki przecież nie wymagał od Uchihy znowu aż tak wiele. Tylko, żeby był przy nim, chociaż te kilka godzin dziennie, żeby dzielił się z nim problemami, radościami, aby znowu go tak całował, bez opamiętania i... 
— APSIK! — prychnął donośnie i niespodziewanie. 
— Na zdrowie. 
— Um. Dzięki — mruknął i zatrząsł się niekontrolowanie. 
— Zimno? — zapytał Uchiha, podkręcając nieco ogrzewanie. 
Wtedy Naruto odkrył pewien fakt. 
— Mam mokro w butach. — I podzielił się nim. 
— Co? 
— Mokro. W trampkach. Chyba wdepnąłem w jakąś kałużę. 
— Ubrałeś trampki na taką pogodę? 
— No... 
— Jesteś łosiem — powiedział Sasuke, jednak łagodnym tonem, bez żadnego przytyku. 
— A nie reniferem? — odparł Naruto, zdobywając się nawet na delikatny uśmiech. 
— Fakt — przyznał mężczyzna. — Ściągaj je. I skarpetki. Gdzieś z tyłu jest moja torba, wygrzeb sobie jakieś suche. Powinny być w bocznej kieszeni. 
— Okej. 
Rozpiął pasy i po chwili gmerał już w czarnej torbie Uchihy, która faktycznie spoczywała na tylnych fotelach. Rozpiął jedną z mniejszych przegród i szybko wymacał miękki materiał skarpetek. Wyciągnął je i czym prędzej wrócił na swoje miejsce. 
Dopiero wtedy na nie spojrzał. 
Skarpety były pomarańczowe. Grube i naprawdę przepaskudne. Dokładnie takie same, jakie ofiarował Sasuke na ich jedną, jedyną wspólną gwiazdkę, po której niedługo się rozstali. Nie... Nie takie same. To były te same, które mu kupił! W życiu nie dałby rady wyprzeć z pamięci tego paskudnego, sikowatego wzorku, jaki je przyozdabiał. 
Były naprawę okropne i Uzumaki kupił je właściwie tylko dla żartu. A teraz stały się jakby czymś w rodzaju bodźca do rozmowy. 
— Skarpety — powiedział głupio, wpatrując się w wełniany materiał. 
— Hm? No, trafne spostrzeżenie. 
— Te skarpety. 
— Te? To znaczy? — Sasuke zerknął na niego. A później na trzymaną przez Uzumakiego rzecz. 
— Ode mnie — uściślił Naruto. 
— A. No. Od ciebie. 
— Dlaczego wozisz ze sobą skarpety ode mnie? Są paskudne. 
— Prawda. Są. 
— Więc? 
Naruto oderwał spojrzenie od trzymanych skarpet i wbił je w Sasuke, oczekując na odpowiedź. Mężczyzna zacisnął usta w wąską kreskę, jakby wahając się nad tym, czy jej udzielić, czy też nie. W końcu jednak zdecydował się na to pierwsze. 
— To jedyna rzecz, jaka mi po tobie została. 
— O. — Musiał przyznać, że ta odpowiedź go zaskoczyła. — To tym bardziej powinieneś się jej pozbyć...
Sasuke znowu zamilknął na sekundę czy dwie, zanim udzielił odpowiedzi. 
— Nie. 
— Nie?
— Nie chciałem o tobie zapomnieć — przyznał Sasuke. — Nie chciałem, żebyś mnie zostawiał. 
— A ja nie chciałem cię zostawiać — powiedział cicho, znowu wbijając spojrzenie w skarpety. 
— Więc dlaczego... 
— Bo ile można było ciągnąć tę farsę, co Sasuke? — mruknął dosyć żałośnie. — Ja... Nie miałem siły. Nie chciałem, ale... Wiesz, byłem sam. Sam w związku, rozumiesz? Nie umiałem i nie chciałem tak żyć. 
W samochodzie po raz kolejny zapadła cisza. A kiedy Uchiha ją w końcu przerwał, to Naruto nie wiedział, co miał odpowiedzieć. 
— Kupiłem nam dom. 
Niebieskie oczy rozszerzyły się gwałtownie, gdy Uzumaki usłyszał to wyznanie. 
— Co? — zapytał bez zrozumienia. 
— Dom. Nie za duży, blisko miasta właściwie. — Sasuke wpatrywał się w drogę przed sobą. Po jego głosie było słychać, że wiele wysiłku kosztowało go zdobycie się na to wyznanie. — Chciałem ci zrobić niespodziankę. Dlatego tyle siedziałem w pracy, żeby na niego zarobić — uściślił. — Ale po Nowym Roku miałem przekazać większość zleceń asystentowi. Byśmy... Byśmy mieli czas, żeby ogarnąć przeprowadzkę. Później może kupilibyśmy psa... 
— Kota — poprawił go, nieco bezwiednie. 
Ale... że dom? Boże, czy oni właśnie rozmawiali o niegdysiejszym marzeniu Naruto o wspólnym życiu? Jakim cudem? I dlaczego nie wyjaśnili tego wcześniej? Przecież, z tego co mówił Sasuke, jasno wynikało, że mogli już od dawna żyć razem w taki sposób o jakim śnił. 
— Wolę psy. 
— A ja koty. 
— A więc wzięlibyśmy to i to — stwierdził po prostu Sasuke, wzruszając ramionami. 
— Okej! — Uśmiechnął się radośnie. 
Uchiha zaśmiał się, zanim jego ciemne oczy znowu spoczęły na Uzumakim na krótką chwilę. 
— To chyba nasz pierwszy w życiu kompromis. 
— No — przyznał Naruto. — Czyli nawet w naszym beznadziejnym przypadku da się do jakiegokolwiek dojść. 
— Najwyraźniej. 
— Może jakbyśmy się postara...
— Gdybyśmy spróbo...
Zaczęli jednocześnie mówić, i jednocześnie też przerwali, śmiejąc się z lekkim skrępowaniem.
— Chyba jesteśmy aktualnie wyjątkowo zgodni — stwierdził Uzumaki z wyraźnym rozbawieniem.
— No. Ciekawe, czy długo to potrwa. 
— Pewnie nie, ale... 
— Ale? 
— Chciałbyś... spróbować? Być razem? Znowu? — zapytał ostrożnie, bojąc się odpowiedzi. Nagle poczuł się, jakby tych długich miesięcy rozłąki naprawdę nie było. Jakby przeszli po prostu jedną z tych swoich licznych kłótni i po raz pierwszy skończyli ją czymś innym, niż obrażeniem się na siebie. 
— A ty? 
— No. — Głos mu lekko zadrżał, kiedy kontynuował. — Tak. 
— To oficjalne stanowisko, panie Uzumaki? 
Uśmiechnął się lekko, zanim pokiwał głową i ponownie potwierdził: 
— Tak. 
— W porządku. Więc spróbujmy. 
I spróbowali. A kolejne święta spędzili już razem w ich własnym domu. Jak również wiele, wiele następnych.