Betowała Akari ♥ ♥ ♥.
XXIII
Pierwsze co wpadło mu do głowy to to, że ostatnio zdecydowanie świat jest mniej stabilny niż zazwyczaj, skoro po raz kolejny w sumie trafił… no gdzieś. Gdzieś gdzie było ciepło. Przyjemnie ciepło, zupełnie jakby wygrzewał się w promieniach słońca. Ciepło i na tyle jasno, że musiał zmrużyć oczy, bo jednak ostatnimi czasy jego wzrok obcował z nieco mroczniejszym wystrojem.
W każdym razie: nie było jak wcześniej. Nie miał wrażenia, że spada długie, długie minuty, tylko w jednej chwili patrzył w oczyska Sasuke i dokonywał życiowych odkryć na temat tego, że jest zdolny do miłości, a w drugiej był… gdzieś. Trochę bez sensu.
Zaraz tchnęła go nieco inna myśl, na temat różnicy między aktualnym przebudzeniem, a poprzednim. Otóż: nic go nie bolało. Zamrugał zdumiony tym faktem, podczas gdy jego oczy powoli przyzwyczaiły się do otaczającej go jasności. Naprawdę nic go nie bolało. I przez chwilę kontemplował ten stan z przyjemnością. Jak nie patrzeć już naprawdę dawno nie czuł się aż tak dobrze. Co w kolejnej chwili doprowadziło go do nieprzyjemnej konkluzji.
— Och. Kurwa! — sapnął, podrywając się do siadu, podczas gdy w jego głowie pojawiła się straszna myśl, którą postanowił ogłosić światu. — Umarłem! — stwierdził z rozdrażnieniem.
To wydało mu się trafnym wnioskiem. Może niekoniecznie chciał, aby faktycznie taki stan rzeczy miał miejsce, ale takie nagłe zniknięcie bolączek wszelakich było podejrzane.
— No zbyt rozgarnięty to ty nie jesteś, nie? — Wzdrygnął się, kiedy na wygłoszone stwierdzenie dostał niespodziewaną odpowiedź. — Nie, żebym się tego nie spodziewała.
Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. No przynajmniej przez chwilę. W końcu wyrwało mu się krótkie:
— Co.
I to nawet nie było pytanie. W sumie sam nie wiedział co to “co” miało oznaczać. To chyba po prostu zaskoczenie, bo jak to tak, że siedzi w pustce, a ta znienacka odpowiada na jego hipotetyczne stwierdzenie?
— Gdzie jestem? — wyrzucił z siebie coś bardziej ogarniętego, starając się ignorować fakt, że niekoniecznie wie co się dzieje, że nie jest najwyraźniej sam i że być może jednak faktycznie nie żyje. Znaczy… Co do tego ostatniego, niby taki stan rzeczy w pierwszej chwili wydawał się być wiarygodnym wytłumaczeniem, jednak na tę chwilę… no nie czuł się martwy.
Wziął to za dobry objaw. Mimo wszystko.
— Ciężko powiedzieć — otrzymał stosunkowo szybką odpowiedź. Czyli mógł śmiało przyjąć, że to nie tak, że pierwsze usłyszane słowa sam sobie wymyślił. Chyba. — Mógłbyś się jednak odwrócić, chłopcze? Nie powiem, żeby komfortowo było rozmawiać z twoimi plecami.
Posłuchał. I poczuł ulgę, że pusta przestrzeń okazała się być nie aż taką pustą. To, jakby nie patrzeć, dobra wiadomość. Więc tak: chyba nie umarł i nie gadał do siebie. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
Podejrzliwie zmierzył sylwetkę stojącą nieopodal miejsca w którym siedział. Przekrzywił głowę i zmrużył oczy, wpatrując się w nią uważnie.
Cóż… to była… kobieta. O tak. Z całą pewnością kobieta. Kobieta, której twarz znaczyły już liczne zmarszczki. Mimo wieku, jej upięte w dwa koki włosy, wciąż były rude. Ciemne oczy, delikatnie wyblakłe pod wpływem czasu, patrzyły na niego poważnie, ale i z pewnego rodzaju ciepłem.
— Kim jesteś? — wypalił.
— Mito — odpowiedziała postać. Zaraz uczyniła też kilka kroków w jego kierunku i z ciężkim westchnieniem usiadła tuż obok. — Myślałby człowiek, że jak już nie ma fizycznej powłoki, to stare kości boleć nie będą.
— Mito — powtórzył po niej, nie przestając się gapić. — Mito. — Jeszcze raz. — Uzumaki Mito?
— Aha — przytaknęła.
— TA Mito?
— Szczerze mówiąc nie wiem czy TA — odparła, przez chwilę moszcząc się na swoim miejscu. — Ale Mito. Uzumaki Mito.
— Przecież ty nie żyjesz — palnął.
— Zapewne — wzruszyła ramionami. — Miałam już swoje lata. Z tego co pamiętam.
— Skoro ty nie żyjesz, a ja z tobą rozmawiam, to znaczy, że jednak też nie żyję?
— Coś ty tak się uparł na tę swoją śmierć, co? — zapytała. — Aż tak cię ciągnie ku temu?
— Nie! Po prostu… no… to raczej niecodzienne gadać z człowiekiem, który jak nie patrzeć wącha kwiatki od spodu od dłuższego czasu — powiedział, zanim mózg w pełni przetrawił wypowiedziane słowa. — Um. — Miał na tyle taktu, żeby się zaczerwienić, kiedy dotarło do niego, że to mało eleganckie tak komuś wypominać, że nie żyje. — Bez urazy.
Kobieta nie odpowiedziała. Tylko wciąż wbijała w niego analizujące spojrzenie ciemnych, spokojnych oczu. Naruto zaczynał czuć się pod nim nieco niekomfortowo.
— Tak więc… coś… wyjaśnisz? — zasugerował, kiedy uznał, że cisza między nimi trwa już zdecydowanie zbyt długo.
— Masz w sobie demona — odparła. — Kyuubiego. Jesteś kolejnym nosicielem. — Przekrzywiła głowę.
— Naruto — uznał, że dobrze będzie się przedstawić. — I taaak… ogólnie rzecz biorąc tak. Nie, żeby to mi faktycznie cokolwiek wyjaśniało, wiesz? — dodał z lekkim wyrzutem.
— Sądziłam, że na Kushinie się skończy.
— Hę?
— Sądziłam, że mając u boku Minato szybko okiełzna demoniczną moc — odparła, wyjaśniając w sumie tyle, że nic nie wyjaśniła. — Kiedy budzą się strażnicy? — rzuciła bardziej w przestrzeń niż do niego.
Okej. Wciąż nic nie rozumiał. Być może dlatego, że kobieta chyba niekoniecznie zwracała uwagę na jego pytania i mówiła trochę nie na temat. No przynajmniej jak dla niego.
— Co… — postanowił jednak zaryzykować kolejne. — Um. Okej. Co się stało? Znaczy, co tu robisz? W sensie… no jak? Co ja tu robię? I… no… — zamotał się. — Czemu się pojawiłaś? — Czymkolwiek jesteś, dodał już myślach.
— Och? Nie domyśliłeś się jeszcze? — W jej głosie pojawiło się szczere zdumienie.
— No właściwie to… — zaciął się. Co się stało, zanim znalazł się tutaj? No… więc… Parsknął śmiechem. — Niemożliwe.
— A jednak.
— Pojawiłaś się, bo ja odkryłem, czym jest miłość? — zapytał sceptycznie. — Znalazłem się w tym… miejscu też właśnie z tego powodu?
— Owszem — odparła z uśmiechem. — Coś w tym stylu.
— AHA.
— A no. Dokładnie w tym. — zachichotała. — Romantycznie, nie?
Naruto, co tu dużo kryć, spojrzał na nią jak na wariatkę.
Boże. Mito Uzumaki. Kobieta, która była uważana za takiego kozaka, że jej historia znalazła się na klanowych tablicach rodu Uchiha, która miała na tyle mocy, żeby w samej sobie zapieczętować dziewięcioogoniastą bestię i jeszcze to przeżyć, kobieta, która miała znaczący wpływ na powstanie Wioski Liścia… zachichotała. Jak nastolatka. Naruto czuł, że coś jest nie tak.
— Jesteś dziwna — wygłosił swój pogląd.
— A któż nie jest dziwny w tym dzisiejszym zwariowanym świecie? — odparła bez krępacji.
— Taki słaby ten świat dla ciebie dzisiejszy, skoro jak już ustaliliśmy, nie żyjesz. Od dosyć dawna.
— Nieistotne szczegóły. W każdym razie, Nabuto…
— Naruto.
— No przecież mówię. W każdym razie: widzisz, bo wszystko sprowadza się do intencji.
— E?
— Cicho — fuknęła. — Wyjaśnimy sobie to i owo. Słuchaj uważnie, bo nie zamiaruję powtarzać. Zresztą, na moje wyczucie i tak nie mamy za wiele czasu, więc bez zbędnego marudzenia.
— Nie mamy…?
— A no nie mamy. Więc na szybkiego porozmawiamy o… mocy — rzuciła, uśmiechając się nieco tajemniczo.
— A co to ma…
— Wielka moc — wcięła mu się w słowo, nie zwracając uwagi na to, że cokolwiek mówi — to wielka odpowiedzialność. Wielka moc to wielka pokusa. I wielka moc może prowadzić do wielkiej pazerności. Ludzie mają tendencję do zatracania się w negatywnościach, kiedy tylko uda im się sięgnąć po więcej niż innym. Dobrze, jeżeli sięgają aby chronić. Źle, jeżeli sięgają by czynić zło, a ku mojemu smutkowi, jednak częściej mamy do czynienia z drugą opcją.
— Że tak powtórzę: e? — rzucił z rozdrażnieniem.
— Naprawdę nie jesteś zbyt rozgarnięty.
— Hej, to ty gadasz w jakiś pokręcony sposób! Co to znaczy, że w “negatywnościach”? Istnieje w ogóle takie słowo?! I w ogóle jakie “porozmawiamy” skoro ewidentnie prowadzisz monolog?! I to nie na temat monolog, co mi osobiście nie odpo...
— O negatywne emocje się rozchodzi, bałamucie. Lęk. Wstyd. Gniew. Mniemam, że znasz te stany?
— Niekoniecznie rozumiem…
— Lata temu — przerwała mu ponownie, najwyraźniej znowu nie za bardzo przejmując się jego odpowiedzią. Naruto sapnął, łypiąc na nią z wyrzutem. — Wieki temu właściwie, stężenie złych emocji niemalże zabiło ludzkość. Sprawiło, że gatunek ludzki prawie wybił sam siebie w pogoni za mocą, która pozwoli się im chronić przed innymi shinobi. Mędrcowi udało się zebrać energię nieczystą…
— Stworzył jinchuuriki! — wtrącił, sam nie wiedział po co. Chyba byle się tylko odezwać.
— Co stworzył? — Kobieta po raz pierwszy spojrzała na niego z kompletnym niezrozumieniem.
— No… takich jak ja. Pojemniki na bijuu. Czytałem te bajki no!
— To chyba w ciemnym świetle, skoro mało co z nich załapałeś — oznajmiła. — To ludzie stworzyli to to… jak powiedziałeś? Pojemniki? Nieludzkie — skwitowała z niesmakiem. — Mędrzec stworzył strażników, mocy strasznej pilnujących i…
— A nosiciel niby lepszy? — mruknął pod nosem. — Hej. Zaraz! Więc… — ponownie wrócił do przekmin prowadzonych w podświadomości. Tych, które go męczyły, zaraz przed pojawieniem się Sasuke. — Więc to prawda — rzekł z zadumą. — Strażnicy — rzucił wyjaśniając. — Strażnicy to demony. Demony zrodzone z negatywnych emocji. Ha! Wpadłem na to! — pochwalił się. Zaraz jednak nieco zmarkotniał, bo w sumie dotarło do niego, że ta wiedza i tak na niewiele by mu się przydała. No bo jasne. Okej, ustalił, że taki Kyuubi był na przykład strażnikiem, ale co mu taka informacja aktualnie dawała?
— A i owszem — przyznała. — Mędrzec stworzył strażników, których zaczęto nazywać demonami.
— A niby jak inaczej nazwać stworzenia, które potrafiły tylko krzywdzić? — rzucił. — Nie znały cieplejszych odczuć więc…
— Ach, no udało ci się trafić w sedno sprawy. Nie znały — powiedziała, a Naruto ze zdumieniem odkrył, że w głosie kobiety pojawił się smutek. — A jak miały poznać, skoro otaczał je tylko strach, gniew i inne negatywne emocje? Jak miały poznać, skoro nie znalazł się nikt, kto mógłby nauczyć je tego co w życiu najważniejsze? Czy ktokolwiek dałby radę nie stoczyć się w objęcia zła, nie znając cieplejszych uczuć? Nie znając miłości? Przyjaźni? Nie wiedząc co to dobro, szacunek? Sam po sobie powinieneś wiedzieć, że gdy wszyscy wokół widzą w tobie demona, ciężko jest nie wierzyć, iż to nie jest prawdą. — Zawiesiła na chwilę głos, spoglądając na niego sugestywnie. — Więc jak istoty zrodzone z emocji negatywnych miały umieć kochać bez pomocy? Mędrzec starał się przekazywać nauki, starał się wpoić strażnikom uczucia cieplejsze, jednak… odszedł. Pozostawiając ich na łaskę losu, który to też jednak łaskawym się nie okazał. Więc żyli strażnicy. Poddając się coraz bardziej emocjom, z jakich zrodzone zostały, bo przecież tylko takie poznać zdołały. Aż w końcu mienie strażników zatarło się w ich kontekście, na rzecz potworów, demonów ogoniastych, które shinobi znają do dzisiaj. Rozszalałe, kierowane złym przykładem — westchnęła. — Ludzie zaczęli je zamykać, pieczętować. Byleby uchronić świat przez ich wpływem.
— No JAKOŚ trzeba było powstrzymać te szalejące bestie — parsknął.
— Oczywiście — zgodziła się. — Sama również zapieczętowałam w sobie strażnika. Po czym odkryłam, że istnieje możliwość pokonania całego tego zła kłębiącego się w tej chakrze.
— To brzmi… nieprawdopodobnie.
— Ha! Ale prawdziwie — znowu się uśmiechnęła. I zaraz ponownie spoważniała. — I mimo wszystko nie jest to jakoś wielce skomplikowane. Wiesz, co pokonuje ogień?
— Woda.
— Tak też i lęk można pokonać odwagą, glorią wstyd zwyciężysz. A czymże pokonasz gniew wynikający z nienawiści? — Kontynuowała, nie dając mu czasu na odpowiedź: — Napawa mnie smutkiem zawsze, że strażnicy nie potrafili pojąć istoty przeciwności. Czy też: pojmowali ją, na swój własny sposób. Dlatego też dla gniewu, przypisał Kyuubi pożądanie jako stan odwrotny. — Zmarszczyła brwi. — I w pewnym stopniu racje mieć musiał, bo czyż to nie jest jeden z efektów miłości? To znowu sprowadza nas do intencji — rozpromieniła się. — Kyuubi nie pojmował istoty miłości. Prawdziwej, czystej miłości, w której pragniesz po prostu być, trwać u boku. Chronić i dawać wszystko co z siebie najlepsze. Dla strażnika miłością było pragnąć. Pożądać, chcieć po prostu i wziąć w posiadanie. Nikt go nie nauczył, że miłością jest również dawać. Od siebie i siebie samego. A emocje, jak nie patrzeć, były kluczem do jego egzystencji. Z nich powstał. Z nich również potrafił się odrodzić. Kiedy budzą się strażnicy? Pod wpływem silnych emocji. Kiedy zyskują najwięcej? Gdy odradzają się z przeciwności. — Uśmiechnęła się do siebie. — Kyuubi dobrze kombinował. W sensie, w uczuciu którego nie pojmował starał się znaleźć metodę swojego uwolnienia, ostatecznego. Podejrzewam więc, że przy moim lub Kushiny porodzie, dotarło do niego, jak wielkie znaczenie mają dla niego ludzkie emocje, wiążące się z uczuciem, którego nie zdołał poznać przez cały czas swej egzystencji. Jak wielką mogą mu dać moc. Dlatego i ciebie pchał w kierunku młodego Uchihy, mając nadzieję na rozpalenie pragnienia zdolnego uwolnić go z więzienia, jakim stało się dla niego twoje ciało. Nie, żeby bez jego kombinacji nie zalęgło się w tobie ziarenko miłości, które miałoby możliwość rozkwitnąć podczas związku. W istocie taka też była kolejność zdarzeń. Najpierw ty pokochałeś, a w tym też lis dostrzegł swoją szansę przebudzenia się, aczkolwiek biedak niekoniecznie wiedział, co to będzie dla niego znaczyć. Zaślepiony nienawiścią nie dopuszczał pewnie nawet możliwości, że odrodzenie się z uczucia miłości będzie dla niego zupełnie inne niż to co sobie wyobrażał. Musiał być wielce zaskoczony aktualnym stanem rzeczy.
— Czekaj, więc… co właściwie? Chcesz powiedzieć, że… no… lis… on się przebudził? — zapytał z niedowierzaniem.
— A no owszem.
— Ale to, Jezu! — Zerwał się na równe nogi. — Musimy coś zrobić! Nie możemy pozwolić na to, żeby…
— Żeby co, kochanieńki? — Kobieta uśmiechnęła się do niego dobrotliwie i również wstała. — Lis się przebudził. A raczej moc z której został zrodzony. Co znaczy ni mniej ni więcej, że demon został chwilowo przynajmniej, pozbawiony swojej nienawiści, gniewu i niemalże tego wszystkiego z czego powstał. Dla ciebie to dobrze. Tak sądzę. Bo to dzięki tobie, twoim emocjom okiełznana została moc strażnika przez co wszedłeś w jej posiadanie. Pytanie tylko, jak ją wykorzystasz?
— Moc strażnika? Ja… mam… — zamotał się. Już sam nie wiedział który raz podczas tej nieco pokręconej rozmowy. — Co?
— Wszystko jest tutaj — blady palec dotknął jego klatki piersiowej. — I tu. — wskazał czoło. — Wszystko sprowadza się do wspomnień, do tego jakim człowiekiem się stałeś. Do tego, co pragnąłbyś uczynić z mocą tak wielką jak moc strażnika. Z mocą straszną, z mocą zrodzoną z najgorszych emocji. Z mocą, która jednak odpowiednio zarządzana może uczynić ten świat lepszym. Wszystko sprowadza się więc i do twoich intencji, do tego co naprawdę czujesz. Dlatego to miłością, a nie niczym innym można było zneutralizować strażniczą chakrę, zmienić jej charakter i nadać inny tor. Tobie się udało.
— Więc mam moc? Lisią moc?
— Tak.
— I… co teraz?
— A to już zależy od ciebie.
— Ode mnie?
— Aha — przytaknęła. — I to jest właśnie najpiękniejsze. Masz wybór, sam kreujesz swój los, nawet jeżeli czasami wydawać by się mogło, że jest inaczej. Jednak to ty, to twoje decyzje sprawiają, że życie wygląda tak jak wygląda. Mogłeś się poddać, mogłeś, zważywszy na przeciwności losu, podjąć zupełnie inną ścieżkę. Ulec Kyuubiemu, pogrążyć świat w chaosie. Wciąż możesz — stwierdziła. Zaraz w jej spojrzeniu pojawiła się podejrzliwość. — Ale chyba oboje tego nie chcemy, co?
— No przecież, że nie!
— Dobra odpowiedź — skwitowała. — Więc zapytam cię: co teraz?
— Teraz to ja bym chciał zobaczyć Sasuke — odparł. Zaraz jęknął, uświadamiając sobie pewien fakt. — Pewnie mnie zamorduje za takie ponowne zniknięcie! Wszyscy mnie zamordują! Ale czekaj. — Spojrzał na nią podejrzliwie. — To wszystko, ta cała historia z lisem, jestem wdzięczny, że mi ją opowiedziałaś. Ale to nie wyjaśnia co tu robisz. Dlaczego cię spotkałem?
— Ach to. — Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie, przez co jej twarz wydała się być nagle dużo młodsza. — Cóż. W zamknięciu, takim jakie sam sobie stworzyłeś ja spędziłam swoje ostatnie chwile życia. Być może wiedziałeś, że wówczas lisia chakra pożera twoją własną. Więc siłą rzeczy jakaś jej cząstka zostaje wchłonięta, zamknięta razem z demoniczną mocą. Dzięki czemu mogłam tu być, czekać, aż pojawi się ktoś taki jak ty.
— Czekać?
— Żeby pogratulować— uśmiech na jej twarzy poszerzył się. — Nareszcie zaznam spokoju, wiedząc, że lisia chakra jest w dobrych rękach — mrugnęła do niego. — Tak więc: gratuluję. I och, Naturo?
— Naruto — poprawił z automatu, co kobieta wyraźnie zignorowała.
— Powodzenia — rzuciła i w kolejnej chwili… świat znowu się zmienił.
***
— Z czym powodzenia? — zapytał. I zdał sobię sprawę, że widok jaki miał przed sobą diametralnie się zmienił. Wciąż czuł to dziwne, przyjemne ciepło, jednak nie patrzył już na Mito, tylko w ścianę.
Dziwne, bo nawet nie mrugał, a tu taka metamorfoza widokowa. O tyle dobrze, że jeżeli chodziło o samopoczucie to nic się nie zmieniło i wciąż nic go nie bolało.
W każdym razie, ściana była znajoma. Tak samo jak łączący się z nią sufit. Po tych pierwszych przyswojonych faktach dotarło również do niego, że leży. Chociaż może nawet nie leży, tylko wpół-siedzi, bo materac na którym się znajdował był wygięty w taki sposób, że nooo… siedział.
Rozejrzał się po sali. I odkrył, że ludzie, którzy byli w tym samym pomieszczeniu co on, jakoś tak dziwnie na niego patrzą. Co też zignorował, uśmiechając się radośnie, kiedy wbił oczy w wpatrującego się w niego uważnie Sasuke.
Boże.
Był w świecie rzeczywistym.
Nic go nie bolało.
Żył.
— Ja… — zaczął, chcąc wyrazić swoją radość, ignorując fakt, że Sasuke, Tsunade i Sakura przyglądają mu się intensywnie, będąc najwyraźniej w lekkim szoku. Przerwał zaraz, widząc, że sam Uchiha wykonał gest, jakby chciał ruszyć w jego kierunku, jednak coś go przed tym powstrzymało i zamiast tego wciąż stał w miejscu, gapiąc się na niego ze zmarszczonymi brwiami. — Co?
— Świecisz — powiedział, sprawiając, że Naruto kompletnie zapomniał o tym, że powinien się cieszyć swoim powrotem do żywych.
— E? — mruknął, kompletnie nic nie rozumiejąc. Ogólnie to jak sobie tak teraz pomyślał, to chyba nie tak powinien wyglądać moment w którym wszystko jakoś zaczyna się układać. Znaczy… nie, żeby wiedział na czym aktualnie stoi i jak się sprawy dokładnie mają, ale chyba było okej, skoro już nie znajdował się w swojej klatce, a jednocześnie nie było znaków, że lis szaleje po świecie. Już nawet chciał jakoś bardziej zagłębić się w temat, dlaczego wszyscy stoją i wytrzeszczają ślepia zamiast reagować na jego powrót jakoś bardziej żywiołowo, kiedy Sasuke westchnął, podszedł do niego, chwycił za przegub leżącej na materacu dłoni i uniósł ją na wysokość oczu Naruto.
— Świecisz — powtórzył. I dopiero wtedy Uzumaki faktycznie oderwał spojrzenie od jego twarzy, żeby spojrzeć na własną kończynę.
Była… pomarańczowa. Tak jakby.
— O — skwitował, z zainteresowaniem wpatrując się w własną rękę.
Spowijała ją chakra. Po krótkich oględzinach stwierdził, że resztę jego ciała również. Nie, żeby to była pierwsza sytuacja w jego życiu, kiedy cały był pokryty cząsteczkami energii, jednak zazwyczaj miało to związek z szalejącym lisem, a tym razem było inaczej. Mógł to stwierdzić chociażby po tym, że jednak kontaktował ze światem. Plus, pomarańczowa powłoczka, która go opatulała była przyjemnie ciepła, dawała jakieś pokręcone poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
— Łał — dorzucił, poruszając palcami. Pomarańczowe cząsteczki chakry zatańczyły wokół jego skóry, powodując łagodne łaskotanie.
— Świecisz — podsumował Sasuke po raz trzeci.
— Aha — przytaknął, odrywając spojrzenie od własnej dłoni, żeby ponownie przenieść je na Uchihe i wyszczerzyć się radośnie.
Sasuke jeszcze przez chwilę przyglądał mu się podejrzliwie, wciąż nie puszczając jego ręki. Jednak najwyraźniej i jego oględziny wypadły pomyślnie, bo na jego twarzy zagościł wyraz skrywanej ulgi. Chyba dopiero powoli do wszystki docierało, że wszystko jest… okej. Po prostu. Okej.
— Czy to zaraźliwe? — Sasuke ponownie przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu.
— Och? Nie sądzę.
— Więc… co teraz? — zapytał mężczyzna, jakby wypowiadając na głos myśl wszystkich zebranych. No cóż. Naruto się nie dziwił, że trwali w lekkim szoku. Sam pewnie by trwał, jeśli nie dostałby wyjaśnień od Mito. Gdyby patrzył na wszystko z perspektywy takiej Tsunade czy Sakury, naprawdę nie wiedziałby jak zareagować. Coś czuł, że czekają go przez to liczne minuty wyjaśniania. Ach. Ale co tam. Aktualnie w stosunku do przyszłości nabrał wyjątkowo optymistycznych przeczuć. W końcu, póki ma na cokolwiek wpływ, nie może być źle, prawda?
— Teraz? — zapytał, powracając myślami do momentu w którym to samo pytanie zadała mu Mito Uzumaki. Do głowy przyszła mu odpowiedź idealna, być może z racji tego, że znowu miał przy sobie Sasuke. — Teraz po prostu wszystko będzie już dobrze.
I faktycznie: było.
No. Mniej więcej.
***
Po kilku zwariowanych dniach wypełnionych licznymi wyjaśnieniami, ochrzanami, badaniami, próbami kontrolowania nowej mocy, treningami i kolejnymi ochrzanami, Naruto był wykończony. Wciąż zdarzały mu się chwile, kiedy niekontrolowanie zaczynał świecić na pomarańczowo, wprawiając w lekkie przerażenie postronnych obserwatorów. Przez co zgarniał kolejne ochrzany. Myślałby kto, że kiedy człowiek jakimś cudem uniknie śmierci, to znajomi będą go traktować chociaż przez jakiś czas nieco bardziej ulgowo…
Ale mimo wszystko, tryskał radością.
Nic nie potrafiło zetrzeć uśmiechu z jego twarzy. Więc, również teraz — kiedy siedział na tarasie, w rękach trzymając gorący kubek herbaty, na ramionach mając zarzucony koc, wgapiał się w ciemniejące niebo — na jego obliczu gościła radość.
Dużo rzeczy zdążył sobie przemyśleć. Ale jeszcze wiele trzeba było zrobić, wiele wyjaśnić, poukładać, doprowadzić do porządku. Jeszcze wiele trzeba było odkryć. Jeszcze wszystkich czekał ogrom pracy i zapewne znowu spotkają jakieś przeciwności.
Jednak nie martwił się tym.
Jak miałby się czymkolwiek martwić, skoro odzyskał spokój? Skoro w pełni odzyskał kontrolę nad własnym życiem? Skoro…
Deski tarasu skrzypnęły lekko, kiedy Uchiha bez słowa usiadł tuż obok niego.
… skoro miał przy sobie Sasuke?
— Co? — mruknął mężczyzna, rejestrując, że Uzumaki gapi się na niego z uśmiechem.
— Nic — wzruszył ramionami. I wyszczerzył się jeszcze bardziej.
Od kiedy Naruto wrócił ze swojego więzienia, jakoś tak bez zbędnych ceregieli wylądował znowu u Sasuke. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Uzumaki jakoś słabo sobie potrafił teraz wyobrazić powrót do swojej kawalerki. I, jakoś również od powrotu Naruto… nie było żadnych wyznań. Mimo tego, co sobie myślał, kiedy rozmawiał z Mito, to ani z jego strony, ani ze strony Uchihy nie padły jakieś magiczne słowa. Nie, żeby wcześniej jakieś miały miejsce, a teraz… teraz wydawało się być po prostu zbędnym. Bo czy czyny nie były jednak wystarczającym świadectwem tego co ich łączyło? To co się wydarzyło w ostatnim czasie wyjątkowo jasno wskazywało co każde z nich czuje. Więc nie potrzeba było słów.
Wystarczyło, że byli razem. Tu. I teraz.
Dla samego Naruto nagle wszystko w kwestii jego własnych uczuć było zbyt oczywiste, aby w ogóle musieć o tym mówić. Dla Sasuke raczej też, bo został poinformowany, dzięki czemu udało się stłamsić negatywne lisie emocje i…
O. Właśnie…
Naruto zmarszczył brwi, kiedy o tym pomyślał. O tym, to znaczy o lisie. Bo co takiego się stało z demonem? Niby wiedział, że bestia składała się z chakry, a teraz on był jej posiadaczem, ale… ale… Coś w tym temacie nie dawało mu spokoju od jego powrotu. Coś wciąż brzęczało mu w głowie, jakby jakaś sprawa jednak nie została jeszcze zamknięta, jakby musiał coś jeszcze zrobić.
— Coś się stało?
Wyrwał się z zamyślenia. Sasuke wpatrywał się w niego badawczo.
— Nie, nie — zaprzeczył zaraz, uśmiechając się. — Myślę po prostu.
— Ach tak?
— Zdarza mi się, złośliwcu.
— Nie wątpię.
— Twój ton świadczy, że jest zupełnie odwrotnie — parsknął, bez odrobiny złości. — A myślę o lisie.
— Och?
— Nie jesteś ciekaw, co się stało z tym popapranym futrzakiem?
— Nie — odpowiedział Sasuke z nietęgą miną. — Ale ty jesteś?
— Skoro już o tym wspominasz…
— No cóż. Przekonajmy się — westchnął. — Inaczej pewnie nie dasz temu spokoju.
Naruto wyszczerzył się w odpowiedzi.
***
Wzdrygnął się mimowolnie, rozglądając po przepastnym pomieszczeniu w jakim się znaleźli. Właściwie po raz pierwszy miał okazję dokładniej oglądać miejsce zamknięcia lisa, bez towarzyszącego mu bólu. Co nie zmieniało faktu, że przebywanie tu nie przywoływało zbyt przyjemnych wspomnień.
Wciąż panował tu półmrok, oświetlany mdłym blaskiem pochodni. Gdzieś kapała woda, czego dźwięk roznosił się głuchym echem po sali. Przed nimi znajdowały się zamknięte kraty, pozbawione już pieczęci. Za kratami nie było niczego prócz ciemności. No, a przynajmniej tak się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. W każdym razie, nie było wiecznie obecnych lisich ślepi czy też wyszczerzonego w złośliwym uśmiechu pyska.
Uzumaki wypuścił wolno powietrze z płuc. Cóż… sam nie wiedział czego się spodziewał, kiedy zapragnął się przemieścić do tego miejsca. Że co, że nagle będzie tu jakoś inaczej? Albo, że jednak ujrzy za kratami demona? Być może uśpionego, ale jednak?
— Zawiedziony? — zapytał towarzyszący mu Sasuke.
— Nie — odparł, zbliżając się do krat. — Po prostu… — pokręcił głową. — Sam nie wiem.
Woda wypełniająca podłogę chlupotała donośnie, kiedy obaj podeszli do stalowych prętów. Przez chwilę Naruto wpatrywał się w ciemność znajdującą się po ich drugiej stronie, zanim z wahaniem chwycił metal z zamiarem otworzenia furtki.
— Co ty wyprawiasz? — Na chwilę przed tym czynem dobiegł go zirytowany głos Sasuke.
— Nie widać? Wchodzę.
— Po co?
— Ja… — zaciął się. Właśnie? Po co? Sam nie wiedział, jednak… — Ja…
— Och, dobra. Miejmy to już za sobą — prychnął Sasuke i sam pchnął kraty, które uchyliły się z nieprzyjemnym zgrzytem i przekroczył przejście. Po kilku krokach obrócił się do stojącego wciąż po drugiej stronie Naruto. — Idziesz? — Ten pokiwał tylko głową i również przeszedł przez furtkę, doganiając drugiego mężczyznę.
Aż stanęli na środku przepastnej przestrzeni, rozglądając się czujnie na boki.
— Cóż… — mruknął Naruto, nie odrywając spojrzenia od mroku.
— Nie tego się spodziewałeś?
— Niczego się nie spodziewałem — sprostował. — To po prostu… to nie powinno się tak skończyć.
— Gadasz od rzeczy, wiesz?
— Wiem — sapnął. — Po prostu rozmawiając z Mito… wiesz, lis… on tak jakby…
— Cicho.
— E? Sam przecież…
— Przymknij się mówię — syknął Sasuke. — Słuchaj.
Naruto faktycznie się przymknął, z lekkim oburzeniem obracając głowę do Uchihy, czekając na to, co mężczyzna ma do powiedzenia. Dopiero po chwili zorientował się, że Sasuke niekoniecznie miał na myśli słuchanie akurat jego. Tylko otoczenia. Bo po chwili, wśród odgłosów spadających kropel i cichym trzasku ognia z pochodni, Naruto wychwycił słaby dźwięk zupełnie czegoś innego.
Powarkiwanie.
Ciche, dosyć mizerne, wydobywające się gdzieś z mroku.
— Tam — Sasuke wskazał przestrzeń przed sobą, w którą Naruto ruszył bez wahania. Po kilku krokach zatrzymał się, wpatrując w ciemność. Sasuke do niego dołączył, akurat w momencie kiedy Uzumaki przykucnął tuż przy rogu pomieszczenia.
— Co ty wyprawiasz?
— Tu… gdzieś jest — mruknął Uzumaki, kiedy warkot wyraźnie się wzmógł. — O.
— Co: o?
— Kici, kici?
— Odbiło ci?
— To ja się woła do lisa?
— Do… lisa?
— Aha. Do lisa. — Naruto wskazał kąt z którego wciąż dobiegał warkot. Wśród cieni dało się dostrzec zarys małego zwierzęcia, szczerzącego kły w ich kierunku.
— Boże — w głosie Sasuke pojawiła się zaduma. Po chwili również przykucnął koło Uzumakiego, nie odrywając spojrzenia od kształtu, który najwyraźniej właśnie też zauważył w ciemności. — To… Kyuubi?
— Aha. Tak sądzę — Naruto pokiwał głową. — Kyuubi. Pozbawiony swej złowrogiej chakry. — Zmarszczył brwi w zamyśleniu, również wpatrując się w demona, który teraz przypominał formatem pospolitego rudego lisa, z tym wyjątkiem, że wciąż posiadał swoje dziewięć ogonów.
— Co z nim zrobimy?
— Cóż… — Uzumaki wciąż myślał. Konkretnie o słowach jakie powiedziała mu Mito. O tym, że demony nie miały szansy być dobrymi. Być stworzeniami, które nie niosą tylko nienawiści i cierpienia. Być, tak jak miał to w zamyśle mędrzec, który je stworzył, strażnikami — chronić, dawać poczucie bezpieczeństwa. O tym, co kobieta miała na myśli życząc mu powodzenia. — Nauczymy go.
— Czego?
— Tego co najważniejsze. — Uśmiechnął się i spojrzał na niego ciepło. — Dobra. Szacunku. Troski. Kto wie, może nawet miłości?
— A sądzisz, że będzie w stanie to pojąć? — zapytał Uchiha dość sceptycznym tonem.
— Czemu nie. W końcu nawet i ja pojąłem — uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Dzięki tobie.
Warkot wyraźnie nabrał na sile, przez co obaj mężczyźni ponownie spojrzeli na wyraźnie agresywne i przestraszone zwierzę.
— Coś czuję, że nie będzie łatwo — podsumował Sasuke, na co Naruto zgodnie pokiwał głową.
No cóż, pomyślał. Zapewne nie będzie. Jednak gdy pomyślał również o tym, że mimo wielu przeszkód i on zrozumiał, nauczył się tego i owego, że dzięki wszystkiemu co przeszedł, przeszli wspólnie, są tutaj razem, to przecież… warto spróbować coś zdziałać. Zwłaszcza, że miał dziwne wrażenie, że to właśnie w tej sprawie Mito życzyła mu powodzenia.
Bo przecież każdy zasługuje w swoim życiu na chociaż odrobinę dobra, na szansę poznania ciepłych emocji. Nawet jeżeli od wieków tym “każdym” jest popaprany, wypełniony nienawiścią demon. Kto wie, może w przyszłości dzięki cierpliwości zyskają wartościowego sojusznika i… przyjaciela?
Więc no. Zdecydowanie.
Warto.
W każdym razie: nie było jak wcześniej. Nie miał wrażenia, że spada długie, długie minuty, tylko w jednej chwili patrzył w oczyska Sasuke i dokonywał życiowych odkryć na temat tego, że jest zdolny do miłości, a w drugiej był… gdzieś. Trochę bez sensu.
Zaraz tchnęła go nieco inna myśl, na temat różnicy między aktualnym przebudzeniem, a poprzednim. Otóż: nic go nie bolało. Zamrugał zdumiony tym faktem, podczas gdy jego oczy powoli przyzwyczaiły się do otaczającej go jasności. Naprawdę nic go nie bolało. I przez chwilę kontemplował ten stan z przyjemnością. Jak nie patrzeć już naprawdę dawno nie czuł się aż tak dobrze. Co w kolejnej chwili doprowadziło go do nieprzyjemnej konkluzji.
— Och. Kurwa! — sapnął, podrywając się do siadu, podczas gdy w jego głowie pojawiła się straszna myśl, którą postanowił ogłosić światu. — Umarłem! — stwierdził z rozdrażnieniem.
To wydało mu się trafnym wnioskiem. Może niekoniecznie chciał, aby faktycznie taki stan rzeczy miał miejsce, ale takie nagłe zniknięcie bolączek wszelakich było podejrzane.
— No zbyt rozgarnięty to ty nie jesteś, nie? — Wzdrygnął się, kiedy na wygłoszone stwierdzenie dostał niespodziewaną odpowiedź. — Nie, żebym się tego nie spodziewała.
Otworzył usta, ale nie wydobył się z nich żaden dźwięk. No przynajmniej przez chwilę. W końcu wyrwało mu się krótkie:
— Co.
I to nawet nie było pytanie. W sumie sam nie wiedział co to “co” miało oznaczać. To chyba po prostu zaskoczenie, bo jak to tak, że siedzi w pustce, a ta znienacka odpowiada na jego hipotetyczne stwierdzenie?
— Gdzie jestem? — wyrzucił z siebie coś bardziej ogarniętego, starając się ignorować fakt, że niekoniecznie wie co się dzieje, że nie jest najwyraźniej sam i że być może jednak faktycznie nie żyje. Znaczy… Co do tego ostatniego, niby taki stan rzeczy w pierwszej chwili wydawał się być wiarygodnym wytłumaczeniem, jednak na tę chwilę… no nie czuł się martwy.
Wziął to za dobry objaw. Mimo wszystko.
— Ciężko powiedzieć — otrzymał stosunkowo szybką odpowiedź. Czyli mógł śmiało przyjąć, że to nie tak, że pierwsze usłyszane słowa sam sobie wymyślił. Chyba. — Mógłbyś się jednak odwrócić, chłopcze? Nie powiem, żeby komfortowo było rozmawiać z twoimi plecami.
Posłuchał. I poczuł ulgę, że pusta przestrzeń okazała się być nie aż taką pustą. To, jakby nie patrzeć, dobra wiadomość. Więc tak: chyba nie umarł i nie gadał do siebie. Wszystko zmierzało w dobrym kierunku.
Podejrzliwie zmierzył sylwetkę stojącą nieopodal miejsca w którym siedział. Przekrzywił głowę i zmrużył oczy, wpatrując się w nią uważnie.
Cóż… to była… kobieta. O tak. Z całą pewnością kobieta. Kobieta, której twarz znaczyły już liczne zmarszczki. Mimo wieku, jej upięte w dwa koki włosy, wciąż były rude. Ciemne oczy, delikatnie wyblakłe pod wpływem czasu, patrzyły na niego poważnie, ale i z pewnego rodzaju ciepłem.
— Kim jesteś? — wypalił.
— Mito — odpowiedziała postać. Zaraz uczyniła też kilka kroków w jego kierunku i z ciężkim westchnieniem usiadła tuż obok. — Myślałby człowiek, że jak już nie ma fizycznej powłoki, to stare kości boleć nie będą.
— Mito — powtórzył po niej, nie przestając się gapić. — Mito. — Jeszcze raz. — Uzumaki Mito?
— Aha — przytaknęła.
— TA Mito?
— Szczerze mówiąc nie wiem czy TA — odparła, przez chwilę moszcząc się na swoim miejscu. — Ale Mito. Uzumaki Mito.
— Przecież ty nie żyjesz — palnął.
— Zapewne — wzruszyła ramionami. — Miałam już swoje lata. Z tego co pamiętam.
— Skoro ty nie żyjesz, a ja z tobą rozmawiam, to znaczy, że jednak też nie żyję?
— Coś ty tak się uparł na tę swoją śmierć, co? — zapytała. — Aż tak cię ciągnie ku temu?
— Nie! Po prostu… no… to raczej niecodzienne gadać z człowiekiem, który jak nie patrzeć wącha kwiatki od spodu od dłuższego czasu — powiedział, zanim mózg w pełni przetrawił wypowiedziane słowa. — Um. — Miał na tyle taktu, żeby się zaczerwienić, kiedy dotarło do niego, że to mało eleganckie tak komuś wypominać, że nie żyje. — Bez urazy.
Kobieta nie odpowiedziała. Tylko wciąż wbijała w niego analizujące spojrzenie ciemnych, spokojnych oczu. Naruto zaczynał czuć się pod nim nieco niekomfortowo.
— Tak więc… coś… wyjaśnisz? — zasugerował, kiedy uznał, że cisza między nimi trwa już zdecydowanie zbyt długo.
— Masz w sobie demona — odparła. — Kyuubiego. Jesteś kolejnym nosicielem. — Przekrzywiła głowę.
— Naruto — uznał, że dobrze będzie się przedstawić. — I taaak… ogólnie rzecz biorąc tak. Nie, żeby to mi faktycznie cokolwiek wyjaśniało, wiesz? — dodał z lekkim wyrzutem.
— Sądziłam, że na Kushinie się skończy.
— Hę?
— Sądziłam, że mając u boku Minato szybko okiełzna demoniczną moc — odparła, wyjaśniając w sumie tyle, że nic nie wyjaśniła. — Kiedy budzą się strażnicy? — rzuciła bardziej w przestrzeń niż do niego.
Okej. Wciąż nic nie rozumiał. Być może dlatego, że kobieta chyba niekoniecznie zwracała uwagę na jego pytania i mówiła trochę nie na temat. No przynajmniej jak dla niego.
— Co… — postanowił jednak zaryzykować kolejne. — Um. Okej. Co się stało? Znaczy, co tu robisz? W sensie… no jak? Co ja tu robię? I… no… — zamotał się. — Czemu się pojawiłaś? — Czymkolwiek jesteś, dodał już myślach.
— Och? Nie domyśliłeś się jeszcze? — W jej głosie pojawiło się szczere zdumienie.
— No właściwie to… — zaciął się. Co się stało, zanim znalazł się tutaj? No… więc… Parsknął śmiechem. — Niemożliwe.
— A jednak.
— Pojawiłaś się, bo ja odkryłem, czym jest miłość? — zapytał sceptycznie. — Znalazłem się w tym… miejscu też właśnie z tego powodu?
— Owszem — odparła z uśmiechem. — Coś w tym stylu.
— AHA.
— A no. Dokładnie w tym. — zachichotała. — Romantycznie, nie?
Naruto, co tu dużo kryć, spojrzał na nią jak na wariatkę.
Boże. Mito Uzumaki. Kobieta, która była uważana za takiego kozaka, że jej historia znalazła się na klanowych tablicach rodu Uchiha, która miała na tyle mocy, żeby w samej sobie zapieczętować dziewięcioogoniastą bestię i jeszcze to przeżyć, kobieta, która miała znaczący wpływ na powstanie Wioski Liścia… zachichotała. Jak nastolatka. Naruto czuł, że coś jest nie tak.
— Jesteś dziwna — wygłosił swój pogląd.
— A któż nie jest dziwny w tym dzisiejszym zwariowanym świecie? — odparła bez krępacji.
— Taki słaby ten świat dla ciebie dzisiejszy, skoro jak już ustaliliśmy, nie żyjesz. Od dosyć dawna.
— Nieistotne szczegóły. W każdym razie, Nabuto…
— Naruto.
— No przecież mówię. W każdym razie: widzisz, bo wszystko sprowadza się do intencji.
— E?
— Cicho — fuknęła. — Wyjaśnimy sobie to i owo. Słuchaj uważnie, bo nie zamiaruję powtarzać. Zresztą, na moje wyczucie i tak nie mamy za wiele czasu, więc bez zbędnego marudzenia.
— Nie mamy…?
— A no nie mamy. Więc na szybkiego porozmawiamy o… mocy — rzuciła, uśmiechając się nieco tajemniczo.
— A co to ma…
— Wielka moc — wcięła mu się w słowo, nie zwracając uwagi na to, że cokolwiek mówi — to wielka odpowiedzialność. Wielka moc to wielka pokusa. I wielka moc może prowadzić do wielkiej pazerności. Ludzie mają tendencję do zatracania się w negatywnościach, kiedy tylko uda im się sięgnąć po więcej niż innym. Dobrze, jeżeli sięgają aby chronić. Źle, jeżeli sięgają by czynić zło, a ku mojemu smutkowi, jednak częściej mamy do czynienia z drugą opcją.
— Że tak powtórzę: e? — rzucił z rozdrażnieniem.
— Naprawdę nie jesteś zbyt rozgarnięty.
— Hej, to ty gadasz w jakiś pokręcony sposób! Co to znaczy, że w “negatywnościach”? Istnieje w ogóle takie słowo?! I w ogóle jakie “porozmawiamy” skoro ewidentnie prowadzisz monolog?! I to nie na temat monolog, co mi osobiście nie odpo...
— O negatywne emocje się rozchodzi, bałamucie. Lęk. Wstyd. Gniew. Mniemam, że znasz te stany?
— Niekoniecznie rozumiem…
— Lata temu — przerwała mu ponownie, najwyraźniej znowu nie za bardzo przejmując się jego odpowiedzią. Naruto sapnął, łypiąc na nią z wyrzutem. — Wieki temu właściwie, stężenie złych emocji niemalże zabiło ludzkość. Sprawiło, że gatunek ludzki prawie wybił sam siebie w pogoni za mocą, która pozwoli się im chronić przed innymi shinobi. Mędrcowi udało się zebrać energię nieczystą…
— Stworzył jinchuuriki! — wtrącił, sam nie wiedział po co. Chyba byle się tylko odezwać.
— Co stworzył? — Kobieta po raz pierwszy spojrzała na niego z kompletnym niezrozumieniem.
— No… takich jak ja. Pojemniki na bijuu. Czytałem te bajki no!
— To chyba w ciemnym świetle, skoro mało co z nich załapałeś — oznajmiła. — To ludzie stworzyli to to… jak powiedziałeś? Pojemniki? Nieludzkie — skwitowała z niesmakiem. — Mędrzec stworzył strażników, mocy strasznej pilnujących i…
— A nosiciel niby lepszy? — mruknął pod nosem. — Hej. Zaraz! Więc… — ponownie wrócił do przekmin prowadzonych w podświadomości. Tych, które go męczyły, zaraz przed pojawieniem się Sasuke. — Więc to prawda — rzekł z zadumą. — Strażnicy — rzucił wyjaśniając. — Strażnicy to demony. Demony zrodzone z negatywnych emocji. Ha! Wpadłem na to! — pochwalił się. Zaraz jednak nieco zmarkotniał, bo w sumie dotarło do niego, że ta wiedza i tak na niewiele by mu się przydała. No bo jasne. Okej, ustalił, że taki Kyuubi był na przykład strażnikiem, ale co mu taka informacja aktualnie dawała?
— A i owszem — przyznała. — Mędrzec stworzył strażników, których zaczęto nazywać demonami.
— A niby jak inaczej nazwać stworzenia, które potrafiły tylko krzywdzić? — rzucił. — Nie znały cieplejszych odczuć więc…
— Ach, no udało ci się trafić w sedno sprawy. Nie znały — powiedziała, a Naruto ze zdumieniem odkrył, że w głosie kobiety pojawił się smutek. — A jak miały poznać, skoro otaczał je tylko strach, gniew i inne negatywne emocje? Jak miały poznać, skoro nie znalazł się nikt, kto mógłby nauczyć je tego co w życiu najważniejsze? Czy ktokolwiek dałby radę nie stoczyć się w objęcia zła, nie znając cieplejszych uczuć? Nie znając miłości? Przyjaźni? Nie wiedząc co to dobro, szacunek? Sam po sobie powinieneś wiedzieć, że gdy wszyscy wokół widzą w tobie demona, ciężko jest nie wierzyć, iż to nie jest prawdą. — Zawiesiła na chwilę głos, spoglądając na niego sugestywnie. — Więc jak istoty zrodzone z emocji negatywnych miały umieć kochać bez pomocy? Mędrzec starał się przekazywać nauki, starał się wpoić strażnikom uczucia cieplejsze, jednak… odszedł. Pozostawiając ich na łaskę losu, który to też jednak łaskawym się nie okazał. Więc żyli strażnicy. Poddając się coraz bardziej emocjom, z jakich zrodzone zostały, bo przecież tylko takie poznać zdołały. Aż w końcu mienie strażników zatarło się w ich kontekście, na rzecz potworów, demonów ogoniastych, które shinobi znają do dzisiaj. Rozszalałe, kierowane złym przykładem — westchnęła. — Ludzie zaczęli je zamykać, pieczętować. Byleby uchronić świat przez ich wpływem.
— No JAKOŚ trzeba było powstrzymać te szalejące bestie — parsknął.
— Oczywiście — zgodziła się. — Sama również zapieczętowałam w sobie strażnika. Po czym odkryłam, że istnieje możliwość pokonania całego tego zła kłębiącego się w tej chakrze.
— To brzmi… nieprawdopodobnie.
— Ha! Ale prawdziwie — znowu się uśmiechnęła. I zaraz ponownie spoważniała. — I mimo wszystko nie jest to jakoś wielce skomplikowane. Wiesz, co pokonuje ogień?
— Woda.
— Tak też i lęk można pokonać odwagą, glorią wstyd zwyciężysz. A czymże pokonasz gniew wynikający z nienawiści? — Kontynuowała, nie dając mu czasu na odpowiedź: — Napawa mnie smutkiem zawsze, że strażnicy nie potrafili pojąć istoty przeciwności. Czy też: pojmowali ją, na swój własny sposób. Dlatego też dla gniewu, przypisał Kyuubi pożądanie jako stan odwrotny. — Zmarszczyła brwi. — I w pewnym stopniu racje mieć musiał, bo czyż to nie jest jeden z efektów miłości? To znowu sprowadza nas do intencji — rozpromieniła się. — Kyuubi nie pojmował istoty miłości. Prawdziwej, czystej miłości, w której pragniesz po prostu być, trwać u boku. Chronić i dawać wszystko co z siebie najlepsze. Dla strażnika miłością było pragnąć. Pożądać, chcieć po prostu i wziąć w posiadanie. Nikt go nie nauczył, że miłością jest również dawać. Od siebie i siebie samego. A emocje, jak nie patrzeć, były kluczem do jego egzystencji. Z nich powstał. Z nich również potrafił się odrodzić. Kiedy budzą się strażnicy? Pod wpływem silnych emocji. Kiedy zyskują najwięcej? Gdy odradzają się z przeciwności. — Uśmiechnęła się do siebie. — Kyuubi dobrze kombinował. W sensie, w uczuciu którego nie pojmował starał się znaleźć metodę swojego uwolnienia, ostatecznego. Podejrzewam więc, że przy moim lub Kushiny porodzie, dotarło do niego, jak wielkie znaczenie mają dla niego ludzkie emocje, wiążące się z uczuciem, którego nie zdołał poznać przez cały czas swej egzystencji. Jak wielką mogą mu dać moc. Dlatego i ciebie pchał w kierunku młodego Uchihy, mając nadzieję na rozpalenie pragnienia zdolnego uwolnić go z więzienia, jakim stało się dla niego twoje ciało. Nie, żeby bez jego kombinacji nie zalęgło się w tobie ziarenko miłości, które miałoby możliwość rozkwitnąć podczas związku. W istocie taka też była kolejność zdarzeń. Najpierw ty pokochałeś, a w tym też lis dostrzegł swoją szansę przebudzenia się, aczkolwiek biedak niekoniecznie wiedział, co to będzie dla niego znaczyć. Zaślepiony nienawiścią nie dopuszczał pewnie nawet możliwości, że odrodzenie się z uczucia miłości będzie dla niego zupełnie inne niż to co sobie wyobrażał. Musiał być wielce zaskoczony aktualnym stanem rzeczy.
— Czekaj, więc… co właściwie? Chcesz powiedzieć, że… no… lis… on się przebudził? — zapytał z niedowierzaniem.
— A no owszem.
— Ale to, Jezu! — Zerwał się na równe nogi. — Musimy coś zrobić! Nie możemy pozwolić na to, żeby…
— Żeby co, kochanieńki? — Kobieta uśmiechnęła się do niego dobrotliwie i również wstała. — Lis się przebudził. A raczej moc z której został zrodzony. Co znaczy ni mniej ni więcej, że demon został chwilowo przynajmniej, pozbawiony swojej nienawiści, gniewu i niemalże tego wszystkiego z czego powstał. Dla ciebie to dobrze. Tak sądzę. Bo to dzięki tobie, twoim emocjom okiełznana została moc strażnika przez co wszedłeś w jej posiadanie. Pytanie tylko, jak ją wykorzystasz?
— Moc strażnika? Ja… mam… — zamotał się. Już sam nie wiedział który raz podczas tej nieco pokręconej rozmowy. — Co?
— Wszystko jest tutaj — blady palec dotknął jego klatki piersiowej. — I tu. — wskazał czoło. — Wszystko sprowadza się do wspomnień, do tego jakim człowiekiem się stałeś. Do tego, co pragnąłbyś uczynić z mocą tak wielką jak moc strażnika. Z mocą straszną, z mocą zrodzoną z najgorszych emocji. Z mocą, która jednak odpowiednio zarządzana może uczynić ten świat lepszym. Wszystko sprowadza się więc i do twoich intencji, do tego co naprawdę czujesz. Dlatego to miłością, a nie niczym innym można było zneutralizować strażniczą chakrę, zmienić jej charakter i nadać inny tor. Tobie się udało.
— Więc mam moc? Lisią moc?
— Tak.
— I… co teraz?
— A to już zależy od ciebie.
— Ode mnie?
— Aha — przytaknęła. — I to jest właśnie najpiękniejsze. Masz wybór, sam kreujesz swój los, nawet jeżeli czasami wydawać by się mogło, że jest inaczej. Jednak to ty, to twoje decyzje sprawiają, że życie wygląda tak jak wygląda. Mogłeś się poddać, mogłeś, zważywszy na przeciwności losu, podjąć zupełnie inną ścieżkę. Ulec Kyuubiemu, pogrążyć świat w chaosie. Wciąż możesz — stwierdziła. Zaraz w jej spojrzeniu pojawiła się podejrzliwość. — Ale chyba oboje tego nie chcemy, co?
— No przecież, że nie!
— Dobra odpowiedź — skwitowała. — Więc zapytam cię: co teraz?
— Teraz to ja bym chciał zobaczyć Sasuke — odparł. Zaraz jęknął, uświadamiając sobie pewien fakt. — Pewnie mnie zamorduje za takie ponowne zniknięcie! Wszyscy mnie zamordują! Ale czekaj. — Spojrzał na nią podejrzliwie. — To wszystko, ta cała historia z lisem, jestem wdzięczny, że mi ją opowiedziałaś. Ale to nie wyjaśnia co tu robisz. Dlaczego cię spotkałem?
— Ach to. — Kobieta uśmiechnęła się dobrotliwie, przez co jej twarz wydała się być nagle dużo młodsza. — Cóż. W zamknięciu, takim jakie sam sobie stworzyłeś ja spędziłam swoje ostatnie chwile życia. Być może wiedziałeś, że wówczas lisia chakra pożera twoją własną. Więc siłą rzeczy jakaś jej cząstka zostaje wchłonięta, zamknięta razem z demoniczną mocą. Dzięki czemu mogłam tu być, czekać, aż pojawi się ktoś taki jak ty.
— Czekać?
— Żeby pogratulować— uśmiech na jej twarzy poszerzył się. — Nareszcie zaznam spokoju, wiedząc, że lisia chakra jest w dobrych rękach — mrugnęła do niego. — Tak więc: gratuluję. I och, Naturo?
— Naruto — poprawił z automatu, co kobieta wyraźnie zignorowała.
— Powodzenia — rzuciła i w kolejnej chwili… świat znowu się zmienił.
***
— Z czym powodzenia? — zapytał. I zdał sobię sprawę, że widok jaki miał przed sobą diametralnie się zmienił. Wciąż czuł to dziwne, przyjemne ciepło, jednak nie patrzył już na Mito, tylko w ścianę.
Dziwne, bo nawet nie mrugał, a tu taka metamorfoza widokowa. O tyle dobrze, że jeżeli chodziło o samopoczucie to nic się nie zmieniło i wciąż nic go nie bolało.
W każdym razie, ściana była znajoma. Tak samo jak łączący się z nią sufit. Po tych pierwszych przyswojonych faktach dotarło również do niego, że leży. Chociaż może nawet nie leży, tylko wpół-siedzi, bo materac na którym się znajdował był wygięty w taki sposób, że nooo… siedział.
Rozejrzał się po sali. I odkrył, że ludzie, którzy byli w tym samym pomieszczeniu co on, jakoś tak dziwnie na niego patrzą. Co też zignorował, uśmiechając się radośnie, kiedy wbił oczy w wpatrującego się w niego uważnie Sasuke.
Boże.
Był w świecie rzeczywistym.
Nic go nie bolało.
Żył.
— Ja… — zaczął, chcąc wyrazić swoją radość, ignorując fakt, że Sasuke, Tsunade i Sakura przyglądają mu się intensywnie, będąc najwyraźniej w lekkim szoku. Przerwał zaraz, widząc, że sam Uchiha wykonał gest, jakby chciał ruszyć w jego kierunku, jednak coś go przed tym powstrzymało i zamiast tego wciąż stał w miejscu, gapiąc się na niego ze zmarszczonymi brwiami. — Co?
— Świecisz — powiedział, sprawiając, że Naruto kompletnie zapomniał o tym, że powinien się cieszyć swoim powrotem do żywych.
— E? — mruknął, kompletnie nic nie rozumiejąc. Ogólnie to jak sobie tak teraz pomyślał, to chyba nie tak powinien wyglądać moment w którym wszystko jakoś zaczyna się układać. Znaczy… nie, żeby wiedział na czym aktualnie stoi i jak się sprawy dokładnie mają, ale chyba było okej, skoro już nie znajdował się w swojej klatce, a jednocześnie nie było znaków, że lis szaleje po świecie. Już nawet chciał jakoś bardziej zagłębić się w temat, dlaczego wszyscy stoją i wytrzeszczają ślepia zamiast reagować na jego powrót jakoś bardziej żywiołowo, kiedy Sasuke westchnął, podszedł do niego, chwycił za przegub leżącej na materacu dłoni i uniósł ją na wysokość oczu Naruto.
— Świecisz — powtórzył. I dopiero wtedy Uzumaki faktycznie oderwał spojrzenie od jego twarzy, żeby spojrzeć na własną kończynę.
Była… pomarańczowa. Tak jakby.
— O — skwitował, z zainteresowaniem wpatrując się w własną rękę.
Spowijała ją chakra. Po krótkich oględzinach stwierdził, że resztę jego ciała również. Nie, żeby to była pierwsza sytuacja w jego życiu, kiedy cały był pokryty cząsteczkami energii, jednak zazwyczaj miało to związek z szalejącym lisem, a tym razem było inaczej. Mógł to stwierdzić chociażby po tym, że jednak kontaktował ze światem. Plus, pomarańczowa powłoczka, która go opatulała była przyjemnie ciepła, dawała jakieś pokręcone poczucie bezpieczeństwa i spokoju.
— Łał — dorzucił, poruszając palcami. Pomarańczowe cząsteczki chakry zatańczyły wokół jego skóry, powodując łagodne łaskotanie.
— Świecisz — podsumował Sasuke po raz trzeci.
— Aha — przytaknął, odrywając spojrzenie od własnej dłoni, żeby ponownie przenieść je na Uchihe i wyszczerzyć się radośnie.
Sasuke jeszcze przez chwilę przyglądał mu się podejrzliwie, wciąż nie puszczając jego ręki. Jednak najwyraźniej i jego oględziny wypadły pomyślnie, bo na jego twarzy zagościł wyraz skrywanej ulgi. Chyba dopiero powoli do wszystki docierało, że wszystko jest… okej. Po prostu. Okej.
— Czy to zaraźliwe? — Sasuke ponownie przerwał ciszę panującą w pomieszczeniu.
— Och? Nie sądzę.
— Więc… co teraz? — zapytał mężczyzna, jakby wypowiadając na głos myśl wszystkich zebranych. No cóż. Naruto się nie dziwił, że trwali w lekkim szoku. Sam pewnie by trwał, jeśli nie dostałby wyjaśnień od Mito. Gdyby patrzył na wszystko z perspektywy takiej Tsunade czy Sakury, naprawdę nie wiedziałby jak zareagować. Coś czuł, że czekają go przez to liczne minuty wyjaśniania. Ach. Ale co tam. Aktualnie w stosunku do przyszłości nabrał wyjątkowo optymistycznych przeczuć. W końcu, póki ma na cokolwiek wpływ, nie może być źle, prawda?
— Teraz? — zapytał, powracając myślami do momentu w którym to samo pytanie zadała mu Mito Uzumaki. Do głowy przyszła mu odpowiedź idealna, być może z racji tego, że znowu miał przy sobie Sasuke. — Teraz po prostu wszystko będzie już dobrze.
I faktycznie: było.
No. Mniej więcej.
***
Po kilku zwariowanych dniach wypełnionych licznymi wyjaśnieniami, ochrzanami, badaniami, próbami kontrolowania nowej mocy, treningami i kolejnymi ochrzanami, Naruto był wykończony. Wciąż zdarzały mu się chwile, kiedy niekontrolowanie zaczynał świecić na pomarańczowo, wprawiając w lekkie przerażenie postronnych obserwatorów. Przez co zgarniał kolejne ochrzany. Myślałby kto, że kiedy człowiek jakimś cudem uniknie śmierci, to znajomi będą go traktować chociaż przez jakiś czas nieco bardziej ulgowo…
Ale mimo wszystko, tryskał radością.
Nic nie potrafiło zetrzeć uśmiechu z jego twarzy. Więc, również teraz — kiedy siedział na tarasie, w rękach trzymając gorący kubek herbaty, na ramionach mając zarzucony koc, wgapiał się w ciemniejące niebo — na jego obliczu gościła radość.
Dużo rzeczy zdążył sobie przemyśleć. Ale jeszcze wiele trzeba było zrobić, wiele wyjaśnić, poukładać, doprowadzić do porządku. Jeszcze wiele trzeba było odkryć. Jeszcze wszystkich czekał ogrom pracy i zapewne znowu spotkają jakieś przeciwności.
Jednak nie martwił się tym.
Jak miałby się czymkolwiek martwić, skoro odzyskał spokój? Skoro w pełni odzyskał kontrolę nad własnym życiem? Skoro…
Deski tarasu skrzypnęły lekko, kiedy Uchiha bez słowa usiadł tuż obok niego.
… skoro miał przy sobie Sasuke?
— Co? — mruknął mężczyzna, rejestrując, że Uzumaki gapi się na niego z uśmiechem.
— Nic — wzruszył ramionami. I wyszczerzył się jeszcze bardziej.
Od kiedy Naruto wrócił ze swojego więzienia, jakoś tak bez zbędnych ceregieli wylądował znowu u Sasuke. Jakby to była najnormalniejsza rzecz na świecie. Uzumaki jakoś słabo sobie potrafił teraz wyobrazić powrót do swojej kawalerki. I, jakoś również od powrotu Naruto… nie było żadnych wyznań. Mimo tego, co sobie myślał, kiedy rozmawiał z Mito, to ani z jego strony, ani ze strony Uchihy nie padły jakieś magiczne słowa. Nie, żeby wcześniej jakieś miały miejsce, a teraz… teraz wydawało się być po prostu zbędnym. Bo czy czyny nie były jednak wystarczającym świadectwem tego co ich łączyło? To co się wydarzyło w ostatnim czasie wyjątkowo jasno wskazywało co każde z nich czuje. Więc nie potrzeba było słów.
Wystarczyło, że byli razem. Tu. I teraz.
Dla samego Naruto nagle wszystko w kwestii jego własnych uczuć było zbyt oczywiste, aby w ogóle musieć o tym mówić. Dla Sasuke raczej też, bo został poinformowany, dzięki czemu udało się stłamsić negatywne lisie emocje i…
O. Właśnie…
Naruto zmarszczył brwi, kiedy o tym pomyślał. O tym, to znaczy o lisie. Bo co takiego się stało z demonem? Niby wiedział, że bestia składała się z chakry, a teraz on był jej posiadaczem, ale… ale… Coś w tym temacie nie dawało mu spokoju od jego powrotu. Coś wciąż brzęczało mu w głowie, jakby jakaś sprawa jednak nie została jeszcze zamknięta, jakby musiał coś jeszcze zrobić.
— Coś się stało?
Wyrwał się z zamyślenia. Sasuke wpatrywał się w niego badawczo.
— Nie, nie — zaprzeczył zaraz, uśmiechając się. — Myślę po prostu.
— Ach tak?
— Zdarza mi się, złośliwcu.
— Nie wątpię.
— Twój ton świadczy, że jest zupełnie odwrotnie — parsknął, bez odrobiny złości. — A myślę o lisie.
— Och?
— Nie jesteś ciekaw, co się stało z tym popapranym futrzakiem?
— Nie — odpowiedział Sasuke z nietęgą miną. — Ale ty jesteś?
— Skoro już o tym wspominasz…
— No cóż. Przekonajmy się — westchnął. — Inaczej pewnie nie dasz temu spokoju.
Naruto wyszczerzył się w odpowiedzi.
***
Wzdrygnął się mimowolnie, rozglądając po przepastnym pomieszczeniu w jakim się znaleźli. Właściwie po raz pierwszy miał okazję dokładniej oglądać miejsce zamknięcia lisa, bez towarzyszącego mu bólu. Co nie zmieniało faktu, że przebywanie tu nie przywoływało zbyt przyjemnych wspomnień.
Wciąż panował tu półmrok, oświetlany mdłym blaskiem pochodni. Gdzieś kapała woda, czego dźwięk roznosił się głuchym echem po sali. Przed nimi znajdowały się zamknięte kraty, pozbawione już pieczęci. Za kratami nie było niczego prócz ciemności. No, a przynajmniej tak się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. W każdym razie, nie było wiecznie obecnych lisich ślepi czy też wyszczerzonego w złośliwym uśmiechu pyska.
Uzumaki wypuścił wolno powietrze z płuc. Cóż… sam nie wiedział czego się spodziewał, kiedy zapragnął się przemieścić do tego miejsca. Że co, że nagle będzie tu jakoś inaczej? Albo, że jednak ujrzy za kratami demona? Być może uśpionego, ale jednak?
— Zawiedziony? — zapytał towarzyszący mu Sasuke.
— Nie — odparł, zbliżając się do krat. — Po prostu… — pokręcił głową. — Sam nie wiem.
Woda wypełniająca podłogę chlupotała donośnie, kiedy obaj podeszli do stalowych prętów. Przez chwilę Naruto wpatrywał się w ciemność znajdującą się po ich drugiej stronie, zanim z wahaniem chwycił metal z zamiarem otworzenia furtki.
— Co ty wyprawiasz? — Na chwilę przed tym czynem dobiegł go zirytowany głos Sasuke.
— Nie widać? Wchodzę.
— Po co?
— Ja… — zaciął się. Właśnie? Po co? Sam nie wiedział, jednak… — Ja…
— Och, dobra. Miejmy to już za sobą — prychnął Sasuke i sam pchnął kraty, które uchyliły się z nieprzyjemnym zgrzytem i przekroczył przejście. Po kilku krokach obrócił się do stojącego wciąż po drugiej stronie Naruto. — Idziesz? — Ten pokiwał tylko głową i również przeszedł przez furtkę, doganiając drugiego mężczyznę.
Aż stanęli na środku przepastnej przestrzeni, rozglądając się czujnie na boki.
— Cóż… — mruknął Naruto, nie odrywając spojrzenia od mroku.
— Nie tego się spodziewałeś?
— Niczego się nie spodziewałem — sprostował. — To po prostu… to nie powinno się tak skończyć.
— Gadasz od rzeczy, wiesz?
— Wiem — sapnął. — Po prostu rozmawiając z Mito… wiesz, lis… on tak jakby…
— Cicho.
— E? Sam przecież…
— Przymknij się mówię — syknął Sasuke. — Słuchaj.
Naruto faktycznie się przymknął, z lekkim oburzeniem obracając głowę do Uchihy, czekając na to, co mężczyzna ma do powiedzenia. Dopiero po chwili zorientował się, że Sasuke niekoniecznie miał na myśli słuchanie akurat jego. Tylko otoczenia. Bo po chwili, wśród odgłosów spadających kropel i cichym trzasku ognia z pochodni, Naruto wychwycił słaby dźwięk zupełnie czegoś innego.
Powarkiwanie.
Ciche, dosyć mizerne, wydobywające się gdzieś z mroku.
— Tam — Sasuke wskazał przestrzeń przed sobą, w którą Naruto ruszył bez wahania. Po kilku krokach zatrzymał się, wpatrując w ciemność. Sasuke do niego dołączył, akurat w momencie kiedy Uzumaki przykucnął tuż przy rogu pomieszczenia.
— Co ty wyprawiasz?
— Tu… gdzieś jest — mruknął Uzumaki, kiedy warkot wyraźnie się wzmógł. — O.
— Co: o?
— Kici, kici?
— Odbiło ci?
— To ja się woła do lisa?
— Do… lisa?
— Aha. Do lisa. — Naruto wskazał kąt z którego wciąż dobiegał warkot. Wśród cieni dało się dostrzec zarys małego zwierzęcia, szczerzącego kły w ich kierunku.
— Boże — w głosie Sasuke pojawiła się zaduma. Po chwili również przykucnął koło Uzumakiego, nie odrywając spojrzenia od kształtu, który najwyraźniej właśnie też zauważył w ciemności. — To… Kyuubi?
— Aha. Tak sądzę — Naruto pokiwał głową. — Kyuubi. Pozbawiony swej złowrogiej chakry. — Zmarszczył brwi w zamyśleniu, również wpatrując się w demona, który teraz przypominał formatem pospolitego rudego lisa, z tym wyjątkiem, że wciąż posiadał swoje dziewięć ogonów.
— Co z nim zrobimy?
— Cóż… — Uzumaki wciąż myślał. Konkretnie o słowach jakie powiedziała mu Mito. O tym, że demony nie miały szansy być dobrymi. Być stworzeniami, które nie niosą tylko nienawiści i cierpienia. Być, tak jak miał to w zamyśle mędrzec, który je stworzył, strażnikami — chronić, dawać poczucie bezpieczeństwa. O tym, co kobieta miała na myśli życząc mu powodzenia. — Nauczymy go.
— Czego?
— Tego co najważniejsze. — Uśmiechnął się i spojrzał na niego ciepło. — Dobra. Szacunku. Troski. Kto wie, może nawet miłości?
— A sądzisz, że będzie w stanie to pojąć? — zapytał Uchiha dość sceptycznym tonem.
— Czemu nie. W końcu nawet i ja pojąłem — uśmiechnął się jeszcze szerzej. — Dzięki tobie.
Warkot wyraźnie nabrał na sile, przez co obaj mężczyźni ponownie spojrzeli na wyraźnie agresywne i przestraszone zwierzę.
— Coś czuję, że nie będzie łatwo — podsumował Sasuke, na co Naruto zgodnie pokiwał głową.
No cóż, pomyślał. Zapewne nie będzie. Jednak gdy pomyślał również o tym, że mimo wielu przeszkód i on zrozumiał, nauczył się tego i owego, że dzięki wszystkiemu co przeszedł, przeszli wspólnie, są tutaj razem, to przecież… warto spróbować coś zdziałać. Zwłaszcza, że miał dziwne wrażenie, że to właśnie w tej sprawie Mito życzyła mu powodzenia.
Bo przecież każdy zasługuje w swoim życiu na chociaż odrobinę dobra, na szansę poznania ciepłych emocji. Nawet jeżeli od wieków tym “każdym” jest popaprany, wypełniony nienawiścią demon. Kto wie, może w przyszłości dzięki cierpliwości zyskają wartościowego sojusznika i… przyjaciela?
Więc no. Zdecydowanie.
Warto.
KONIEC