sobota, 24 lipca 2010

Rozdział III

Ha! Po wielu bardzo wkurzających przygodach, jakimi było trzykrotne usunięcie napisanego tekstu, udało mi się dobrnąć do końca rozdziału III! Tak, tak, jestem z siebie dumna niezmiernie ^ ^. Więc nie pozostaje mi nic innego jak ponownie podziękować za wasze komentarze (One naprawdę działają motywująco, zwłaszcza po moim wspaniałym ostatnim blogu, który okazał się totalnym niewypałem. Chociaż ja to wolę zwalać na niedostateczną umiejętność zastosowania autoreklamy...) no i zapraszam do przeczytania kolejnej części ^ ^.

*** *** *** *** *** *** ***

Naruto wyrwał się z uścisku, cofnął kilka kroków i efektownie wychrzanił się o drewniany próg.
„Piękny popis mych nieprzeciętnych umiejętności.” Pomyślał ironicznie. Jednak nie miał za dużo czasu, aby roztkliwiać się nad tą kwestią.
- Co ty tu robisz? Ba, jak ty tu robisz?! Znaczy się… JAKŻEŚ SIĘ TU DOSTAŁ?! – wykrzyczał piskliwie, wskazując na czarnowłosego palcem.
Sasuke posłał mu jedynie wyniosłe spojrzenie i rzucił coś w stronę blondyna. Chłopak złapał sprawnie przedmiot i przyjrzał mu się z uwagą.
Ampułka. Pieprzona szpitalna ampułka.
„Zabiję cię, Sakura.” Pomyślał wściekle. Dziewczyna dała czarnowłosemu krew, którą pobrała mu przed walką z Orochimaru!
Wstał, nie spuszczając wzroku z Sasuke, czujnie obserwując jego ruchy i modląc się w duchu, że czarnowłosy nie wie nic o jego tymczasowej chakrowej niedyspozycji. Zdawał sobie sprawę z tego, że jego sytuacja nie wygląda za ciekawie. Nie mógł się bronić, bynajmniej nie przy użyciu chakry. Czyli nie miał szans wyjść z opresji. No, ale zawsze pozostał mu blef…
- Słyszałem, że jesteś uziemiony.
„No to tyle z blefu.”
- Przyszedłeś się ponabijać? – warknął w jego stronę. – To już możesz sobie iść, bo ja…
W kolejnej sekundzie został przygnieciony do ściany, a jego nadgarstki znalazły się w żelaznym uścisku. Chciał się wyrwać, chciał krzyknąć, chciał zrobić cokolwiek, ale… Ale nie zdążył. Utonął w głębi górujących nad nim oczu. Sasuke był tak blisko. Zaledwie centymetry dzieliły ich usta, a ciepło ciała drugiego chłopaka nie działało dobrze na umysł Uzumakiego.
Widział jak twarz bruneta zbliża się. Przymknął oczy, a po chwili poczuł jak język Uchihy objeżdża kontury jego ust, aby po chwili zagłębić się brutalnie w ich wnętrzu. Blondyn jękną przeciągle i rękoma, które Sasuke uwolnił widząc uległość Naruto, objął delikatnie kark chłopaka.
A po chwili rozpłaszczał się na podłodze, oglądając popękany sufit swojego mieszkania.
„Co jest?” Zdezorientowany usiadł i spojrzał na oddalające się plecy czarnowłosego.
- Hej! – Podniósł się i podbiegł do drzwi, które Sasuke już zdążył przekroczyć. – Zwariowałeś?! Co to miało być?!
Brunet nawet się nie obejrzał.
- AGHRRR! To bujaj się, frajerze! – wrzasnął i trzasnął drzwiami.
Oparł się o nie i zsunął się na podłogę chowając twarz w dłoniach.
„Kyu, ty wyleniała, zapchlona kupo futra, pomóż mi. Cholera jasna, czemu teraz nie rzucasz tych swoich wkurzających uwag? Kyu… Odezwij się.”
Naruto był zagubiony. Powinien pobiec za brunetem, trzasnąć go w twarz i wywrzeszczeć wszystko co mu leży na sercu. Powinien. To by bardziej pasowało do jego osobowości. Ale jeżeli chodzi o Sasuke… Przy nim jakoś nie potrafił zachować swojej popieprzonej normy.
Zagłębił się w swojej podświadomości.
Znalazł się przed bramami lisiej klatki.
- Kyu? – zwołał niepewnie.
Uchylił stalowe pręty i postąpił naprzód.
Nie było tu już pieczęci. Od dłuższego czasu lisa wiązała z nim przysięga. Obaj więc mogli swobodnie poruszać się po dwóch swych światach, nie narażając siebie, ani nikogo innego, na niebezpieczeństwo. Fakt, faktem lis nigdy nie korzystał ze swej wolności, ku ogólnej uldze osób postronnych, wiedzących coś niecoś o tym połączeniu.
- Kyu, gdzie jesteś?
Powoli zaczął panikować.
- Kyuubi! – wrzasnął i przebiegł na drugą stronę klatki.
Tam, w ciemnościach, dostrzegł delikatny ruch. Odetchnął z ulgą i podbiegł bliżej. Jednak w miarę zbliżania się do lisa zwalniał. Coś było nie tak.
- Kyu? Kyu… Odezwij się.
Dotknął z wahaniem lisiego futra. Opadł na kolana i wtulił się w puchową powłokę.
- Kyu, błagam…
- Na…Naru? – chropowaty głos rozległ się nieco dalej. Naruto na klęczkach przemieścił się w jego stronę, cały czas starając się rękoma utrzymać kontakt z lisem, jakby bojąc się, iż może on w każdej chwili zniknąć. Futro było gdzieniegdzie jakby przypalone, w niektórych miejscach nawet do mięśni. Poczuł mdłości. Monumentalne zwierzęce ciało wyglądało, jakby ktoś potraktował je ogniem, albo kwasem…
„Boże, preparat Sakury!”
- Kyu, co… Powiedz coś!
- Naru… Już do…brze…
- Ale…
- Już… się nie… nie będziesz… ze…mną mę…czył…
- Kyuubi? – głos blondyna załamał się. Nie był w stanie wydobyć z siebie czegoś więcej niż zduszony szept. – Co masz na myśli?
- Ja… Umieram.

Uzumaki biegł przez wąskie uliczki kurczowo trzymając się za brzuch, jakby to w jakiś magiczny sposób miało pomóc lisowi. Po jego policzkach ciekły łzy bezradności. Wiedział, że to wszystko jego wina! Gdyby chociaż raz pomyślał, a nie rzucał się w wir wydarzeń, to Kyu by… By nie umierał. Boże, co on zrobił? Pieprzony egoista, mógł chociaż przez chwilę się zastanowić, czy ktoś przy tym nie ucierpi! A teraz… A teraz…
- Sakura! – krzyknął od progu szpitala. – Sakura…
Nikt nie chciał mu pomóc. Pacjenci szpitala wpatrywali się w niego złowrogo, personel omijał go wzrokiem.
„Co jest z tymi ludźmi?”
Stał na środku korytarza, co chwilę potrącany przez kogoś i niebędący w stanie wykrztusić słowa. Wszyscy unikali jego błagalnego spojrzenia.
„Kyu… Wytrzymaj.”
Ruszył korytarzem, zdesperowany, aby znaleźć kogokolwiek, kto może mu pomóc. Gdy z jednej z sal wyszła pielęgniarka chwycił ją za ramiona.
- Gdzie jest Haruno?
Zanim kobieta odpowiedziała, czyjaś delikatna dłoń chwyciła go za rękaw bluzy.
Blondyn zamrugał i nieco zdezorientowany spojrzał w orzechowe oczy Hokage.
- Babciu… - wykrztusił z ledwością i wtulił się gwałtownie w jej ramiona. – Babciu, on umiera. Pomóż mu.
Chwilę później znalazł się w lekarskim gabinecie, do którego po pewnym czasie wparowała zaspana Sakura. I po wstępnych oględzinach stwierdziła prosto:
- Ale przecież nic ci nie jest.
- Kyu…
- Lis? Co z nim?
Naruto naprawdę chciał powiedzieć co się dzieję. Jednak nie potrafił. Głos całkowicie uwiązł mu już w gardle. Potrząsnął głową, a na twarz pociekła mu nowa fala łez. Ktoś ponownie położył mu dłoń na ramieniu.
- Lis umiera – rozległ się gdzieś nad nim głos Tsunade.
- Twó… Twój eksperyment – udało się wyszeptać blondynowi. Reszty nie musiał mówić.
Sakura zasłoniła usta dłonią, a jej oczy rozszerzyły się do nienaturalnych rozmiarów.
- On składa się z chakry. Boże, to go dobitnie i powoli zabija.
- Można go uratować. – Donośny głos Tsunade w ogólnej ciszy brzmiał niczym trzask pioruna. Blondynka w zamyśleniu wpatrywała się w przestrzeń. Było widać, że intensywnie myśli, nad pomocą dla lisa. I najwyraźniej miała jakiś pomysł. – Wystarczyłoby przesłać chociażby odrobinę zdrowej chakry, a Kyuubi powinien być już w stanie sam się zregenerować.
- Ale? – Naruto zdawał sobie sprawę z tego, że uratowanie lisa nie może być aż tak łatwe. Nie przy jego życiowym szczęściu. I nie pomylił się.
- Ale to trzeba zrobić w twojej podświadomości.
- To co za problem? – W blondynie zaiskrzyła nadzieja. – Ja mogę…
- Właśnie o to chodzi, że ty nie możesz! Twoja chakra może go zabić, jeżeli chociaż odrobina tej cholernej substancji krąży w twoim organizmie!
- To co mam zrobić?! Przecież musimy mu jakoś pomóc!
W pomieszczeniu zaległa cisza.
„Musi być sposób… To nie może się tak skończyć!”
- Trzeba znaleźć jakąś metodę… - wyszeptał gorączkowo, podnosząc się ze swojego miejsca. Zaczął nerwowo krążyć po pomieszczeniu. – Musi być jakieś rozwiązanie. I pewnie mam je pod nosem.
Odetchnął głęboko. Po prostu potrzebował chwili zastanowienia. Czuł, że odpowiedz jest bardzo blisko. Że krąży pomiędzy szarymi komórkami jego mózgu, czekając, aż ją uchwyci chociażby końcówkami palców.
I nagle złapał ją. Albo też wręcz wygrzmocił w nią nosem.
- Sharingan – powiedział cicho wbijając wzrok w Tsunade.
Kobieta spojrzała na niego z zaskoczeniem wypisanym w orzechowych oczach. Jednak chwilowy szok po chwili zamienił się w zrozumienie.
Dzięki temu kekeygenkay ktoś mógł udać się z Uzumakim w głąb jego świadomości. I mógł przesłać lisowi część swojej chakry. To takie proste, takie banalne… Do uratowania Kyu potrzebowali tylko pełnoprawnego posiadacza Sharingana.
Naruto złapał się za głowę.
- AHGGGRRRR, tylko nie SASUKE!

- Kyu?
Naruto klęczał przy głowie lisa, niepewnie głaszcząc futrzaną łepetynę.
- Nie dasz mi zdechnąć w spokoju? – warknął słabo lis.
Dzieciak uśmiechnął się przez łzy.
- Nie… Ty też byś mi nie dał.
Oparł się o zwierzaka plecami i przymknął oczy.
Skrzywił się.
Cholera, jeżeli się nie uda to naprawdę się wścieknie. Nie po to naraża się na towarzystwo Uchihy, ażeby wszystko poszło na marne! Swoją drogą, czarnowłosy bubek powinien już się zjawić… Oh, o ile arcyksiążę łaskawie zgodzi się mu pomóc.
- Dlaczego?
- Co, dlaczego?
- Dla…czego sam mnie nie dobijesz? Nienawidziłeś mnie…
- Prawda.
- Więc?
- Wiesz, jeżeli ktoś ratuje mi tyłek w dość kryzysowej sytuacji, to moja apatia ma zwyczaj zanikać.
- Aha…
Naruto prychnął.
- Coś się małomówny zrobiłeś. Jakież to do ciebie niepodobne.
Lis nie odpowiedział. Co jeszcze bardziej zmartwiło blondyna.
- Kyu?
Dalej cisza.
- Kyuubi!
- Daj se siana, jeszcze nie zdechłem.
- Nie mów tak. – Naruto potrząsnął głową, próbując odegnać czarne myśli. – Nie mów tak, jakby wszystko było przesądzone.
- Dzieciaku… Nie rób sobie złudnej nadziei.
Blondyn ciężko przełknął ślinę.
- Zawsze trzeba mieć nadzieję – zaczął cicho, jednak z każdym słowem jego głos nabierał mocy. – Zwłaszcza, jeżeli już nic innego nie zostało. Słyszysz, ty głupi futrzaku?! Przestań mi pieprzyć takie głupoty i weźże się w garść!
Obrócił się gwałtownie wyczuwając czyjąś obecność. Czerwień sharingana wpatrywała się w niego intensywnie, jednak z postawy czarnowłosego nie dało się nic wyczytać.
„Och, czyli szanowny Uchiha postanowił zaszczycić nas swą obecnością?”
„Powiedz to głośno.”
„Coś ty, chcę żyć…”
- To teraz wypad.
- Że ty to do mnie mówisz? – Blondyn zerknął podejrzliwie na lisa. – Chyba zwariowałeś, że zostawię cię tu samego z tym…
- Naruto, póki ładnie proszę.
- Zapomnij – warknął dzieciak, jednocześnie oskarżycielsko wskazując palcem Sasuke. – Czy ty wiesz, co on…
- AGHRRR…
Zanim blondyn zdołał zareagować, został wydalony ze swej podświadomości. Zamrugał zdezorientowany.
- Ta zapchlona, ryża sterta kłaków… - postanowił wygłosić swoją nieprzychylną opinię Sakurze, która rozsiadła się na jednym ze szpitalnych łóżek.
- Czy Sasuke…
- Nie Sasukuj mi teraz! Ten niedopieszczony, zapchlony futrzak…
- Ale czy on…
- Nie wiem czy on, czy nie on! – zirytował się blondyn. – Ten wyleniały pasożyt wywalił mnie z mojej własnej głowy! Z MOJEJ GŁOWY! I jeszcze siedzi tam z mrocznym bubkiem, któremu nie wiadomo co chodzi po głowie!
Sam mroczny bubek również znajdował się w szpitalnej sali. Jakżeby inaczej. W końcu musiał jakoś się dostać do lisiej klatki. Czarnowłosy stał w zaciemnionym rogu i być może nawet nie dałoby się go zauważyć, gdyby nie jarząca się czerwień sharingana. Uchitowe oczęta wpatrywały się w sobie tylko znany punkt i Naruto podejrzewał, że chłopak aktualnie nie ma obecnie żadnego większego kontaktu z rzeczywistością.
„Może dorysować mu wąsy?” Zastanowił się przez chwilę i powrócił do swojej rozmowy z Sakurą. No… Monologu.
- A ty… JAK MOGŁAŚ? – wydarł się, zrywając się z łóżka. – Ja se wracam, po wyjątkowo upierdliwym pobycie w szpitalu, do mojego przytulnego domku i kogo tam zastaje? Czarnowłosego dupka! Tak, wiedziałem, że chce mnie dorwać od dłuższego czasu. Tak, zdaje sobie z tego sprawę, że sam to spowodowałem. Boże, nie jestem aż tak tępy! Ale czego ciekawego się jeszcze dowiaduje w ten jakże cudny dzień? Że to moja przyjaciółka, NAJLEPSZA, o ile mi wiadomo, podała mu na dłoni odpowiedni klucz do mojego mieszkania? Za co, się pytam? ZA CO?
- Bo on… On miał… Tobie… - Dziewczyna motała się w swoich wyjaśnieniach.
- Mniejsza z tym – mruknął blondyn, wbijając wzrok w swoje buty. Tak właściwie… To niewiele go teraz obchodziły powody zachowania dziewczyny. Bynajmniej nie w tym momencie. Och, chciałby wiedzieć co tam się dzieje! A jeżeli ten burak coś zrobił lisowi? Co jeśli… No… Coś mógł mu zrobić i tyle!
„Albo po prostu jesteś zazdrosny, że spędzam czas sam na sam z twoim kochasiem.”
- Zamknij się.
„Trafiłem?”
- Nie!
- Eee… Naruto?
„To czemu się tak podniecasz?”
- Co?! Zwariowałeś! Padło ci na ten rudy łeb!
- Naruto! – W głosie Sakury było słychać rozbawienie. Naruto spojrzał na nią naburmuszony. Jak ona może się śmiać, kiedy on użera się z tym… z tym… Nagle spłynęło na niego zrozumienie.
- Eee… - zaczął niepewnie. – Czy ja…
Dziewczyna entuzjastycznie pokiwała głową.
„Kyu?”
„Tak, tandetny kontenerze na mą wspaniałą osobowość?”
Naruto nawet nie miał siły odpowiedzieć na tę jawną obrazę.
„Wszystko w porządku? Nic ci nie jest?”
„Taaa, jak najbardziej.”
Blondyn kłapnął na łóżko.
- Naruto? Wszystko gra?
Dzieciak nie reagował. Myślał intensywnie. Jakoś nie mógł uwierzyć, że wszystko jest już w porządku. Boże… Czy to możliwe?
- Może go walnąć? – zaproponował Sasuke i nawet ochoczo uniósł rękę do wykonania owego czynu.
- Nawet się nie waż! – krzyknął blondyn, wybudzając się z transu i odskakując od niego na bezpieczną odległość. Czyli za plecy Sakury.
W następnej chwili pomieszczenie wypełnił wesoły śmiech chłopaka i przerażony pisk różowowłosej, która została porwana przez Naruto do tańca radości.
- Udało się! – wrzasnął, obracając się wraz z Haruno wokół własnej osi. – UDAŁO SIĘ!
Wyrzucił ramiona ku górze i zaniósł się szczęśliwym rechotem.
„Kretyn…” Podsumował jego zachowanie lis.
- Pf – prychnął czarnowłosy i wyszedł bez żadnego słowa.
A Naruto dalej upajał się swoim szczęściem.

Tsunade spoglądała badawczo na blondyna.
- Git majonez się czuję! Mogę już iść? – odpowiedział entuzjastycznie, zanim Hokage zdążyła o cokolwiek zapytać.
- Nie po to cię wezwałam. – Kobieta obróciła się do okna i spojrzała Konohę. Cholera, nie była dobra w tego typu rozmowach. Ponownie zwróciła się w stronę Naruto.
- Nie podoba mi się twoje zachowanie.
- Ale… - Dzieciak zmarszczył brwi. – Że o co chodzi?
- Nie udawaj kretyna! – warknęła. – Masz natychmiast dogadać się z Uchitą, a nie za wiele mnie obchodzi to, jak tego dokonasz.
- Szanowna wybaczy, ale to raczej moja prywatna sprawa – Widoczna niechęć w jego głosie jeszcze bardziej wybiła ją z równowagi.
- Dlatego też, nie wnikam o co wam poszło. Ale… - Uniosła dłoń, widząc, że dzieciak chce jej przerwać. – Ale to nie zmienia faktu, że przez te wasze śmieszne utarczki prawie żeś zginął. A jako Hokage nie mogę sobie pozwolić na utratę ludzi z takiego błahego powodu!
- Błahego – prychnął dzieciak. – Może dla ciebie jest błahy! Ja jednak…
- Naruto, proszę się. Martwię się o ciebie.
- Niepotrzebnie! Babciu, poradzę sobie! Tylko…
- Tylko co? – Tsunade złapała się za nasadę nosa. – Powiedz mi, co?
- Ja… - zająknął się chłopak. Zaczerwienił się intensywnie i spuścił głowę, aby to ukryć. – Ja…
Hokage wpatrywała się w niego z wyraźnym oczekiwaniem. Coś jej po woli zaczęło świtać pod czaszką. Naruto wyglądał jakby… jakby…
Kobieta parsknęła.
- Nie – powiedziała po chwili dosyć rozbawionym tonem. – To niemożliwe…
Dzieciak spojrzał na nią zrozpaczonym wzrokiem. W jego oczach można było czytać niemalże jak z książki.
- A jednak – mruknął po chwili.

poniedziałek, 5 lipca 2010

Rozdział II

Dziękować za pierwsze komentarze ^^

*** *** *** *** *** *** ***

- Ałaaaaaaa – jęknął przeciągle.
- Jak to jest, że bez mrugnięcia okiem dajesz się przebić na wylot, a marudzisz przy takiej małej igiełce?
Naruto wolno wypuścił powietrze.
Czuł się… Nad wyraz normalnie.
„Podziałało?”
„Mnie nie pytaj.”
Uchylił jedno oko. A następnie drugie.
- Naruto?
- Hm?
- I co? – Sakura wyglądała na zaniepokojoną.
- Nic. Tak powinno być?
- Eee…
- Dobra! Nie ma czasu się nad tym zastanawiać. Lecimy!
Pędem ruszyli ku północnej bramie i znaleźli się przy niej zaledwie po kilku sekundach. Jednak to, co tam zastali, wcale im się nie spodobało.
Jak powiedział Nara, znaleźli tam Tsunade. Jednak, ku ich ogólnemu zaskoczeniu, w jej towarzystwie znajdował się Orochimaru, który z krzywym uśmiechem spoglądał na wszystkich z łba wielkiego węża.
W Momocie, gdy wparowali na plac przed północną bramą, wielkie cielsko gada szykowało się właśnie, by opaść na bezbronną Hokage i wgnieść ją w ziemię. Jednak w niemalże ostatnim momencie blondyn znalazł się między zwierzakiem, a Tsunade, chwycił półprzytomną kobietę w pasie i susem przetransportował ją w ciut bezpieczniejsze miejsce. Szybkim spojrzeniem zbadał okolicę. Shikamaru walczył niedaleko z Kabuto. Nieźle sobie radził, pomimo tego, iż praktycznie nie ruszał się z miejsca. Naruto skupił się na Orochimaru.
- Może byś się zajął kimś, kto z przyjemnością skopie te twoje kościste cztery litery, co?! – wydarł się, zaraz po tym, jak przekazał piątą w ręce Sakury.
- Masz na myśśśli siebie, Naruto-kun? – wysyczał mężczyzna, a z jego twarzy zniknął uśmiech. – Nie wydaję mi się, abyś był do tego zdolny.
- Jeszcze się zdziwisz. – Dzieciak przybrał pozycje bojową i całym sobą skoncentrował się na czekającej go walce.
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że cię spotkałem, lisi chłopcze.
Odwołał węża i stanął naprzeciw blondyna.
- Doprawdy? – Uzumaki zmierzył go wrogim spojrzeniem. Kiedy to ostatni raz się widzieli? A tak…
- Mamy coś niecoś do wyrównania, czyż nie?

Ostatnia kryjówka Orochimaru była prawdziwym labiryntem. Na dobrą sprawę, nawet jakby chcieli, to nie potrafiliby z niej wyjść. A nie chcieli. Z iście wariackim podejściem Naruto biegał od drzwi do drzwi, wywrzaskując histerycznie imię swojego przyjaciela. Co jak uroczo skwitował lis „Zachowujesz się jak kretyn, baranie”. Nie, żeby go to chociażby w najmniejszym stopniu uspokoiło. Jego towarzysze już dawno zostali w tyle, ale to też nie przykuło jego uwagi.
Kiedy już powoli tracił nadzieję, jako iż znajdzie bruneta w tej plątaninie korytarzy, natrafił na wielką salę. A pośrodku niej stał wyszczerzony obleśnie Orochimaru.
- Ty… - wywarczał blondyn, z zamiarem rzucenia się na wężowego mistrza. Co raczej, przy jego obecnej sile, nie byłoby dobrym pomysłem.
„Siad!” Warknął lis, a dzieciak o dziwo posłuchał i tylko spod byka spoglądał na domniemanego przeciwnika.
- Miło się widzieć, Naruto-kun – niemalże wymruczał.
- Bez wzajemności! – odkrzyknął mu chyżo, ani o jotę nie zmieniając spojrzenia. Och, był wściekły. I to jakże cholernie wściekły. Gdyby tak dorwać tego gada i wyrywać kończynę, po kończynie…
- Czyżbyś przyszedł odwiedzić swojego przyjaciela? – wysyczał Orochimaru i, co tu dużo mówić, przegiął w tym momencie.
Czerwona mgiełka przysłoniła oczy Naruto, który ze wściekłym okrzykiem rzucił się na niego i… I na dobrą sprawę urwał mu się film.
W tamtym czasie, czyli jakieś trzy lata temu, niestety nie do końca rozumiał swoje połączenie z lisem, co też owocowało wybuchami gniewu, niekontrolowanymi ani przez niego, ani przez siedzącego w nim demona. Takie akcje z reguły musiał przerywać Yamato, jednak tym razem rozwałka skończyła się dopiero wraz z lisią chakrą.
Z plusów tej sytuacji można wymienić to, że rozpiździł całą kryjówkę gada, wraz z jej wszystkimi obecnymi mieszkańcami, a samemu Orochimaru też się nieźle oberwało.
Co się tyczy minusów… No cóż sanin uciekł. A, no i lis się nie odzywał do niego przez dobry tydzień za, jak to określił „Debilne zużycie jego chakry”.


Naruto prychnął. Co tu niby było do wyrównywania? Nie trzeba było go denerwować, to może coś niecoś z kryjówki Sanina by się uratowało. W mniemaniu blondyna nic z tamtej sytuacji nie było jego winą.
„Jasne.”
„Bujaj się.”
Odwarknął w myślach i nie tracąc więcej czasu rzucił się w stronę wroga, z rasenganem w dłoni. Przeciwnik z łatwością ominął cios.
„Skoncentruj się!”
„Jak, jeżeli co chwilę mi marudzisz?!”
Zwarli się w walce w ręcz. Uzumaki bez trudu blokował wszystkie ataki, czego nie można było powiedzieć o Orochimaru. Kopniakiem posłał mężczyznę w stronę najbliższego drzewa.
„Ha!”
„Nie ciesz się jeszcze.”
Saninin ciężko stanął na nogach, z twarzą skierowaną ku ziemi. Po chwili uniósł wzrok na blondyna, któremu wcale się nie spodobało to, że na wężowaty wyglądał na zadowolonego.
- Stałeś się silny, Naruto-kun.
Uzumaki nie odpowiedział. Wpatrywał się w niego złym spojrzeniem i czekał na dalszą wypowiedz.
- Nawet nie wiesz, jak mnie to cieszy…
- O cholerę ci chodzi, padalcu? – warknął. – Nawet nie myśl…
I nagle głos uwiązł mu w gardle. Przeszył go niemiłosierny ból, przez który, po raz kolejny tego dnia, znalazł się na kolanach. Czuł, jakby ktoś spalał go żywcem od środka. Łzy zaszkliły się w kończykach jego oczu, a ręce mimowolnie zacisnęły się na ramionach.
„Dzieciaku?! Co ci?”
„Ja…”
Obraz rozmazał mu się przed oczyma. Ledwo powstrzymywał się od krzyku. Przez zamroczenie słyszał jak ktoś wykrzykuje jego imię, jednak nie był w stanie rozpoznać kto. Gdy w zasięgu jego wzroku pojawił się cień, zdał sobie sprawę, jak blisko niego znajduje się w tym momencie Orochimaru.
„Naruto, do kurwy nędzy, CO CI?!”
„Bo..li.”
„Ale co?”
„Wszy…wszystko…”

Gwałtownie otworzył oczy i niemalże natychmiast je zamknął. Jękną przeciągle.
„O Boże… Wszystko mnie napierdziela…”
Uchylił niepewnie jedno oko i rozejrzał niepewnie dookoła.
- Cholera jasna – warknął zirytowany. Pomimo wszechogarniającego bólu zerwał się z łóżka. Był w szpitalu. I jak najbardziej mu to nie odpowiadało. Postanowił to zmienić, zwiewając z tego przerażającego miejsca.
„Kyu?” Zapytał w myślach. Jednak zwierzak nie odpowiedział.
„Może śpi.” Postanowił nie roztrząsać się nad tą kwestią, przynajmniej do momentu, gdy nie znajdzie się w swoim prywatnym pokoiku, w którym nie ma przyprawiających o dreszcze białych ścian, cholernych za wąskich łóżeczek, i tego mdlącego wręcz zapachu.
Być może jego błyskotliwy plan by wypalił, gdyby nie to, że w drzwiach niemalże kogoś staranował.
- Sakura? – zapytał ochrypłym tonem.
„Cholera, jakbym zdarł sobie gardło wrzeszcząc przez całą noc. Albo i dwie.”
Różowowłosa złapała równowagę i spojrzała na niego zaczerwionymi oczyma.
- Naruto. Naruto? NARUTO! – dziewczyna rzuciła mu się na szyję, niemalże go przewracaj. – Naruto, obudziłeś się! Tak się bałam! Myślałam, że cię zabiję! Nie strasz mnie tak więcej. Ale przepraszam, to moja wina. Nie chciałam. Przepraszaaam…
- Eee… - Blondyn stał trochę zdezorientowany, przytulając niepewnie przyjaciółkę do siebie. Nie za bardzo wiedział o co chodzi. Być może dlatego, że jego wspomnienia z walki z Orochimaru nie bardzo chciały ułożyć się w spójną całość. Pomińmy kwestię, iż te wspomnienia aktualnie przypominały wielką zamazaną plamę. – Ale…
- Naprawdę, naprawdę, naprawdę przepraszam! – Zanim chłopak zdążył zareagować, Sakura zaniosła się potężnym szlochem i za nic nie chciała dać się uspokoić.
- Heej, uspokój się – Naruto zaśmiał się nerwowo i poklepał niepewnie przyjaciółkę po plechach. – Przecież nic się nie stało!
Dziewczyna odsunęła się od niego, rzucając mu jednocześnie spojrzenie jasno mówiące, iż uważa go za kretyna.
- Nic się nie stało? Zwariowałeś? – zapytała szczerze zdumiona. – Jak… Co… Cholera jasna, czy ty aby na pewno jesteś normalny? Nic! Coś ci się naprawdę w mózgu poprzestawiało!
- Eee…
„Kyu, ratuj!”
Naruto zmarszczył brwi. Lis dalej się nie odzywał.
„Co jest z tym głupim futrzakiem? Trzaba będzie wybrnąć samemu.”
- Słuchaj, Sakura. – Postanowił podejść do tego dyplomatycznie. – Na dobrą sprawę to ja nie za wiele pamiętam. Noo, znaczy się zemdlałem, nie? Coś mi chyba siadło w organizmie, bo napierdzielało mnie wszystko jak sam sku… Eee, Sakura?
Różowowłosa wpatrywała się w niego jak w totalnego kretyna.
„Miło.”
- Chcesz mi powiedzieć, że nie pamiętasz nic, a nic? Od momentu, gdy walczyłeś z Orochimaru?
„Hm… Sama walka w sumie również wydaje się jakaś rozmazana.”
- No taak?
- Oh…
Blondyn przyjrzał jej się podejrzliwie. Dziewczyna przygryzła wargę i wbiła spojrzenie w podłogę. Co się nie spodobało Naruto. I to bardzo.
- Co?
Sakura rzuciła mu szybkie spojrzenie, jednak zaraz ponownie skierowała je na szpitalną posadzkę.
- Co się stało? – zapytał ponownie.
Haruno odetchnęła głęboko i dopiero po chwili zwróciła na niego oczy.
- Serio nic ci nie świta? – w jej głosie pobrzmiała nadzieja.
Uzumaki zmarszczył brwi w zamyśleniu, jednak zaraz pokręcił przecząco głową
- Nic, a nic.
- Więc… Hm… Jakby to powiedzieć. Mój specyfik… Nie działa na ciebie najlepiej.
- W sensie?
- W sensie, że koliduje z twoją drugą chakrą. Tak jak podejrzewałam, że może się stać.
- Koliduje – powtórzył w zastanowieniu. Miał dziwne wrażenie, że za tym słowem nie kryją się przyjemnie rzeczy. I nie pomylił się.
- Zaczął ją wyżerać – wyrzuciła z siebie dziewczyna. – Dosłownie. Przez co straciłeś przytomność. W sumie sama nie jestem pewna o co w tym wszystkim chodzi. Jednak to jest najbardziej prawdopodobna wersja.
„Ach, to dlatego czułem się, jakbym zamiast krwi miał kwas?”
- A co się stało później? Skoro żyję…
- Sasuke przybył w niemalże ostatniej chwili. Żebyś widział jaki był wściekły! Rzucił się…
Sakurze najwyraźniej ta część opowieści podobała się najbardziej, gdyż przy jej przedstawianiu ukazała olbrzymi entuzjazm, który nijak nie udzielił się Naruto.
„Sasuke. No jasne!” Pomyślał zgryźliwie. „Bo któż inny. Grrr… Co za burak! Dlaczego to zawsze musi być on? No? Dlaczego? I Co teraz? Będzie miał kolejny powód, żeby się ze mnie nabijać? Zapizialec znowu został bohaterem! Ha! Może jeszcze będzie oczekiwał jakiś podziękowań, czy coś! Niedoczekanie! Dobrze, że przynajmniej byłem nieprzytomny…”
- … No, ale gadzinie udało się zwiać – zakończyła swój wywód, którego w sumie Naruto nawet nie słuchał.
- A co z Tsunade? I Shiką?
- Oprócz ciebie nikt nie ucierpiał.
- To dobrze.
Zapadła cisza. Złowroga.
Naruto przełknął ślinę.
A Sakura dostała szału.
- Dobrze? – zaczęła złowrogo. – Mówisz, że to niby dobrze? Naruto, ty…TY KRETYNIE! Jak w ogóle możesz… Jak… Ty POPAPRAŃCU! Co ty chcesz z siebie zrobić? Jakiegoś pieprzonego bohatera od siedmiu boleści? O mało nie zginąłeś, przez tą swoją popapraną brawurę! Oh, ale ze mnie idiotka! Od razu powinnam wpakować cię do szpitala, a nie jeszcze cię dopingować! Myślisz, że wszystko musi być na twoim pustym łbie?! To przyjmij do wiadomości, że Konoha da sobie radę bez twoich pieprzonych poświęceń!
- Ale wtedy Tsunade…
- Ktoś inny by jej pomógł. Kakashi, Sasuke, jasna cholera! Chociażby JA! Też jestem shinobi, jakbyś nie zauważył.
- No ale ninja… - zaczął znowu, jednak Sakura ponownie przerwała mu piskliwym głosem. Oj, była zła.
- ROZUMIEM, że ninja istnieją po to, aby walczyć! Ale to nie znaczy, że musisz bezsensownie nadstawiać łba przy każdej nadarzającej się okazji! Nie możesz przyjąć do wiadomości, że nawet ty, nie jesteś czasami zdolny do dalszej walki?
- Ale…
- Ale co?! Myślisz, że nie widzę co się z tobą dzieje odkąd wrócił Sasuke? Odbija ci i to równo! Co było tydzień temu? Każdy normalny posłałby po posiłki, ale nie ty! Kto się w pojedynkę rzuca na trzydziestu wrogich joninów? No kto? Tylko TY! Nie wiem, czy robisz to by zwrócić na siebie uwagę Sasuke, czy po prostu masz nadzieje, że ktoś cię zabije, zanim będziesz zmuszony z nim normalnie porozmawiać! Naruto, dwie noce zdzierałeś sobie gardło, wrzeszcząc z bólu, a my musieliśmy tego słuchać, nic nie mogąc poradzić!
Dziewczyna umilkła, tak więc w pomieszczeniu można było teraz usłyszeć tylko jej urwany oddech. Naruto nie patrzał na nią. Wbił wzrok w okno. Miał zbyt duże wyrzuty sumienia. Sakura miała racje. Wszystko stawiał na jedną kartę, byle tylko nie myśleć o czarnowłosym. Ale nie sądził, że to jest aż tak widoczne.
„Cholera…”
- Zależy mi na tobie. Mi i innym.
Blondyn poderwał głowę słysząc cichy głos Sakury.
- Wszystkim nam zależy na twoim szczęściu, więc daj sobie szansę.

„Daj se szansę, daj szansę! Ja pierdziele… Dlaczego ona tak się tym przejęła?” Blondyn maszerował przez miasto, z nisko pochyloną głową i rękoma wbitymi w kieszenie uniformu. Był zły. Nie, nie na Sakure. Na siebie. Na to, że jest powodem jej zmartwień. I na to wychodzi, że również wielu innych osób.
Tsunade też nie oszczędziła mu kazań. Wredne, stare babsko mogło chociaż podziękować za uratowanie jej żywota. W zamian jednak, otrzymał tylko porządny opierdziel za narażanie się na niebezpieczeństwo. A przecież on nie może się narażać. Przynajmniej nie za mocno. Bo co by było, gdyby Akatsuki go dorwało? Albo Orochimaru? Cholera przecież wie, co chcą z nim zrobić… A…
Dobra, przyjął do wiadomości, że ludzie się o niego martwią.
No ale on musi, przecież jest wojownikiem! To jego misja walczyć do ostatniej kropli krwi i… Jako jonin, potrafić kalkulować swoje siły na zamiary. A ostatnio na tym polu kompletnie nie dawał sobie rady. Nadstawiał karku przy każdej nadarzającej się okazji, byleby tylko pokazać jak najwięcej, zmęczyć się niemiłosiernie, nawet sprawić sobie ból, a wszystko po to, by… By nie myśleć o tym czarnowłosym draniu! Ej, ale fakt faktem jeszcze żył, a to można zapisać jako spory sukces.
„Sakura ma racje.” Pomyślał smętnie. „Musze w końcu mu powiedzieć. Porozmawiać z nim poważnie. Boże, cokolwiek, żeby tylko przestać zachowywać się jak kretyn!”
Ale nie dzisiaj.
Dzisiaj miał zamiar legnąć się w wyro i opierdzielać się przez cały tydzień. W końcu Tsunade wmusiła mu siedmiodniowy urlop. W ciągu tego czasu powinien jakoś składnie ułożyć sobie wszystko w głowie, tak aby móc stawić czoło czarnowłosemu.
Tak, to dobry plan.
Wszedł do klatki schodowej swojego ciasnego mieszkanka. Rozejrzał się dyskretnie na boki, jednakże nikogo nie zauważył. Wyciągnął z kabury kunai i przeciął lekko swojego kciuka.
Dobrze, że zabezpieczenia do domu nie bazowały na pieczęciach. Byłby tak trochę udupiony. Tsunade, wraz z Sakurą przetrzymywały go w szpitalu jeszcze z dobre dwie godziny, robiąc jakieś cholerne badania i nieustannie przypominając, że ma się nie nadwyrężać, pozwolić organizmowi się zregenerować, nie używać chakry, nie wyściubiać nosa za bramy wioski, przybiec do którejś z nich, gdyby działo się coś niedobrego, nie używać chakry, prosić, jeżeli będzie mu coś potrzebne, przyjść na kolejne badania w ciągu tego tygodnia, no i oczywiście nie używać chakry.
Zakrwawionym palcem przejechał w odpowiednich punktach i otworzył drzwi. W sumie te zabezpieczenie miało o wiele więcej plusów, niż pieczęcie. Po pierwsze było oryginalne, mało kto wpadał na pomysł, że może istnieć takie zabezpieczenie. Po drugie… No cóż, jedynym czynnikiem działającym jak klucz, była jego krew. A jej raczej nikt nie sprzedaje na pobliskim bazarku. Dlatego też, nic dziwnego, że mógł się czuć niezwykle bezpiecznie. Z błogim poczuciem, iż ten cholerny dzień już i tak nie może być gorszy, wszedł do mieszkania.
- Mam cię.
Naruto wrzasnął dziko, kiedy czyjeś ręce złapały go w pasie, a cichy szept wdarł się do ucha. Zdołał się obrócić i stanął twarzą twarz z Sasuke.
„O jasna cholera, ja pierdole mać.”